Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
First topic message reminder :
月読命 ― jeden z Trójki Szlachetnych Dzieci ― bóg nocy i księżyca zabójca Ukemochi, bogini żywności ― W Y G N A N Y
Na komplement zareagował uśmiechem — subtelnym uniesieniem kącika ust — który zamarł na wargach. Trudno stwierdzić, czy szczerość zniknęła w chwili, w której Kikyō wspomniała o byciu wiejską dziewczyną, czy jednak sekundę później, w momencie, w którym przypomniała, że takie historie z pewnością nie są dla niego. Bez wątpienia słuchał jej jednak z należytym zaangażowaniem, ani na moment nie opuszczając wzroku, ani nie zmieniając coraz bardziej niewygodnej pozycji.
Dopiero gdy smagnięte szminką usta Kikyō rozchyliły się, ale nie po to, by coś powiedzieć, a żeby przesunąć językiem wzdłuż mokrej od soku dłoni, oczy demona podążyły niżej, śledząc niespieszny ruch czarnowłosej. Nie sądził, by zapomniała o ciele, które przyjął; ciele człowieka podobnego do niej, śmiertelnego i odczuwającego te same bodźce, odbierającego podobne doznania z każdego gestu, dźwięku i widoku. Prowokowała go w ten najgorszy, bo najbardziej subtelny sposób; prawie znów się uśmiechnął, ale wtedy padło osławione imię
Abe no Seimei.
Twarz Tsukuyomiego stężała, a wzrok, dotychczas łagodny i rozbawiony, nabrał chłodu jak powietrze w zimowy wieczór. Stalowe tęczówki ciasnym okręgiem obejmowały źrenice, na powrót wbite w oblicze siedzącej naprzeciwko rozmówczyni. Dłonie, ułożone na udach, zdawały się z drgnąć; długie pazury omal nie wbiły się w fałdy kimona, jednak w ostatniej chwili mięśnie się rozluźniły. Wśród społeczności yōkai i duchów nie było nikogo, kto nie słyszałby o czołowym specjaliście od onmyōdō. Obrzędy wykonywane przez Seimeia wywoływały bunt i gniew w każdym kitsune, gyūkim czy mu-onnie. Nie zawsze chodziło o lęk, wszak nawet najznamienitsi duchowni nie byli w stanie pozbyć się niegasnącej w liczebności armii przeciwników; kapłani stanowili jednak niezaprzeczalny problem, do którego niechętnie przyznawano się nie tylko w Yomi, ale także w Tamagaharze. Przypominanie o „najwspanialszym i najpotężniejszym onmyōjim”...
Nikły, chłodny płomień świecy nagle stał się jedynym jasnym punktem w otoczeniu. Noc była srebrna od księżyca, ale stopniowo otoczenie mroczniało aż do niemożliwych, nieludzkich ciemności. Leniwe chmury przysłoniły pełnię grubą warstwą czarnego puchu przez którą nie przebijał już żaden blask; zdawało się, że podobnie pochmurnieje sam Tsukuyomi.
Mężczyzna potwierdził, że spotkał Seimeia; przytaknął krótkim, rzeczowym ruchem głowy, mrużąc gniewnie powieki. Chłód jaki zapanował, niemal doszczętnie wymazał przyjemny wieczór z domieszką jedzenia i alkoholu, ale Kikyō nie zauważała tego albo odwrotnie: doskonale orientowała się w coraz gęstszej atmosferze, a mimo tego brnęła dalej. Co chciała wskórać? Sprawiało jej przyjemność przytaczanie samych negatywnych historii? Zapominała o bóstwach przynoszących ludziom szczęście? O Benten, Bishamonie albo Hoteiu? O Tamagaharze — niebiosach?
O tym, że mogła być pożarta już pierwszej nocy, w której trafiła do jego pałacu, a mimo tego żyła? Więcej nawet; żyła bez powodu? Żyła mimo stałych obelg, umniejszania, ciągłych wzmianek o bestialstwie, którego nie spotkała ani razu w jego włościach? Żyła mimo hipokryzji, którą przedstawiała; mimo swawoli, na którą setki dziewcząt przed nią nigdy by się nie odważyło?
Miała iść spać, udać się do komnat. Może tak byłoby lepiej. Może — i tylko może — wykrzesałby z siebie ostatnie szczątki cierpliwości i pozwolił, aby odeszła; nie odezwałby się słowem, nie wodziłby za nią spojrzeniem. Wpatrywałby się tylko w uchylone drzwi na taras, choć na zewnątrz nie było nic widać; ani potężnego drzewa sakury, ani ścieżek i grubych murów. Ta ciemność odbiłaby się w jego oczach; zdominowałaby umysł, a nie ciało.
Ale miękkie kroki czarnowłosej przecięły dzielący ich dystans. Wraz z Kikyō powietrze wypełniło się zapachem brzoskwini, jaśminu i tej ledwie wyczuwalnej nutki wypitego sake. Łatwo byłoby zrzucić tę niesubordynację i ordynarność na trunek, ale w chwili, w której ciepły oddech padł na zimną jak marmur skórę, Tsukuyomi już wiedział, że liche samozaparcie, którym tak się szczycił, pękło jak upuszczony imbryk.
Nie było żadnego dźwięku; świstu, żadnych uderzeń i szurnięć. Kiedy Kikyō powoli zaczęła się odsuwać na jej plecy opadła twarda ręka i wbrew wszystkiemu przytrzymała w miejscu. Drobna dłoń dziewczyny zniknęła pod palcami Tsukuyomiego, który gwałtownym szarpnięciem przyciągnął ją do siebie, lecz zamiast pozwolić sylwetce opaść na siebie, przekręcił się i pchnął ją na ziemię; prosto w białe i granatowe zabutony, wśród których siedział.
Dopiero wtedy rozległ się hałas; stuknęła dłoń Kikyō, która przygnieciona szponiastą ręką Tsukuyomiego trafiła z rozmachem na deskę podłogi. Po poduszkach rozsypały się pasma długich włosów. Znaleźli się tak blisko, że w jednej chwili dziewczyna mogła poczuć chłodny oddech, gdy spomiędzy zębów bóstwa wyślizgiwało się rozdrażnione westchnienie.
Srebrne oczy wodziły po jej obliczu, ale szybko podchwyciły spojrzenie Kikyō.
— Nie jesteś w stanie mnie zabić żadnym ze znanych obrzędów — niskie tony zadrgały w powietrzu, kiedy zwarł mocniej palce na ujętej piąstce pochwyconej. — O tym już Seimei nie wspomniał? — Choć wydawało się to niemożliwe, płomień świecy stał się jeszcze mniejszy; odganiał mrok jedynie z twarzy i najbardziej wysuniętych skrawków ubrań i ciał. Z ledwością dało się dostrzec lewą dłoń Tsukuyomiego — tę wolną, którą nie przytrzymywał leżącej pod nim dziewczyny — która pojawiła się na ułamek chwili w świetle, a potem znów zniknęła w ciemności. Wtedy Kikyō mogła ją poczuć na swoim boku. — Oczywiście, że nie. Inaczej z chęcią przyjęłabyś prezent, prawda? Przyjęłabyś tę niewielką, czarną szkatułkę, bo wiedziałabyś, co w niej jest. I wiesz... zdradzę ci sekret. Coś, o czym nikt nie ma pojęcia — szepnął, pochylając się ku niej, aż poczuła kosmyki na policzku, żuchwie i szyi. Jednocześnie dotyk na boku przesunął się pod pasem opinającym kimono Kikyō; paznokcie haczyły o tkaninę, gdy demon sunął niespiesznie wzdłuż uda ofiary. — Skłamałem. Lis nie dał wyboru Sakurze. Oszalał z nienawiści do niej, z zazdrości, że wybrała innego, choć to on codziennie pisał dla niej listy, strzegł jej zdrowia i szczęścia. Ludzkie uczucia są bardzo skomplikowane... nielogiczne. Wybieracie zawsze to, co nieprzyjemne. Łatwiej wam żywić urazę niż wybaczyć, ale my, demony, duchy, yōkai, nie zmieniamy się tak gwałtownie. — Zimno bijące od Tsukuyomiego było jak dotyk chłodnego szkła na rozgrzanej przy ognisku skórze. Zamarł jednak kilka centymetrów przed wnętrzem jej ud, choć palce wsunęły się już pod fałdy podwiniętego kimona, które na sobie miała. Odchylił się wtedy, wspierając ciężar ciała na ręce i znów na nią spojrzał. Gdyby ugiął łokieć o milimetr, dotknęliby się nosami. — Natura człowieka może ci teraz uratować życie, panienko. Proponuję więc układ, bardzo zresztą przejrzysty. Powiedz mi prawdę, o której przecież wiem, przeproś za niewychowanie i zaproponuj karę; a ja, być może, ci wybaczę. Jeżeli mnie usatysfakcjonujesz, wyjawię tajemnicę Seimeia, o której zapomniał wspomnieć swojemu przodkowi. Jestem pewien, że Yasuna bardzo by chciał tych informacji.
Dopiero gdy smagnięte szminką usta Kikyō rozchyliły się, ale nie po to, by coś powiedzieć, a żeby przesunąć językiem wzdłuż mokrej od soku dłoni, oczy demona podążyły niżej, śledząc niespieszny ruch czarnowłosej. Nie sądził, by zapomniała o ciele, które przyjął; ciele człowieka podobnego do niej, śmiertelnego i odczuwającego te same bodźce, odbierającego podobne doznania z każdego gestu, dźwięku i widoku. Prowokowała go w ten najgorszy, bo najbardziej subtelny sposób; prawie znów się uśmiechnął, ale wtedy padło osławione imię
Abe no Seimei.
Twarz Tsukuyomiego stężała, a wzrok, dotychczas łagodny i rozbawiony, nabrał chłodu jak powietrze w zimowy wieczór. Stalowe tęczówki ciasnym okręgiem obejmowały źrenice, na powrót wbite w oblicze siedzącej naprzeciwko rozmówczyni. Dłonie, ułożone na udach, zdawały się z drgnąć; długie pazury omal nie wbiły się w fałdy kimona, jednak w ostatniej chwili mięśnie się rozluźniły. Wśród społeczności yōkai i duchów nie było nikogo, kto nie słyszałby o czołowym specjaliście od onmyōdō. Obrzędy wykonywane przez Seimeia wywoływały bunt i gniew w każdym kitsune, gyūkim czy mu-onnie. Nie zawsze chodziło o lęk, wszak nawet najznamienitsi duchowni nie byli w stanie pozbyć się niegasnącej w liczebności armii przeciwników; kapłani stanowili jednak niezaprzeczalny problem, do którego niechętnie przyznawano się nie tylko w Yomi, ale także w Tamagaharze. Przypominanie o „najwspanialszym i najpotężniejszym onmyōjim”...
Nikły, chłodny płomień świecy nagle stał się jedynym jasnym punktem w otoczeniu. Noc była srebrna od księżyca, ale stopniowo otoczenie mroczniało aż do niemożliwych, nieludzkich ciemności. Leniwe chmury przysłoniły pełnię grubą warstwą czarnego puchu przez którą nie przebijał już żaden blask; zdawało się, że podobnie pochmurnieje sam Tsukuyomi.
Mężczyzna potwierdził, że spotkał Seimeia; przytaknął krótkim, rzeczowym ruchem głowy, mrużąc gniewnie powieki. Chłód jaki zapanował, niemal doszczętnie wymazał przyjemny wieczór z domieszką jedzenia i alkoholu, ale Kikyō nie zauważała tego albo odwrotnie: doskonale orientowała się w coraz gęstszej atmosferze, a mimo tego brnęła dalej. Co chciała wskórać? Sprawiało jej przyjemność przytaczanie samych negatywnych historii? Zapominała o bóstwach przynoszących ludziom szczęście? O Benten, Bishamonie albo Hoteiu? O Tamagaharze — niebiosach?
O tym, że mogła być pożarta już pierwszej nocy, w której trafiła do jego pałacu, a mimo tego żyła? Więcej nawet; żyła bez powodu? Żyła mimo stałych obelg, umniejszania, ciągłych wzmianek o bestialstwie, którego nie spotkała ani razu w jego włościach? Żyła mimo hipokryzji, którą przedstawiała; mimo swawoli, na którą setki dziewcząt przed nią nigdy by się nie odważyło?
Miała iść spać, udać się do komnat. Może tak byłoby lepiej. Może — i tylko może — wykrzesałby z siebie ostatnie szczątki cierpliwości i pozwolił, aby odeszła; nie odezwałby się słowem, nie wodziłby za nią spojrzeniem. Wpatrywałby się tylko w uchylone drzwi na taras, choć na zewnątrz nie było nic widać; ani potężnego drzewa sakury, ani ścieżek i grubych murów. Ta ciemność odbiłaby się w jego oczach; zdominowałaby umysł, a nie ciało.
Ale miękkie kroki czarnowłosej przecięły dzielący ich dystans. Wraz z Kikyō powietrze wypełniło się zapachem brzoskwini, jaśminu i tej ledwie wyczuwalnej nutki wypitego sake. Łatwo byłoby zrzucić tę niesubordynację i ordynarność na trunek, ale w chwili, w której ciepły oddech padł na zimną jak marmur skórę, Tsukuyomi już wiedział, że liche samozaparcie, którym tak się szczycił, pękło jak upuszczony imbryk.
Nie było żadnego dźwięku; świstu, żadnych uderzeń i szurnięć. Kiedy Kikyō powoli zaczęła się odsuwać na jej plecy opadła twarda ręka i wbrew wszystkiemu przytrzymała w miejscu. Drobna dłoń dziewczyny zniknęła pod palcami Tsukuyomiego, który gwałtownym szarpnięciem przyciągnął ją do siebie, lecz zamiast pozwolić sylwetce opaść na siebie, przekręcił się i pchnął ją na ziemię; prosto w białe i granatowe zabutony, wśród których siedział.
Dopiero wtedy rozległ się hałas; stuknęła dłoń Kikyō, która przygnieciona szponiastą ręką Tsukuyomiego trafiła z rozmachem na deskę podłogi. Po poduszkach rozsypały się pasma długich włosów. Znaleźli się tak blisko, że w jednej chwili dziewczyna mogła poczuć chłodny oddech, gdy spomiędzy zębów bóstwa wyślizgiwało się rozdrażnione westchnienie.
Srebrne oczy wodziły po jej obliczu, ale szybko podchwyciły spojrzenie Kikyō.
— Nie jesteś w stanie mnie zabić żadnym ze znanych obrzędów — niskie tony zadrgały w powietrzu, kiedy zwarł mocniej palce na ujętej piąstce pochwyconej. — O tym już Seimei nie wspomniał? — Choć wydawało się to niemożliwe, płomień świecy stał się jeszcze mniejszy; odganiał mrok jedynie z twarzy i najbardziej wysuniętych skrawków ubrań i ciał. Z ledwością dało się dostrzec lewą dłoń Tsukuyomiego — tę wolną, którą nie przytrzymywał leżącej pod nim dziewczyny — która pojawiła się na ułamek chwili w świetle, a potem znów zniknęła w ciemności. Wtedy Kikyō mogła ją poczuć na swoim boku. — Oczywiście, że nie. Inaczej z chęcią przyjęłabyś prezent, prawda? Przyjęłabyś tę niewielką, czarną szkatułkę, bo wiedziałabyś, co w niej jest. I wiesz... zdradzę ci sekret. Coś, o czym nikt nie ma pojęcia — szepnął, pochylając się ku niej, aż poczuła kosmyki na policzku, żuchwie i szyi. Jednocześnie dotyk na boku przesunął się pod pasem opinającym kimono Kikyō; paznokcie haczyły o tkaninę, gdy demon sunął niespiesznie wzdłuż uda ofiary. — Skłamałem. Lis nie dał wyboru Sakurze. Oszalał z nienawiści do niej, z zazdrości, że wybrała innego, choć to on codziennie pisał dla niej listy, strzegł jej zdrowia i szczęścia. Ludzkie uczucia są bardzo skomplikowane... nielogiczne. Wybieracie zawsze to, co nieprzyjemne. Łatwiej wam żywić urazę niż wybaczyć, ale my, demony, duchy, yōkai, nie zmieniamy się tak gwałtownie. — Zimno bijące od Tsukuyomiego było jak dotyk chłodnego szkła na rozgrzanej przy ognisku skórze. Zamarł jednak kilka centymetrów przed wnętrzem jej ud, choć palce wsunęły się już pod fałdy podwiniętego kimona, które na sobie miała. Odchylił się wtedy, wspierając ciężar ciała na ręce i znów na nią spojrzał. Gdyby ugiął łokieć o milimetr, dotknęliby się nosami. — Natura człowieka może ci teraz uratować życie, panienko. Proponuję więc układ, bardzo zresztą przejrzysty. Powiedz mi prawdę, o której przecież wiem, przeproś za niewychowanie i zaproponuj karę; a ja, być może, ci wybaczę. Jeżeli mnie usatysfakcjonujesz, wyjawię tajemnicę Seimeia, o której zapomniał wspomnieć swojemu przodkowi. Jestem pewien, że Yasuna bardzo by chciał tych informacji.
W przeciągu zaledwie kilku godzin mężczyzna zdołał już drugi raz bezczelnie przekroczyć wszelkie granice przyzwoitości, a na domiar złego, Kikyou nie posiadała w sobie na tyle siły, aby w jakikolwiek sposób przeciwstawić się mu, nie wspominając o marnej próbie odepchnięcia go od siebie. Jej ciało zamarło, mięśnie zastygły a powietrze utknęło w płucach, kiedy wstrzymała oddech.
Nie krzyczała, nie wierzgała, a w jej oczach na próżno było doszukiwać się strachu, choć jej ciało zdradzało wiele.
- A więc lis to najbardziej tragiczna postać w tej historii - odpowiedziała cicho, nie uciekając spojrzeniem od jego przenikających duszę srebrnych tęczówek, choć te mimo swego naturalnego chłodu parzyły.
- Nieszczęśliwie zakochany nie potrafił zaznać spokoju wiedząc, że ukochana nigdy nie obdarzy go miłością. Niestety, do miłości nie można zmusić. Miłość nie wybiera, choć niejednokrotnie jest okrutna w swym działaniu. Niszczy, rozrywa, zabija. Niesprawiedliwa i przerażająca, a jednak wciąż piękna. Osobiście wolałabym wybrać serce, aniżeli rozumiem, nawet jeżeli oznaczałby to mój koniec, zostałabym przeklęta a ostatnie promienie nadziei zgasłyby wraz z mym ostatnim oddechem. Taka jest już nasza ludzka natura. I szczerze mam nadzieję, że pęknięte serce lisa kiedyś zostanie ocalone i ktoś pokocha go prawdziwie, dzięki czemu martwe serce zabije ponownie. - wolna dłoń mimochodem powędrowała wyżej, aż w końcu oparła się o jego klatkę piersiową, z lewej strony, tam, gdzie powinno znajdować się serce, jakby rzeczywiście chciała wyczuć jego bicie pod nienaturalnie delikatną oraz bladą skórą mężczyzny.
Na powrót pomiędzy nimi wkradła się nuta ciszy, która otaczała dwa złączone ciała swoimi niewidzialnymi ramionami, aż w końcu Kikyou postanowiła wyrwać się z niechcianego uścisku.
- Owszem, Yasuna zapewne nie wzgardziłby takimi informacjami, aczkolwiek jak już wcześniej wspomniałam, od tamtego dnia nie widziałam go ani razu, i nie wiem czy kiedykolwiek będzie mi dane na powrót spojrzeć mu w oczy. Mnie z kolei ów informacje nie interesują i z pewnością nie przydadzą się, tak samo jak chęć zajrzenia do tajemniczej skrzyni jest podyktowane jedynie naturalną, kobiecą ciekawością a nie chęcią wykorzystania tego przeciwko tobie. Zresztą, gdybym chciała cię zabić, to nie uważasz, że już wcześniej podjęłabym taką próbę? Któż jednak byłby na tyle głupi, by atakować cię tu, na twoim terenie? Chyba jedynie desperata bądź głupiec. - pozwoliła sobie na delikatny uśmiech łagodzący całą zaistniałą sytuację.
- Dlatego jestem zmuszona podziękować, aczkolwiek muszę odmówić chęci usłyszenia tajemnicy Abe no Seimeia. Prosiłabym również, abyś zszedł ze mnie panie, gdyż taka bliskość sprawia mi dyskomfort. Nawet nie próbujesz postawić się na moim miejscu, zrozumieć. Mam wrażenie, że oczekujesz ode mnie zbyt wiele. Jestem tutaj zaledwie parę dni, a to nie jest wystarczające, aby zmazać prawie dwadzieścia lat życia w strachu o własne życie przed youkai. Bóstwo odebrało mi matkę, tak samo jak ojca, który niedługo po jej porwaniu popełnił samobójstwo. Odebrano mi dotychczasowe życie, zaszczuto, a wierz mi, nie jestem jedyna, która tak się czuje. Czyż pies, który spędził wiele lat w zamknięciu, bity i kopany przez ludzi, nie będzie warczał na tych, którzy wyciągną do niego pomocną dłoń? Czyż nie będzie chciał ugryźć ręki, która będzie go głaskała? Wszakże nadal w głowie i pamięci będzie miał jedynie poczucie bólu i strachu. Będzie potrzebował czasy aby przekonać się, że nie każdy człowiek to potwór. Tak samo jest z nami, ludźmi. Ze mną. Parę dni miłych uśmiechów, wspaniałego jedzenia oraz poczucia ciepła nie sprawią, że wszystko odejdzie w niepamięć. Potrzebujemy czasu. Tak samo jak i ja potrzebuję czasu. - zamilkła na krótką chwilę, nieznacznie poruszywszy się pod nim.
- Jeżeli uraziłam cię mą historią, przyjmij moje najszczersze przeprosiny, aczkolwiek nie będę przepraszać za mój strach i niepewność, którą odczuwam od momentu przekroczenia progu twego domu. Domu, w którym jestem zaledwie od paru dni.
Nie krzyczała, nie wierzgała, a w jej oczach na próżno było doszukiwać się strachu, choć jej ciało zdradzało wiele.
- A więc lis to najbardziej tragiczna postać w tej historii - odpowiedziała cicho, nie uciekając spojrzeniem od jego przenikających duszę srebrnych tęczówek, choć te mimo swego naturalnego chłodu parzyły.
- Nieszczęśliwie zakochany nie potrafił zaznać spokoju wiedząc, że ukochana nigdy nie obdarzy go miłością. Niestety, do miłości nie można zmusić. Miłość nie wybiera, choć niejednokrotnie jest okrutna w swym działaniu. Niszczy, rozrywa, zabija. Niesprawiedliwa i przerażająca, a jednak wciąż piękna. Osobiście wolałabym wybrać serce, aniżeli rozumiem, nawet jeżeli oznaczałby to mój koniec, zostałabym przeklęta a ostatnie promienie nadziei zgasłyby wraz z mym ostatnim oddechem. Taka jest już nasza ludzka natura. I szczerze mam nadzieję, że pęknięte serce lisa kiedyś zostanie ocalone i ktoś pokocha go prawdziwie, dzięki czemu martwe serce zabije ponownie. - wolna dłoń mimochodem powędrowała wyżej, aż w końcu oparła się o jego klatkę piersiową, z lewej strony, tam, gdzie powinno znajdować się serce, jakby rzeczywiście chciała wyczuć jego bicie pod nienaturalnie delikatną oraz bladą skórą mężczyzny.
Na powrót pomiędzy nimi wkradła się nuta ciszy, która otaczała dwa złączone ciała swoimi niewidzialnymi ramionami, aż w końcu Kikyou postanowiła wyrwać się z niechcianego uścisku.
- Owszem, Yasuna zapewne nie wzgardziłby takimi informacjami, aczkolwiek jak już wcześniej wspomniałam, od tamtego dnia nie widziałam go ani razu, i nie wiem czy kiedykolwiek będzie mi dane na powrót spojrzeć mu w oczy. Mnie z kolei ów informacje nie interesują i z pewnością nie przydadzą się, tak samo jak chęć zajrzenia do tajemniczej skrzyni jest podyktowane jedynie naturalną, kobiecą ciekawością a nie chęcią wykorzystania tego przeciwko tobie. Zresztą, gdybym chciała cię zabić, to nie uważasz, że już wcześniej podjęłabym taką próbę? Któż jednak byłby na tyle głupi, by atakować cię tu, na twoim terenie? Chyba jedynie desperata bądź głupiec. - pozwoliła sobie na delikatny uśmiech łagodzący całą zaistniałą sytuację.
- Dlatego jestem zmuszona podziękować, aczkolwiek muszę odmówić chęci usłyszenia tajemnicy Abe no Seimeia. Prosiłabym również, abyś zszedł ze mnie panie, gdyż taka bliskość sprawia mi dyskomfort. Nawet nie próbujesz postawić się na moim miejscu, zrozumieć. Mam wrażenie, że oczekujesz ode mnie zbyt wiele. Jestem tutaj zaledwie parę dni, a to nie jest wystarczające, aby zmazać prawie dwadzieścia lat życia w strachu o własne życie przed youkai. Bóstwo odebrało mi matkę, tak samo jak ojca, który niedługo po jej porwaniu popełnił samobójstwo. Odebrano mi dotychczasowe życie, zaszczuto, a wierz mi, nie jestem jedyna, która tak się czuje. Czyż pies, który spędził wiele lat w zamknięciu, bity i kopany przez ludzi, nie będzie warczał na tych, którzy wyciągną do niego pomocną dłoń? Czyż nie będzie chciał ugryźć ręki, która będzie go głaskała? Wszakże nadal w głowie i pamięci będzie miał jedynie poczucie bólu i strachu. Będzie potrzebował czasy aby przekonać się, że nie każdy człowiek to potwór. Tak samo jest z nami, ludźmi. Ze mną. Parę dni miłych uśmiechów, wspaniałego jedzenia oraz poczucia ciepła nie sprawią, że wszystko odejdzie w niepamięć. Potrzebujemy czasu. Tak samo jak i ja potrzebuję czasu. - zamilkła na krótką chwilę, nieznacznie poruszywszy się pod nim.
- Jeżeli uraziłam cię mą historią, przyjmij moje najszczersze przeprosiny, aczkolwiek nie będę przepraszać za mój strach i niepewność, którą odczuwam od momentu przekroczenia progu twego domu. Domu, w którym jestem zaledwie od paru dni.
Na zewnątrz panowała noc ciemna jak wnętrze jaskini, ale stopniowo zza gęstych chmur przebijała się srebrna poświata księżyca. Absolutny mrok pojawił się nagle i teraz równie nieoczekiwanie odchodził w niepamięć, sprawiając przy tym, że wszystko sprzed chwili zdawało się tylko niewyraźnym snem. W pomieszczeniu nieco przejaśniało, ale na twarzy Tsukuyomiego wciąż utrzymywała się pochmurna mina. Przycisnął Kikyō mocniej ciałem, czując jak drobna sylwetka zapada się w poduszki. Mógłby ją złamać.
Jej słowa nie robiły na nim wrażenia. Rozumiał strach, choć nie odczuwał go w takim stopniu jak ludzie — zwykle tego typu emocje były dominowane przez irracjonalny gniew, tak łatwo budzący się w bogach. Spędził jednak wystarczająco dużo czasu w człowieczej postaci, aby zasmakować nieosiągalnych dla siebie stanów. Przerażenie? Tak, mógłby to sobie wyobrazić. Żal po śmierci rodziców? Pustka? Rozgoryczenie? Tylko gdzie w tym wszystkim zrozumienie także z jej strony, którego tak się dopraszała?
Jak miał się czuć, gdy na każdym kroku porównywała go do potworów, choć nie zrobił nic złego? Jak miał reagować, gdy na każdy dobry gest, odtrącała go od siebie, wyzywała i obrażała?
Cierpliwość kończyła się zdecydowanie szybciej niż tworzyła, jednak Tsukuyomi postanowił dać jej ostatnią szansę. Może dlatego, że po pierwszym szarpnięciu się uspokoiła. Może chodziło o uśmiech, którym spróbowała załagodzić napięcie między nimi. A może o dłoń, którą wciąż trzymała na jego piersi, choć równie dobrze mogła ją opuścić na zimną, martwą podłogę.
Nie oddychał. Nie było serca. Nie miał nawet wyraźnego zapachu — żadnego poza wonią szat, która również zniknęła w chwili, w której ciemnowłosy się odsunął. Wstał, poprawiając rękawy kimona.
— Nie masz przepraszać za strach, a za niewychowanie — warknął, ściągając materiał aż po dłonie.
Były to ostatnie słowa na przestrzeni następnych dni, jakie wypowiedział w towarzystwie Kikyō. Ostatnie rzeczywiście wypowiedziane.
✩ ☾ ✩
Mokry dźwięk nalewanej herbaty. Szczek zastawy. Ciche szurnięcie ubrań po podłodze. Airi podniosła się, zamknęła drzwi i oddaliła, zostawiając Kikyō samą.
Chwilę przed przyniesieniem podwieczorku wyciągnęła z rękawa złożony list, czarny papier owinięty srebrną wstążką. Znaki zapisano niezwykle starannie, na ciemnym tle odbijało się jasne pismo;
„Dwie noce dzielą nas od nowiu.
Słuchaj się Airi.
Tsukuyomi.”
✩ ☾ ✩
poranek poprzedzający noc z nowiem
Słońce dopiero wstawało; pierwsze promienie ciepła kładły się na deskach pokoju, ogrzewając wnętrze. Było cicho i tylko gdzieś z oddali narastał dźwięk tupotu. Drewniane sandały wystukiwały coraz głośniejszy rytm, aż wreszcie zatrzymały się gwałtownie. Jednym szarpnięciem otworzono shoji na całą szerokość — w przejściu stała zziajana Airi. Jej twarz przykrywała maska.
— Panienko Kikyō — rzuciła na wydechu, bezceremonialnie wchodząc do pokoju. — Musimy biec. Są szybciej niż zakładałam.
Przekroczyła próg, ale nim jej stopa wykonała następny krok, coś świsnęło, tnąc powietrze jak nóż. Hannyę odrzuciło pod ścianę, z łoskotem upadła na podłogę, zdobiąc trasę kilkoma kroplami krwi czerwonej jak maki. Rozległ się huk łokci i kolan, głośny świst nabieranego powietrza. I syk. Brzmiał jak żelazo wrzucone do zimnej wody. W otworze maski widoczne były zwarte zęby Airi, która gniewnie wycedziła przekleństwo.
Z miejsca trafienia — tuż nad zgięciem łokcia — ulatywał siwy dym. Hannya chwiejnie uniosła się na nogach, bladymi palcami chwytając za wbitą strzałę. Szarpnęła, wyrywając grot, którego złoty blask zdawał się jaśniejszy od słońca.
— Kikyō — rzuciła pośpiesznie, ledwo przedzierając się przez odgłos nadchodzących par butów. Zdawało się, że hałas pojawił się nagle — jeszcze przed momentem nie było żadnych podeszew uderzających o deski i ziemię, nie było oddechów, powarkiwań, ani świstów. Airi kopnęła w kant drzwi, ale mimo gwałtownego zamknięcia, przez tradycyjny papier washi przebiło się pięć następnych strzał.
Hannya cmoknęła z niezadowoleniem, obracając w palcach strzałę.
— Biegnij w głąb pałacu, będzie spał w bibliotece — kiedy mówiła, wokół niej zaczęło robić się mgliście. Obejrzała się ponad ramieniem, kątem oka spoglądając na Kikyō. — Przekaż Tsukuyomiemu, że cholerstwa grają nieczysto. Ruchy! Ja ich zatrzymam!
Jej słowa nie robiły na nim wrażenia. Rozumiał strach, choć nie odczuwał go w takim stopniu jak ludzie — zwykle tego typu emocje były dominowane przez irracjonalny gniew, tak łatwo budzący się w bogach. Spędził jednak wystarczająco dużo czasu w człowieczej postaci, aby zasmakować nieosiągalnych dla siebie stanów. Przerażenie? Tak, mógłby to sobie wyobrazić. Żal po śmierci rodziców? Pustka? Rozgoryczenie? Tylko gdzie w tym wszystkim zrozumienie także z jej strony, którego tak się dopraszała?
Jak miał się czuć, gdy na każdym kroku porównywała go do potworów, choć nie zrobił nic złego? Jak miał reagować, gdy na każdy dobry gest, odtrącała go od siebie, wyzywała i obrażała?
Cierpliwość kończyła się zdecydowanie szybciej niż tworzyła, jednak Tsukuyomi postanowił dać jej ostatnią szansę. Może dlatego, że po pierwszym szarpnięciu się uspokoiła. Może chodziło o uśmiech, którym spróbowała załagodzić napięcie między nimi. A może o dłoń, którą wciąż trzymała na jego piersi, choć równie dobrze mogła ją opuścić na zimną, martwą podłogę.
Nie oddychał. Nie było serca. Nie miał nawet wyraźnego zapachu — żadnego poza wonią szat, która również zniknęła w chwili, w której ciemnowłosy się odsunął. Wstał, poprawiając rękawy kimona.
— Nie masz przepraszać za strach, a za niewychowanie — warknął, ściągając materiał aż po dłonie.
Były to ostatnie słowa na przestrzeni następnych dni, jakie wypowiedział w towarzystwie Kikyō. Ostatnie rzeczywiście wypowiedziane.
Mokry dźwięk nalewanej herbaty. Szczek zastawy. Ciche szurnięcie ubrań po podłodze. Airi podniosła się, zamknęła drzwi i oddaliła, zostawiając Kikyō samą.
Chwilę przed przyniesieniem podwieczorku wyciągnęła z rękawa złożony list, czarny papier owinięty srebrną wstążką. Znaki zapisano niezwykle starannie, na ciemnym tle odbijało się jasne pismo;
„Dwie noce dzielą nas od nowiu.
Słuchaj się Airi.
Tsukuyomi.”
poranek poprzedzający noc z nowiem
Słońce dopiero wstawało; pierwsze promienie ciepła kładły się na deskach pokoju, ogrzewając wnętrze. Było cicho i tylko gdzieś z oddali narastał dźwięk tupotu. Drewniane sandały wystukiwały coraz głośniejszy rytm, aż wreszcie zatrzymały się gwałtownie. Jednym szarpnięciem otworzono shoji na całą szerokość — w przejściu stała zziajana Airi. Jej twarz przykrywała maska.
— Panienko Kikyō — rzuciła na wydechu, bezceremonialnie wchodząc do pokoju. — Musimy biec. Są szybciej niż zakładałam.
Przekroczyła próg, ale nim jej stopa wykonała następny krok, coś świsnęło, tnąc powietrze jak nóż. Hannyę odrzuciło pod ścianę, z łoskotem upadła na podłogę, zdobiąc trasę kilkoma kroplami krwi czerwonej jak maki. Rozległ się huk łokci i kolan, głośny świst nabieranego powietrza. I syk. Brzmiał jak żelazo wrzucone do zimnej wody. W otworze maski widoczne były zwarte zęby Airi, która gniewnie wycedziła przekleństwo.
Z miejsca trafienia — tuż nad zgięciem łokcia — ulatywał siwy dym. Hannya chwiejnie uniosła się na nogach, bladymi palcami chwytając za wbitą strzałę. Szarpnęła, wyrywając grot, którego złoty blask zdawał się jaśniejszy od słońca.
— Kikyō — rzuciła pośpiesznie, ledwo przedzierając się przez odgłos nadchodzących par butów. Zdawało się, że hałas pojawił się nagle — jeszcze przed momentem nie było żadnych podeszew uderzających o deski i ziemię, nie było oddechów, powarkiwań, ani świstów. Airi kopnęła w kant drzwi, ale mimo gwałtownego zamknięcia, przez tradycyjny papier washi przebiło się pięć następnych strzał.
Hannya cmoknęła z niezadowoleniem, obracając w palcach strzałę.
— Biegnij w głąb pałacu, będzie spał w bibliotece — kiedy mówiła, wokół niej zaczęło robić się mgliście. Obejrzała się ponad ramieniem, kątem oka spoglądając na Kikyō. — Przekaż Tsukuyomiemu, że cholerstwa grają nieczysto. Ruchy! Ja ich zatrzymam!
Próbowała zrozumieć cały ten marazm, który wkradł się w jej życie na przestrzeni ostatnich kilku dni. Miała wrażenie... nie, ona po prostu to wiedziała, że ją unika. Czy przesadziła tamtego wieczoru? Możliwe. Czy czuła z tego powodu wyrzuty sumienia? Niekoniecznie. Choć może odrobinę.... Tak, powiedziała o jedno słowo za dużo, przywołała o jedno wspomnienie za wiele. Odgarnęła leniwym ruchem parę kosmyków z bladego czoła, wpatrując się bezcelowo w śnieżnobiałe lilie, które były wymieniane każdego dnia o poranku. Wyciągnęła dłoń i musnęła opuszką delikatny płatek, który ugiął się lekko a następnie wyprostował na powrót.
Uraziła go. Był zły. Wściekły. Jego duma została przez nią nadszarpnięta. Obdarzyła go kilkoma niepotrzebnie chłodnymi uśmiechami, zadrapała boską duszę, odrzucając wszelkie dobra, które jej proponował. Nadal uważała, że wymagał od niej zbyt wiele, ale z drugiej strony sama również mogła się postarać. Zwłaszcza, jeżeli planowała go zabić. Misja wciąż pozostawała niezmienna, choć z pewnością opóźniona w czasie. Na początku zbyt lekko podeszła do tego wszystkiego, za mało przygotowała się. Ale wciąż miała czas. Wciąż mogła to wszystko nadrobić i naprawić.
Jeżeli chciała go zabić, musiała się do niego zbliżyć.
Zdobyć zaufanie, choć w drobnej mierze, cieniutkiej pajęczej nitce. Na pewno sobie poradzi. Zresztą, w jej głowie nawet zaczął kiełkować plan jak tego dokonać.
W momencie, w którym powoli podnosiła się z ziemi do przydzielonego jej pokoju wtargnęła Airi.
- Airi? Dobrze, że cię widzę. Myślałam o tym, aby zaprosić Tsu- - zamilkła momentalnie, a jej twarz spoważniała.
- TSUKUYOMI-SAMA! - krzyk rozdarł ciszę w bibliotece, kiedy do pomieszczenia wdarł mały tanuki, pospiesznie łapiąc oddech.
- Tsukuyomi-sama! List! Ważne! Z Pałacu Blasku! - powiedział wyciągając zawinięty w rulon i zapieczętowany papier w stronę mężczyzny.
- Airi, co się dziej- - ponowni jej słowa ugrzęzły w gardle, tym razem wywołane nagłym świstem strzały. Mięśnie kobiety zastygły w takim natężeniu, że aż poczuła przeszywający ból wzdłuż całego ciała. Co się dzieje? Co się do cholery dzieje? Spojrzała na drugą dziewczynę w masce, jakby to właśnie tam mogła uzyskać odpowiedź na chaotyczne pytanie. Ale najwidoczniej nie było jej to dane. Zacisnęła mocniej usta czując, jak krew powoli uderza do jej głowy, a skronie zaczynają niebezpiecznie pulsować Cokolwiek się działo, z łatwością dziecka mogła wywnioskować, iż są pod atakiem. Ktokolwiek by to nie był, jej życie było w niebezpieczeństwie. Będzie musiała się bronić.... Nie bała się walki, nie ona. Ale bała się, że jak źle to rozegra, to prawda wyjdzie na jaw i cały jej plan oraz misję szlag trafi.
Ale jak będziesz martwa, to i tak twoją misję szlag trafi
Mimowolnie jej dłoń zsunęła się niżej, gotowa wsunąć pod materiał kimona i wyszarpnąć sztylet. Jeżeli będzie musiała się bronić, to-
Zamarła, słysząc kolejne słowa dziewczyny. Wahała się, aby ją zostawić. To nie tak, że nie wierzyła w nią czy też, o zgrozo, polubiła ją. Ale musiała przyznać sama przez dobą, że byłoby jej żal, gdyby Airi coś się stało.
Niesamowite, czyż nie?
- Niech tak będzie. Uważaj na siebie. Przyprowadzę tu Tsukuyomego. - powiedziała wreszcie zrzucając japonki i chwyciwszy materiał po bokach, wybiegła z pomieszczenia drzwiami na taras, a następnie w stronę głównego budynku.
Drogi lordzie Tsukuyomi.
Z przykrością informujemy, iż twa siostra, Amaterasu, została podstępem zaatakowana. Jej serce zostało przeszyte obsydianowym ostrzem. Podejrzewamy iż uczyniło to ludzkie szczenię, przygarnięte przez nią kilka miesięcy temu. Aktualnie jego miejsce pobytu jest nieznane. Dokładamy wszelkich starań, by go odnaleźć. Twa siostra jest pogrążona w głębokiej śpiączce za sprawą obsydianu oraz zaklęcia, które znalazło się na ostrzu.
Z poważaniem, Tennma, skryba Pałacu Blasku
Pchnęła drzwi, które otworzyły się niemal z hukiem, kiedy wpadła do środka. Oddychała szybko, a rozwiane włosy opadały na jej ramiona kaskadami czarnego wodospadu. Opuściła kimono i nie przejmując się jego aktualnym stanem, ruszyła w stronę mężczyzny w towarzystwie odgłosu delikatnych, bosych stóp o chłodną posadzką.
- Airi jest bardzo ranna i potrzebuje pomocy, panie. Ktoś zaatakował, ktoś, kto gra nieczysto, tak powiedziała. Zresztą, nie ma czasu, trzeba iść jej pomóc! - powiedziała głośniej, uspokajając oddech.
Uraziła go. Był zły. Wściekły. Jego duma została przez nią nadszarpnięta. Obdarzyła go kilkoma niepotrzebnie chłodnymi uśmiechami, zadrapała boską duszę, odrzucając wszelkie dobra, które jej proponował. Nadal uważała, że wymagał od niej zbyt wiele, ale z drugiej strony sama również mogła się postarać. Zwłaszcza, jeżeli planowała go zabić. Misja wciąż pozostawała niezmienna, choć z pewnością opóźniona w czasie. Na początku zbyt lekko podeszła do tego wszystkiego, za mało przygotowała się. Ale wciąż miała czas. Wciąż mogła to wszystko nadrobić i naprawić.
Jeżeli chciała go zabić, musiała się do niego zbliżyć.
Zdobyć zaufanie, choć w drobnej mierze, cieniutkiej pajęczej nitce. Na pewno sobie poradzi. Zresztą, w jej głowie nawet zaczął kiełkować plan jak tego dokonać.
W momencie, w którym powoli podnosiła się z ziemi do przydzielonego jej pokoju wtargnęła Airi.
- Airi? Dobrze, że cię widzę. Myślałam o tym, aby zaprosić Tsu- - zamilkła momentalnie, a jej twarz spoważniała.
* * *
- TSUKUYOMI-SAMA! - krzyk rozdarł ciszę w bibliotece, kiedy do pomieszczenia wdarł mały tanuki, pospiesznie łapiąc oddech.
- Tsukuyomi-sama! List! Ważne! Z Pałacu Blasku! - powiedział wyciągając zawinięty w rulon i zapieczętowany papier w stronę mężczyzny.
* * *
- Airi, co się dziej- - ponowni jej słowa ugrzęzły w gardle, tym razem wywołane nagłym świstem strzały. Mięśnie kobiety zastygły w takim natężeniu, że aż poczuła przeszywający ból wzdłuż całego ciała. Co się dzieje? Co się do cholery dzieje? Spojrzała na drugą dziewczynę w masce, jakby to właśnie tam mogła uzyskać odpowiedź na chaotyczne pytanie. Ale najwidoczniej nie było jej to dane. Zacisnęła mocniej usta czując, jak krew powoli uderza do jej głowy, a skronie zaczynają niebezpiecznie pulsować Cokolwiek się działo, z łatwością dziecka mogła wywnioskować, iż są pod atakiem. Ktokolwiek by to nie był, jej życie było w niebezpieczeństwie. Będzie musiała się bronić.... Nie bała się walki, nie ona. Ale bała się, że jak źle to rozegra, to prawda wyjdzie na jaw i cały jej plan oraz misję szlag trafi.
Ale jak będziesz martwa, to i tak twoją misję szlag trafi
Mimowolnie jej dłoń zsunęła się niżej, gotowa wsunąć pod materiał kimona i wyszarpnąć sztylet. Jeżeli będzie musiała się bronić, to-
Zamarła, słysząc kolejne słowa dziewczyny. Wahała się, aby ją zostawić. To nie tak, że nie wierzyła w nią czy też, o zgrozo, polubiła ją. Ale musiała przyznać sama przez dobą, że byłoby jej żal, gdyby Airi coś się stało.
Niesamowite, czyż nie?
- Niech tak będzie. Uważaj na siebie. Przyprowadzę tu Tsukuyomego. - powiedziała wreszcie zrzucając japonki i chwyciwszy materiał po bokach, wybiegła z pomieszczenia drzwiami na taras, a następnie w stronę głównego budynku.
* * *
Drogi lordzie Tsukuyomi.
Z przykrością informujemy, iż twa siostra, Amaterasu, została podstępem zaatakowana. Jej serce zostało przeszyte obsydianowym ostrzem. Podejrzewamy iż uczyniło to ludzkie szczenię, przygarnięte przez nią kilka miesięcy temu. Aktualnie jego miejsce pobytu jest nieznane. Dokładamy wszelkich starań, by go odnaleźć. Twa siostra jest pogrążona w głębokiej śpiączce za sprawą obsydianu oraz zaklęcia, które znalazło się na ostrzu.
Z poważaniem, Tennma, skryba Pałacu Blasku
* * *
Pchnęła drzwi, które otworzyły się niemal z hukiem, kiedy wpadła do środka. Oddychała szybko, a rozwiane włosy opadały na jej ramiona kaskadami czarnego wodospadu. Opuściła kimono i nie przejmując się jego aktualnym stanem, ruszyła w stronę mężczyzny w towarzystwie odgłosu delikatnych, bosych stóp o chłodną posadzką.
- Airi jest bardzo ranna i potrzebuje pomocy, panie. Ktoś zaatakował, ktoś, kto gra nieczysto, tak powiedziała. Zresztą, nie ma czasu, trzeba iść jej pomóc! - powiedziała głośniej, uspokajając oddech.
Słabe echo czyjegoś głosu wdarło się do umysłu, wybudzając go w sekundę. Imię jakie odbiło się od ścian biblioteki, trafiło do niego osłabione i niemal na granicy szeptu, lecz tyle wystarczyło, by zamknięte powieki gwałtownie się otworzyły. Dłoń o długich, ciemnych pazurach ześlizgnęła się z brzegu biurka, strącając kilka czystych pędzli; upadły cicho na podłogę i tocząc się, zniknęły w mroku. Pomieszczenie oświetlała dogasająca świeca, której blask — jak zawsze — był nie złoty, a srebrny.
— Tsukuyomi-sama!
Krzyk stworzenia wprawił w ruch opartą o ścianę sylwetkę. Ramiona poruszyły się, rozprostowując plecy, a głowa zadarła się ciut wyżej, aż spomiędzy ciemnych włosów wychynęły oczy. Mimo ciemności panujących w bibliotece, ślepia lśniły nienaturalnie jak woda na dnie studni.
— List!
Na papirusowym rulonie zakleszczyły się pazury.
✩ ☾ ✩
Jasny, bezbarwny ogień pożerał łapczywie papier, trawiąc pospiesznie całą treść wiadomości. Przerwał tylko na chwilę, gdy drzwi do pomieszczenia raptownie się otworzyły, a wraz z tym do środka wślizgnął się podmuch powietrza. Płomień zadrgał, ale nie zgasł; w ostatnim momencie stanął ponownie na baczność i nadgryzł podpalony brzeg, wznawiając swoją ucztę.
Tsukuyomi podniósł wzrok dopiero wtedy, gdy dotarł do niego zapach kwiatów, a dźwięk kroków ucichł, zastąpiony znajomym tonem. Na widok czarnych pasm w nieładzie uniósł tylko brew.
— Airi dobrze się spisała. — Nie wyczuwał jej obecności, była jak woń, której gwałtownie zabrakło, jak dotyk, który zelżał. Ślad po Hannyi niknął z sekundy na sekundę, podobnie do kamyka wrzuconego w głęboką wodę. Zaraz zupełnie nie będzie jej widać. — Kupiła czas, bym zamknął korytarze.
Rozwarł palce w chwili, w której ostatni skrawek papieru rozpłynął się pochłonięty przez język ognia. Na twarzy Tsukuyomiego odznaczały się głębokie cienie, usta, zwykle zaciśnięte w neutralnym wyrazie, były popękane jak lód pod zbyt ciężką wagą. Podniósł się niespiesznie, całkowicie bezgłośnie. Mimo napięcia wyczuwalnego w tonie Kikyō, zachował się spokojnie, prawie obojętnie. Nieporuszony zerknął w stronę holu, z którego przybiegła czarnowłosa. Tu, wewnątrz konstrukcji, było cicho i sennie, a zapach starych tomów kojarzył się z tajemnicą oraz magią. Nic nie wskazywało na to, aby kilka budynków dalej rozgrywała się brutalna walka.
— Będę musiał przydzielić ci kogoś innego, by doglądał twojego stanu i bezpieczeństwa, panienko. — Dopiero teraz dało się wychwycić jakiś rodzaj rozdrażnienia, niechęci kogoś, kto musiał zająć się sprawą, do której równie dobrze można było nie doprowadzić. Nagle, choć dotychczas stał nieruchomo jak posąg, Tsukuyomi cmoknął gniewnie, machnięciem ręki odganiając namolne myśli.
— Nie mogę się złościć na Airi, że nie dała rady wykonać wszystkich zadań. To była kwestia czasu aż zaczną grać nieczysto, a teraz mają tylko pretekst, aby nas atakować. Będziesz musiała zostać tutaj. — Wreszcie spojrzał na stojącą obok czarnowłosą dziewczynę. Mrok pomieszczenia zaczął ustępować poświacie; na nietkniętych lontach świec pojawiały się srebrne płomyki. To dzięki nim dało się dostrzec znaki wymalowane na ścianach. — Ludzie nie mogą przebywać na naszych terenach. Podczas jednego ze świąt jesteście dla nas szczególnie niebezpieczni — wystarczy ledwie wasz dotyk, abyście słabsze yōkai zniszczyli, a potężniejsze osłabili wystarczająco mocno, by stało się to dla nich uporczywe do wyleczenia. Pokój między naszymi światami nigdy nie powinien się wydarzyć. Nie ma do tego podstaw. Jesteście dla nas zagrożeniem, choć nie zdajecie sobie z tego sprawy — i tylko przez tę niewiedzę nikt nie zbuntował się jawnie na Równinie Wysokich Niebios. Część z nas nie zgadza się jednak z decyzją Amaterasu, władczyni Takamagahary, odnośnie rozejmu. — A teraz, co zabawne, istoty, z którymi tak pragnęła się zbratać, same położyły jej kres — dopowiedział w myślach Tsukuyomi, krzyżując ramiona na piersi. — W Księżycowym Pałacu ludzkie kobiety nie ginęły zaraz po przybyciu. Stanowiło i nadal stanowi to dobry powód, aby uznać ten fakt za przeciwstawianie się rasie yōkai. Wojska Amaterasu nacierają na nas co roku, ale to pierwszy raz, gdy wybrali nów. A nawet więcej: dzień przed nowiem. Nieczyste zagranie. Jestem całkiem... zainteresowany.
Do uszu Kikyō dotarł trzask; brzmiał jak złamanie cienkiej gałęzi. Dochodził z bardzo daleka, ale bez wątpienia Tsukuyomi także go wyłapał — równolegle uśmiechnął się mimo boleśnie spękanych warg. Blade, nienaturalnie chude palce boga Nocy wsunęły się we włosy, odgarniając kosmyki z wyczerpanej twarzy.
— Choć zrobisz co zechcesz, ten pokój stanowi dla ciebie jedyną ochronę przed atakiem. Nie opuszczaj go i zadbaj, by żaden ze znaków nie został złamany. — Ręce opadły wzdłuż boków, jakby stracił w nich czucie. Poruszyły się za to nogi, ale nim zdążył wykonać krok, jego sylwetka rozmyła się jak tusz, którego kropla wpadła do bali czystej wody. W następnej sekundzie przed Kikyō dumnie stał ogromny lis o wijących się ogonach i srebrnych pasmach sierści pod wąskimi ślepiami. Całą swoją postacią wypełniał większą część biblioteki.
Wrócę — rozległy się słowa, choć pysk bestii pozostał zamknięty. Bądź cierpliwa.
✩ ☾ ✩
Postać lisa zniknęła; gdzieś w tle, na samej granicy słuchu, rozległy się odgłosy powarkiwań, westchnień, być może przekleństw. Wszystko to stanowiło jedynie szczątek dźwięków, które dało się zarejestrować, będąc w pomieszczeniu ze starożytnymi księgami, a wkrótce i one umilkły całkowicie. Biblioteka zdawała się więc zupełnie wykluczona z walk, jakby atak był tylko przypuszczeniem. Ile czasu minęło? Czy słońce zawisło już wysoko na niebie, a może wciąż wschodziło? W rzeczywistości Kikyō mogła znajdować się tutaj od sekundy albo od wielu godzin. Była zupełnie sama i nawet wyczulony instynkt nie sprawiłby, że wyłapałaby choćby gram niebezpieczeństwa.
Do czasu.
Postukiwania były ledwo słyszalne i tylko ktoś, kto koncentrował się na otoczeniu, byłby w stanie zorientować się o nadchodzących postaciach. Te postukiwania zamieniły się w kroki długo później — dopiero wtedy, gdy były o metr od shōji. Nie jedna para butów, nie dwie. Dziesiątki drewnianych chodaków uderzających o posadzkę. Towarzyszyły im niezrozumiałe szepty, słowa bez znaczenia, nie mające nic wspólnego z językiem japońskim — mamroty, pomrukiwania, przeciągłe westchnienia, jakby każde poruszenie kończyną sprawiało ból.
Rozległo się szuranie, gdy drzwi rozsunęły się na szerokość raptem palca wskazującego. Do środka biblioteki zajrzało szeroko rozwarte oko złote jak ciepły ogień. Tuż pod ślepiem znajdowały się rozchylone usta, których wnętrze ziało pustką.
— Wyczuwam ludzkie szczenię... — głęboki ton yōkai zagrzmiał w zaciszu tych czterech ścian. Wpłynął do wewnątrz jak ciepły, lipcowy wiatr.
Nietrudno było zaklasyfikować tę postać — prezentowała się jak zwykły mężczyzna, choć jego twarz i mięśnie wydawały się bardziej rozluźnione. Według legend shiryō jeszcze długo po śmierci zachowują się jak za życia, choć tracą pewną naturalność i płynność ruchów.
Grdyka ducha poruszyła się, czyjaś ręką chwyciła ponad jego głową za drzwi, aby szerzej je otworzyć. Mamrot nie ustawał i tylko odziany w samurajskie szaty mężczyzna wydobywał z siebie słowa. Oko rozglądało się po wnętrzu coraz szybciej.
— Szybko, ludzkie szczenię... musisz stąd uciec, aby zachować życie... — Shiryō chciał zrobić krok, ale charknął i cofnął się gwałtownie, uderzając plecami w napierających z drugiej strony żołnierzy. Syknęło, gdy jego kolano przekroczyło próg biblioteki — jakby wylał wodę na palenisko.
— Bóg Nocy słabnie i aby nabrać sił, podczas każdego nowiu musi posilić się duszą, której nie skalano... to będzie upadek... — urwał nagle; przez plątaninę korytarzy przetoczyło się głośne warknięcie. Usta shiryō wykrzywiły się. — Wasza dwójka — skinął na kogoś — zostaje. Reszta... Zaatakować! — Tupot oddalających się kroków. Shiryō znów zbliżył się do przejścia, ale tym razem nie przekroczył go.
— … nasza bogini Amaterasu nigdy by do tego nie dopuściła — dokończył, krążąc wzrokiem po bibliotece. — Czas nagli! Przysłano nas, byśmy zaprowadzili cię do Pałacu Blasku. Podążaj z nami! — wraz z tymi słowami wyciągnął rękę i zatrzymał ją kilka milimetrów od progu — jakby zapraszał kogoś do tańca.
— Tsukuyomi-sama!
Krzyk stworzenia wprawił w ruch opartą o ścianę sylwetkę. Ramiona poruszyły się, rozprostowując plecy, a głowa zadarła się ciut wyżej, aż spomiędzy ciemnych włosów wychynęły oczy. Mimo ciemności panujących w bibliotece, ślepia lśniły nienaturalnie jak woda na dnie studni.
— List!
Na papirusowym rulonie zakleszczyły się pazury.
Jasny, bezbarwny ogień pożerał łapczywie papier, trawiąc pospiesznie całą treść wiadomości. Przerwał tylko na chwilę, gdy drzwi do pomieszczenia raptownie się otworzyły, a wraz z tym do środka wślizgnął się podmuch powietrza. Płomień zadrgał, ale nie zgasł; w ostatnim momencie stanął ponownie na baczność i nadgryzł podpalony brzeg, wznawiając swoją ucztę.
Tsukuyomi podniósł wzrok dopiero wtedy, gdy dotarł do niego zapach kwiatów, a dźwięk kroków ucichł, zastąpiony znajomym tonem. Na widok czarnych pasm w nieładzie uniósł tylko brew.
— Airi dobrze się spisała. — Nie wyczuwał jej obecności, była jak woń, której gwałtownie zabrakło, jak dotyk, który zelżał. Ślad po Hannyi niknął z sekundy na sekundę, podobnie do kamyka wrzuconego w głęboką wodę. Zaraz zupełnie nie będzie jej widać. — Kupiła czas, bym zamknął korytarze.
Rozwarł palce w chwili, w której ostatni skrawek papieru rozpłynął się pochłonięty przez język ognia. Na twarzy Tsukuyomiego odznaczały się głębokie cienie, usta, zwykle zaciśnięte w neutralnym wyrazie, były popękane jak lód pod zbyt ciężką wagą. Podniósł się niespiesznie, całkowicie bezgłośnie. Mimo napięcia wyczuwalnego w tonie Kikyō, zachował się spokojnie, prawie obojętnie. Nieporuszony zerknął w stronę holu, z którego przybiegła czarnowłosa. Tu, wewnątrz konstrukcji, było cicho i sennie, a zapach starych tomów kojarzył się z tajemnicą oraz magią. Nic nie wskazywało na to, aby kilka budynków dalej rozgrywała się brutalna walka.
— Będę musiał przydzielić ci kogoś innego, by doglądał twojego stanu i bezpieczeństwa, panienko. — Dopiero teraz dało się wychwycić jakiś rodzaj rozdrażnienia, niechęci kogoś, kto musiał zająć się sprawą, do której równie dobrze można było nie doprowadzić. Nagle, choć dotychczas stał nieruchomo jak posąg, Tsukuyomi cmoknął gniewnie, machnięciem ręki odganiając namolne myśli.
— Nie mogę się złościć na Airi, że nie dała rady wykonać wszystkich zadań. To była kwestia czasu aż zaczną grać nieczysto, a teraz mają tylko pretekst, aby nas atakować. Będziesz musiała zostać tutaj. — Wreszcie spojrzał na stojącą obok czarnowłosą dziewczynę. Mrok pomieszczenia zaczął ustępować poświacie; na nietkniętych lontach świec pojawiały się srebrne płomyki. To dzięki nim dało się dostrzec znaki wymalowane na ścianach. — Ludzie nie mogą przebywać na naszych terenach. Podczas jednego ze świąt jesteście dla nas szczególnie niebezpieczni — wystarczy ledwie wasz dotyk, abyście słabsze yōkai zniszczyli, a potężniejsze osłabili wystarczająco mocno, by stało się to dla nich uporczywe do wyleczenia. Pokój między naszymi światami nigdy nie powinien się wydarzyć. Nie ma do tego podstaw. Jesteście dla nas zagrożeniem, choć nie zdajecie sobie z tego sprawy — i tylko przez tę niewiedzę nikt nie zbuntował się jawnie na Równinie Wysokich Niebios. Część z nas nie zgadza się jednak z decyzją Amaterasu, władczyni Takamagahary, odnośnie rozejmu. — A teraz, co zabawne, istoty, z którymi tak pragnęła się zbratać, same położyły jej kres — dopowiedział w myślach Tsukuyomi, krzyżując ramiona na piersi. — W Księżycowym Pałacu ludzkie kobiety nie ginęły zaraz po przybyciu. Stanowiło i nadal stanowi to dobry powód, aby uznać ten fakt za przeciwstawianie się rasie yōkai. Wojska Amaterasu nacierają na nas co roku, ale to pierwszy raz, gdy wybrali nów. A nawet więcej: dzień przed nowiem. Nieczyste zagranie. Jestem całkiem... zainteresowany.
Do uszu Kikyō dotarł trzask; brzmiał jak złamanie cienkiej gałęzi. Dochodził z bardzo daleka, ale bez wątpienia Tsukuyomi także go wyłapał — równolegle uśmiechnął się mimo boleśnie spękanych warg. Blade, nienaturalnie chude palce boga Nocy wsunęły się we włosy, odgarniając kosmyki z wyczerpanej twarzy.
— Choć zrobisz co zechcesz, ten pokój stanowi dla ciebie jedyną ochronę przed atakiem. Nie opuszczaj go i zadbaj, by żaden ze znaków nie został złamany. — Ręce opadły wzdłuż boków, jakby stracił w nich czucie. Poruszyły się za to nogi, ale nim zdążył wykonać krok, jego sylwetka rozmyła się jak tusz, którego kropla wpadła do bali czystej wody. W następnej sekundzie przed Kikyō dumnie stał ogromny lis o wijących się ogonach i srebrnych pasmach sierści pod wąskimi ślepiami. Całą swoją postacią wypełniał większą część biblioteki.
Wrócę — rozległy się słowa, choć pysk bestii pozostał zamknięty. Bądź cierpliwa.
Postać lisa zniknęła; gdzieś w tle, na samej granicy słuchu, rozległy się odgłosy powarkiwań, westchnień, być może przekleństw. Wszystko to stanowiło jedynie szczątek dźwięków, które dało się zarejestrować, będąc w pomieszczeniu ze starożytnymi księgami, a wkrótce i one umilkły całkowicie. Biblioteka zdawała się więc zupełnie wykluczona z walk, jakby atak był tylko przypuszczeniem. Ile czasu minęło? Czy słońce zawisło już wysoko na niebie, a może wciąż wschodziło? W rzeczywistości Kikyō mogła znajdować się tutaj od sekundy albo od wielu godzin. Była zupełnie sama i nawet wyczulony instynkt nie sprawiłby, że wyłapałaby choćby gram niebezpieczeństwa.
Do czasu.
Postukiwania były ledwo słyszalne i tylko ktoś, kto koncentrował się na otoczeniu, byłby w stanie zorientować się o nadchodzących postaciach. Te postukiwania zamieniły się w kroki długo później — dopiero wtedy, gdy były o metr od shōji. Nie jedna para butów, nie dwie. Dziesiątki drewnianych chodaków uderzających o posadzkę. Towarzyszyły im niezrozumiałe szepty, słowa bez znaczenia, nie mające nic wspólnego z językiem japońskim — mamroty, pomrukiwania, przeciągłe westchnienia, jakby każde poruszenie kończyną sprawiało ból.
Rozległo się szuranie, gdy drzwi rozsunęły się na szerokość raptem palca wskazującego. Do środka biblioteki zajrzało szeroko rozwarte oko złote jak ciepły ogień. Tuż pod ślepiem znajdowały się rozchylone usta, których wnętrze ziało pustką.
— Wyczuwam ludzkie szczenię... — głęboki ton yōkai zagrzmiał w zaciszu tych czterech ścian. Wpłynął do wewnątrz jak ciepły, lipcowy wiatr.
Nietrudno było zaklasyfikować tę postać — prezentowała się jak zwykły mężczyzna, choć jego twarz i mięśnie wydawały się bardziej rozluźnione. Według legend shiryō jeszcze długo po śmierci zachowują się jak za życia, choć tracą pewną naturalność i płynność ruchów.
Grdyka ducha poruszyła się, czyjaś ręką chwyciła ponad jego głową za drzwi, aby szerzej je otworzyć. Mamrot nie ustawał i tylko odziany w samurajskie szaty mężczyzna wydobywał z siebie słowa. Oko rozglądało się po wnętrzu coraz szybciej.
— Szybko, ludzkie szczenię... musisz stąd uciec, aby zachować życie... — Shiryō chciał zrobić krok, ale charknął i cofnął się gwałtownie, uderzając plecami w napierających z drugiej strony żołnierzy. Syknęło, gdy jego kolano przekroczyło próg biblioteki — jakby wylał wodę na palenisko.
— Bóg Nocy słabnie i aby nabrać sił, podczas każdego nowiu musi posilić się duszą, której nie skalano... to będzie upadek... — urwał nagle; przez plątaninę korytarzy przetoczyło się głośne warknięcie. Usta shiryō wykrzywiły się. — Wasza dwójka — skinął na kogoś — zostaje. Reszta... Zaatakować! — Tupot oddalających się kroków. Shiryō znów zbliżył się do przejścia, ale tym razem nie przekroczył go.
— … nasza bogini Amaterasu nigdy by do tego nie dopuściła — dokończył, krążąc wzrokiem po bibliotece. — Czas nagli! Przysłano nas, byśmy zaprowadzili cię do Pałacu Blasku. Podążaj z nami! — wraz z tymi słowami wyciągnął rękę i zatrzymał ją kilka milimetrów od progu — jakby zapraszał kogoś do tańca.
Nie zamierzał ratować Airi?
Co prawda Tsukuyomi nigdy nie dopuścił jej do siebie na tyle blisko, aby mogła poznać go wystarczająco dobrze, aczkolwiek zdołała zauważyć, iż dosyć mocno cenił istnienie istot, które go otaczały. Zwłaszcza mniejsze, bezbronne youkai. A więc dlaczego w takiej chwili zamierzał porzucić jedno z nich? Airi dobrze się spisywała. Nie zasługiwała na porzucenie niczym niepotrzebnego śmiecia. Czyżby Kikyou aż tak bardzo pomyliła się w stosunku do mężczyzny?
Jednakże pomimo wewnętrznej chęci porzucenia bezpiecznej przystani pokrytej ochronnymi znakami i ruszenia z powrotem, w stronę swego pokoju w celu próby ocalenia dziewczyny, nie ruszyła się z miejsca. Nie miała pojęcia co aktualnie dzieje się w całym zamku, wróg był dla niej kompletnie nieznany. Nie wiedziała również czy hannya nadal żyje. Nic nie wiedziała. Syknęła a potem zaklęła pod nosem. Czemu w ogóle ją to interesowało? Powinna skupić się na tym, po co tutaj przybyła, a nie zajmować głowę jakimiś nic nie znaczącymi duchami.
Zmarszczyła brwi, jeszcze przez chwilę wpatrując się w miejsce, w którym przed paroma momentami znajdował się ogromny lis. Odwróciła się na pięcie, stając tyłem do zamkniętych drzwi, powoli rozglądając po bibliotece. Ogromne pomieszczenie, które oświetlały słabe, perłowe płomienie srebrnych świec, wydawało się teraz puste i porzucone. Niespiesznie ruszyła w głąb pokoju, mijając kolejne regały z grubymi tomami, w większości pokrytymi warstwami kurzu oraz pajęczynami. Przystanęła przy jednym z nich i uniósłszy dłoń przetarła małym palcem wzdłuż rogu jednego z grubym tomisk chcąc odczytać nazwę. Srebrny atrament odznaczał się na brunatnym tle i choć wydawało się, że w takim zestawieniu kolorów odczytanie pozostanie błahostką, kobieta musiała wytężyć spojrzenie, by cokolwiek odczytać.
Język bogów, pomyślała rozpoznając charakterystyczne znaki na tomie. Jakby tak się zastanowić.... to znajdowała się aktualnie w prawdziwej skarbnicy wiedzy. W miejscu, o które wielu zabiłoby się, by móc chociaż jeden jedyny raz w całym swym życiu rzucić spojrzeniem na zakazane dla ludzkości księgi. Mogłaby wiele się dowiedzieć, gdyby tylko dano jej kilka godzin. Pogłębiłaby swoją wiedzę, kto wie, rozszerzyła znajomość zaklęć, które-
Drgnęła, usłyszawszy hałasy dobiegające z korytarza. Momentalnie jej ciało zesztywniało, a skóra, jakby specjalnie, chłonęła chłód ostrza przy udzie. Uniosła dłoń, wsuwając ją do szerokiego rękawa kimona, gdzie następnie palce pospiesznie skradły się do małej kieszonki, chcąc się upewnić, czy pięć prostokątnych karteczek nadal znajduje się na swoim miejscu.
Są, pomyślałam nieznacznie uspokojona, powoli opuszczając dłonie i odwracając się, by skonfrontować swoje spojrzenie duchem. Wysłuchawszy w spokoju jego słów, wyraźnie odetchnęła z ulgą, a na jej twarzy pojawił się rozluźniony uśmiech.
- Jak dobrze, że wreszcie ktoś przybył po mnie! Zaczynałam odchodzić od zmysłów. Jesteście tutaj, żeby uratować mnie ze szponów tego potwora? - zapytała drżącymi głosem, pospiesznie ruszając w jego stronę.
Zatrzymała się w odległości około sześciu metrów od drzwi, a niewinny i pełen ulgi uśmiech przekształcił się w cień pełen zrezygnowania i arogancji.
- Żartowałam. Chyba nie sądziłeś naiwnie, że cię posłucham? - zapytała, odgarniając czarne jak noc włosy na plecy w pewien nonszalancki sposób.
- Szczerze powiedziawszy nie obchodzi mnie, czy Amaterasu dopuściłaby do tego czy też nie. Jednakże mam mnóstwo powodów, dlaczego nie powinnam wam zaufać. Zaatakowaliście bez ostrzeżenia, panoszycie się po Księżycowym Pałacu jak u siebie, niszcząc i mordując i to.... przed nowiem. - zmarszczyła nieznacznie brwi, nie spuszczając swojego spojrzenia z youkai.
- Podaj mi chociaż jeden powód, dlaczego miałabym iść z wami. Jeden, konkretny powód, dla którego miałabym wam zaufać? Bo co, bo Bóg Nocy zamierza posilić się moją duszą? Chwila.... Boicie się go. Boicie się, że jeżeli posili się duszą podczas Nowiu, to będzie niepokonany. Tsukuyomi wiedział, a raczej przewidywał, że ostatecznie zaatakujecie.... To pewnie nie pierwszy raz. Czyżbyście atakowali każdego roku, kiedy w Pałacu pojawiała się inna kobieta...? - zamyśliła się, pocierając bezwiednie wierzchem dłoni i blady policzek, wpatrując się gdzieś w martwy punkt, kiedy jej myśli chaotycznie wypełniały głowę kobiety. Nagle jej ekspresja zaczynała ulegać delikatnej zmianie, a w ciemnych oczach pojawił się narastający blask.
- Ha.... zaczyna robić się interesująco. - szepnęła do siebie, unosząc w końcu głowę, by spojrzeć w stronę mężczyzny, samej wyciągając dłoń w jego stronę, jakby tym razem to ona zapraszała go do tańca, choć wciąż znajdowała się jakieś sześć metrów od niego.
Zatańczmy w takim razie
- Chodź. Skoro tak bardzo tego pragniecie, postarajcie się bardziej. Chyba nie wierzyłeś, że wszystko pójdzie gładko? Wysil się nieco. Zawalcz o swoje. - uśmiechnęła się delikatnie, a w głowie rozległ się zapomniany głos mężczyzny, o którym próbowała zapomnieć wraz z jego śmiercią.
Pamiętaj, zawalcz o swoje, niczego nie dostaniesz na srebrnej tacy. Walcz!
- Tylko szybko, czas ucieka. Tsukuyomi-sama lada moment wróci. Powiedział, żebym czekała na niego, więc czekam. Ufam, że wróci po mnie.
No dalej, chodź tu plugawa kupo gówna. Z chęcią odeślę twą duszę tam, gdzie jej miejsce.
Co prawda Tsukuyomi nigdy nie dopuścił jej do siebie na tyle blisko, aby mogła poznać go wystarczająco dobrze, aczkolwiek zdołała zauważyć, iż dosyć mocno cenił istnienie istot, które go otaczały. Zwłaszcza mniejsze, bezbronne youkai. A więc dlaczego w takiej chwili zamierzał porzucić jedno z nich? Airi dobrze się spisywała. Nie zasługiwała na porzucenie niczym niepotrzebnego śmiecia. Czyżby Kikyou aż tak bardzo pomyliła się w stosunku do mężczyzny?
Jednakże pomimo wewnętrznej chęci porzucenia bezpiecznej przystani pokrytej ochronnymi znakami i ruszenia z powrotem, w stronę swego pokoju w celu próby ocalenia dziewczyny, nie ruszyła się z miejsca. Nie miała pojęcia co aktualnie dzieje się w całym zamku, wróg był dla niej kompletnie nieznany. Nie wiedziała również czy hannya nadal żyje. Nic nie wiedziała. Syknęła a potem zaklęła pod nosem. Czemu w ogóle ją to interesowało? Powinna skupić się na tym, po co tutaj przybyła, a nie zajmować głowę jakimiś nic nie znaczącymi duchami.
Zmarszczyła brwi, jeszcze przez chwilę wpatrując się w miejsce, w którym przed paroma momentami znajdował się ogromny lis. Odwróciła się na pięcie, stając tyłem do zamkniętych drzwi, powoli rozglądając po bibliotece. Ogromne pomieszczenie, które oświetlały słabe, perłowe płomienie srebrnych świec, wydawało się teraz puste i porzucone. Niespiesznie ruszyła w głąb pokoju, mijając kolejne regały z grubymi tomami, w większości pokrytymi warstwami kurzu oraz pajęczynami. Przystanęła przy jednym z nich i uniósłszy dłoń przetarła małym palcem wzdłuż rogu jednego z grubym tomisk chcąc odczytać nazwę. Srebrny atrament odznaczał się na brunatnym tle i choć wydawało się, że w takim zestawieniu kolorów odczytanie pozostanie błahostką, kobieta musiała wytężyć spojrzenie, by cokolwiek odczytać.
Język bogów, pomyślała rozpoznając charakterystyczne znaki na tomie. Jakby tak się zastanowić.... to znajdowała się aktualnie w prawdziwej skarbnicy wiedzy. W miejscu, o które wielu zabiłoby się, by móc chociaż jeden jedyny raz w całym swym życiu rzucić spojrzeniem na zakazane dla ludzkości księgi. Mogłaby wiele się dowiedzieć, gdyby tylko dano jej kilka godzin. Pogłębiłaby swoją wiedzę, kto wie, rozszerzyła znajomość zaklęć, które-
Drgnęła, usłyszawszy hałasy dobiegające z korytarza. Momentalnie jej ciało zesztywniało, a skóra, jakby specjalnie, chłonęła chłód ostrza przy udzie. Uniosła dłoń, wsuwając ją do szerokiego rękawa kimona, gdzie następnie palce pospiesznie skradły się do małej kieszonki, chcąc się upewnić, czy pięć prostokątnych karteczek nadal znajduje się na swoim miejscu.
Są, pomyślałam nieznacznie uspokojona, powoli opuszczając dłonie i odwracając się, by skonfrontować swoje spojrzenie duchem. Wysłuchawszy w spokoju jego słów, wyraźnie odetchnęła z ulgą, a na jej twarzy pojawił się rozluźniony uśmiech.
- Jak dobrze, że wreszcie ktoś przybył po mnie! Zaczynałam odchodzić od zmysłów. Jesteście tutaj, żeby uratować mnie ze szponów tego potwora? - zapytała drżącymi głosem, pospiesznie ruszając w jego stronę.
Zatrzymała się w odległości około sześciu metrów od drzwi, a niewinny i pełen ulgi uśmiech przekształcił się w cień pełen zrezygnowania i arogancji.
- Żartowałam. Chyba nie sądziłeś naiwnie, że cię posłucham? - zapytała, odgarniając czarne jak noc włosy na plecy w pewien nonszalancki sposób.
- Szczerze powiedziawszy nie obchodzi mnie, czy Amaterasu dopuściłaby do tego czy też nie. Jednakże mam mnóstwo powodów, dlaczego nie powinnam wam zaufać. Zaatakowaliście bez ostrzeżenia, panoszycie się po Księżycowym Pałacu jak u siebie, niszcząc i mordując i to.... przed nowiem. - zmarszczyła nieznacznie brwi, nie spuszczając swojego spojrzenia z youkai.
- Podaj mi chociaż jeden powód, dlaczego miałabym iść z wami. Jeden, konkretny powód, dla którego miałabym wam zaufać? Bo co, bo Bóg Nocy zamierza posilić się moją duszą? Chwila.... Boicie się go. Boicie się, że jeżeli posili się duszą podczas Nowiu, to będzie niepokonany. Tsukuyomi wiedział, a raczej przewidywał, że ostatecznie zaatakujecie.... To pewnie nie pierwszy raz. Czyżbyście atakowali każdego roku, kiedy w Pałacu pojawiała się inna kobieta...? - zamyśliła się, pocierając bezwiednie wierzchem dłoni i blady policzek, wpatrując się gdzieś w martwy punkt, kiedy jej myśli chaotycznie wypełniały głowę kobiety. Nagle jej ekspresja zaczynała ulegać delikatnej zmianie, a w ciemnych oczach pojawił się narastający blask.
- Ha.... zaczyna robić się interesująco. - szepnęła do siebie, unosząc w końcu głowę, by spojrzeć w stronę mężczyzny, samej wyciągając dłoń w jego stronę, jakby tym razem to ona zapraszała go do tańca, choć wciąż znajdowała się jakieś sześć metrów od niego.
Zatańczmy w takim razie
- Chodź. Skoro tak bardzo tego pragniecie, postarajcie się bardziej. Chyba nie wierzyłeś, że wszystko pójdzie gładko? Wysil się nieco. Zawalcz o swoje. - uśmiechnęła się delikatnie, a w głowie rozległ się zapomniany głos mężczyzny, o którym próbowała zapomnieć wraz z jego śmiercią.
Pamiętaj, zawalcz o swoje, niczego nie dostaniesz na srebrnej tacy. Walcz!
- Tylko szybko, czas ucieka. Tsukuyomi-sama lada moment wróci. Powiedział, żebym czekała na niego, więc czekam. Ufam, że wróci po mnie.
No dalej, chodź tu plugawa kupo gówna. Z chęcią odeślę twą duszę tam, gdzie jej miejsce.
Mężczyzna w pełnym wojskowym rynsztunku wreszcie skoncentrował wzrok na Kikyō — jego oczy były puste, wyblakłe jak brzuch ryby, jednak bez wątpienia widział dostatecznie dobrze. Miał też na tyle ogłady, aby nie przerywać dziewczynie, choć bardzo szybko skrzywił się, unosząc nieco górną wargę. Ta mina pojawiła się tuż po pierwszej, bo wpierw przytaknął niemal ochoczo, kiedy czarnowłosa drżącym głosem zapytała, czy przyszli ją wybawić. Najwidoczniej nie wyłapał teatralności ani beznamiętnej nuty, jaką się posłużyła. Teraz jednak, gdy sama zrzuciła maskę, nie krył swojego zniecierpliwienia.
— Zaatakowaliśmy bez ostrzeżenia?! — wyrzucił z przejęciem, wyciągniętą ku niej dłoń zaciskając w pięść. — Nie jest żadną tajemnicą, że bóstwo Nocy robi wszystko, aby przeciwstawić się swej siostrze, strącić ją z tronu, a potem...
Shiryō zamarł wpół zdania, nie wiedząc jak je dokończyć albo raczej sprawiał wrażenie kogoś, kto nie tyle nie potrafi znaleźć słów, co nie chce sobie nawet wyobrażać tego, co właśnie starał się opisać. Jego szeroko otwarte ślepia wbite były w Kikyō; wahał się.
Czas jednak naglił, a odgłosy walki stawały się coraz wyraźniejsze. Pierwsze, ledwo możliwe do wychwycenia dźwięki nabrały indywidualnych cech — słychać było świst stali przy wymierzaniu ciosu katakaną, warknięcia, uderzenia opadających na podłogę ciał. Syk, trzask łamanego drewna, kruszący się kamienny budulec.
Twarz yōkai spochmurniała na świadomość coraz słabszej linii obrony.
— Nie rozumiesz — wycedził do Kikyō przez zęby, robiąc pół kroku w jej stronę. Nie przekroczył progu, nie był tak głupi, aby ryzykować. Była w klatce, ale to więzienie miało dobre cechy: wejść także nie można było. Wiedział o tym doskonale. Drażniło go to, nawet nie starał się przejść do potulności.
— „Wysil się nieco”? — powtórzył za nią. — „Nie pójdzie gładko”? Na bogów! Czymże zawiniliśmy, że kazano nam uwolnić coś tak bezmyślnego? Narażając swoje istnienia przybyliśmy tutaj, aby ci pomóc! To, co powiedziałem, jest prawdą. Co nów posila się nieskalaną duszą, a raz w roku ta dusza sama do niego, na litość Niebios, przychodzi! Nie będę ci tu argumentował. Nie ma na to czasu, a już z pewnością sensu, jeżeli sądzisz, że robimy to dla własnych pobudek. Nie jesteś taka wyjątkowa. My to tylko zwykłe shiryō, dusze zmarłych ludzi. A Tsukuyomi no Mikoto? Jego i tak nie da się zabić, wiemy o tym. Ale ciebie? Nawet nie zauważysz kiedy! I dla kogoś takiego ma znów wybuchnąć wojna?
Coś huknęło na końcu korytarza — echo uderzenia poniosło się aż do biblioteki; można było mieć wrażenie, że fala dźwiękowa była niemal materialna, że strąciła kurz z niektórych ksiąg i zatrzęsła starymi regałami. Shiryō spojrzał w kierunku rumoru, kładąc dłoń na zdobionej rękojeści katany. Dwójka jego kompanów z metalicznym wizgiem wyciągnęła swoje miecze, gotowa kupić kilka cennych sekund na dalsze dywagacje.
— Zbliża się — odezwał się nagle drugi z towarzyszy, stając w lekkim rozkroku. Głos miał jednak spokojny, wręcz zadowolony. Zaczerpnął gwałtownie tchu. — Ale nasi dobrze się sprawdzili. Jest słaby. Moglibyśmy go...
Dowódca shiryō kiwnął brodą, przerywając mu:
— Jak słaby?
Tamten zmrużył oczy i uniósł nieco brodę, jak pies, który zwęszył trop.
— Wystarczająco.
— Do wieczora?
— Tak. Do wieczora na pewno nie wstanie.
— Dacie radę?
Pokręcił głową. Krótko.
— Bez ciebie nie. Z tobą? Tak.
Ten, który wcześniej zwracał się do Kikyō, znów zerknął w jej stronę. Oblicze miał poważne, marsowe, jak ktoś, kto jest do czegoś zmuszany. Nic nie powiedział; wszystko, co cisnęło mu się na usta, pozostało za zaciśniętymi szczękami. W mrocznym korytarzu zajaśniało; coraz większy promień srebra odganiał cienie ze stojących w gotowości yōkai. Ich dowódca ostatni raz spojrzał na Kikyō, a potem złapał palcami za wnękę w drzwiach i gwałtownym ruchem zamknął je, przy ich szurnięciu krzycząc harde:
— Nadchodzi!
Coś nadbiegało; kroki były ciężkie tak bardzo, że przy każdym łupnięciu łap o podłogę, trzęsło posadami budynku. Kikyō bez problemu wyczuwała to drżenie pod stopami i dzięki temu mogła mniej więcej zarejestrować, w którym punkcie samurajowie Amaterasu spotkali się z Tsukuyomim.
— Zaatakowaliśmy bez ostrzeżenia?! — wyrzucił z przejęciem, wyciągniętą ku niej dłoń zaciskając w pięść. — Nie jest żadną tajemnicą, że bóstwo Nocy robi wszystko, aby przeciwstawić się swej siostrze, strącić ją z tronu, a potem...
Shiryō zamarł wpół zdania, nie wiedząc jak je dokończyć albo raczej sprawiał wrażenie kogoś, kto nie tyle nie potrafi znaleźć słów, co nie chce sobie nawet wyobrażać tego, co właśnie starał się opisać. Jego szeroko otwarte ślepia wbite były w Kikyō; wahał się.
Czas jednak naglił, a odgłosy walki stawały się coraz wyraźniejsze. Pierwsze, ledwo możliwe do wychwycenia dźwięki nabrały indywidualnych cech — słychać było świst stali przy wymierzaniu ciosu katakaną, warknięcia, uderzenia opadających na podłogę ciał. Syk, trzask łamanego drewna, kruszący się kamienny budulec.
Twarz yōkai spochmurniała na świadomość coraz słabszej linii obrony.
— Nie rozumiesz — wycedził do Kikyō przez zęby, robiąc pół kroku w jej stronę. Nie przekroczył progu, nie był tak głupi, aby ryzykować. Była w klatce, ale to więzienie miało dobre cechy: wejść także nie można było. Wiedział o tym doskonale. Drażniło go to, nawet nie starał się przejść do potulności.
— „Wysil się nieco”? — powtórzył za nią. — „Nie pójdzie gładko”? Na bogów! Czymże zawiniliśmy, że kazano nam uwolnić coś tak bezmyślnego? Narażając swoje istnienia przybyliśmy tutaj, aby ci pomóc! To, co powiedziałem, jest prawdą. Co nów posila się nieskalaną duszą, a raz w roku ta dusza sama do niego, na litość Niebios, przychodzi! Nie będę ci tu argumentował. Nie ma na to czasu, a już z pewnością sensu, jeżeli sądzisz, że robimy to dla własnych pobudek. Nie jesteś taka wyjątkowa. My to tylko zwykłe shiryō, dusze zmarłych ludzi. A Tsukuyomi no Mikoto? Jego i tak nie da się zabić, wiemy o tym. Ale ciebie? Nawet nie zauważysz kiedy! I dla kogoś takiego ma znów wybuchnąć wojna?
Coś huknęło na końcu korytarza — echo uderzenia poniosło się aż do biblioteki; można było mieć wrażenie, że fala dźwiękowa była niemal materialna, że strąciła kurz z niektórych ksiąg i zatrzęsła starymi regałami. Shiryō spojrzał w kierunku rumoru, kładąc dłoń na zdobionej rękojeści katany. Dwójka jego kompanów z metalicznym wizgiem wyciągnęła swoje miecze, gotowa kupić kilka cennych sekund na dalsze dywagacje.
— Zbliża się — odezwał się nagle drugi z towarzyszy, stając w lekkim rozkroku. Głos miał jednak spokojny, wręcz zadowolony. Zaczerpnął gwałtownie tchu. — Ale nasi dobrze się sprawdzili. Jest słaby. Moglibyśmy go...
Dowódca shiryō kiwnął brodą, przerywając mu:
— Jak słaby?
Tamten zmrużył oczy i uniósł nieco brodę, jak pies, który zwęszył trop.
— Wystarczająco.
— Do wieczora?
— Tak. Do wieczora na pewno nie wstanie.
— Dacie radę?
Pokręcił głową. Krótko.
— Bez ciebie nie. Z tobą? Tak.
Ten, który wcześniej zwracał się do Kikyō, znów zerknął w jej stronę. Oblicze miał poważne, marsowe, jak ktoś, kto jest do czegoś zmuszany. Nic nie powiedział; wszystko, co cisnęło mu się na usta, pozostało za zaciśniętymi szczękami. W mrocznym korytarzu zajaśniało; coraz większy promień srebra odganiał cienie ze stojących w gotowości yōkai. Ich dowódca ostatni raz spojrzał na Kikyō, a potem złapał palcami za wnękę w drzwiach i gwałtownym ruchem zamknął je, przy ich szurnięciu krzycząc harde:
— Nadchodzi!
Coś nadbiegało; kroki były ciężkie tak bardzo, że przy każdym łupnięciu łap o podłogę, trzęsło posadami budynku. Kikyō bez problemu wyczuwała to drżenie pod stopami i dzięki temu mogła mniej więcej zarejestrować, w którym punkcie samurajowie Amaterasu spotkali się z Tsukuyomim.
Powieki przyprószone ciemnymi, długimi rzęsami opadły na na oczy barwy bezgwiezdnego nieba nocą. Wojna pomiędzy Amaterasu a Tsukuyomim? Dziwne, ale kiedy bóg wypowiadał się o swej siostrze, zarówno w jego tonie jak i słowach nie wyczuwała nuty wściekłości, zaciętości czy też zazdrości. Komu powinna zatem wierzyć?
Ludzkość od zarania dziejów obawiała się ciemności, którą niosła ze sobą noc. To właśnie wtedy budziły się najpotworniejsze demony ze swego snu zmuszając ludzi do zamykania się w pozornie bezpiecznych domach. To w blasku słońca świat zaczynał żyć. Rośliny prężnie rosły ku niebu kąpane w słonecznym świetle, zwierzęta grzały swe ciała na kamieniach a wszystko dookoła wydawało się miłe. Dobre.
Dzień, światło i słońce oznaczało życie.
Noc, ciemność i księżyc oznaczało śmierć.
Ramiona Kikyou opadły delikatnie, kiedy drzwi trzasnęły, na powrót pozostawiając ją samą w towarzystwie jej własnych myśli. Każdy z nich, każdy, kogo spotkała na swej drodze w całym swym życiu próbował w jakiś sposób wpłynąć na jej losy. Idź tam, zrób to, edukuj się w tym kierunku, zaufaj tym a nie tamtym, zwiąż się z tym, ubieraj się tak, odgrywaj taką a nie inną rolę. Zabij tego. Odegnaj tego ducha. Oczyść tą duszę. Cały czas. Non stop.
Uniosła obie dłonie i spojrzała na nie, a jej usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu.
- Uratować, co? Z tym, że nigdy nie prosiłam o ratunek. - wyprostowała głowę, na powrót wpatrując się w drzwi. Jej ciało drgnęło, a bosa stopa zrobiła pierwszy krok.
- Ani też nie jestem nieskalaną duszą - dodała sięgając pod kimono i powoli wyciągając sztylet. Zacisnąwszy palce dookoła rękojeści wsunęła dłoń z bronią do rękawa, wyciągając pięć papierowych pieczęci pokrytych czarnymi znakami niosącymi ze sobą odpowiednie zaklęcia.
Nawet jeżeli to wszystko to pułapka, aby wywabić ją na korytarz, bo takiego scenariusza była w pełni świadoma, to w youkai w jednym miał rację. Byli TYLKO zwykłymi shiryou, niczym ponad to. Płotkami, pyłkiem, który tak łatwo było zdmuchnąć. A ona w swym życiu miała do czynienia z o wiele bardziej potężniejszymi bytami.
Szarpnęła drzwiami otwierając je na oścież, a wrzawa z korytarza momentalnie w nią uderzyła.
Wrócił, przemknęło jej nagle przez myśl, kiedy opuściła pokój, a tym samym bezpieczną do tej pory ostań. Gdy tylko jej bose stopy dotknęły drewnianej posadzki na zewnątrz, doskoczyła do pleców pierwszego lepszego, jak na tę chwilę, przeciwnika, niemalże w romantycznym geście przytulając się do jego pleców.
- Tsukuyomi to moja zdobysz - warknęła a następnie zatopiła obsydianowy sztylet w jego gardle. Szarpnęła, a znaki, którymi było pokryte ostrze zaiskrzyły bladym światłem. Odsunęła się od dymiącego shiryou, od razu wyciągając dłoń w stronę drugie, tym razem przyciskając do jego ciała talizman z zaklęciem oczyszczenia.
- Kai - powiedziała cicho, a niebieski, oczyszczający ogień, choć chłodny, od razu zaczął pożerać swą ofiarę. Spojrzenie starała się jak najszybciej odszukać sylwetkę Tsukuyomiego. Czy to w jego ludzkiej postaci, czy to lisiej. To było bez znaczenia. Musiała go odnaleźć.
Skoro Amaterasu grała nieczysto i wykorzystywała moment, że jej brat był osłabiony, Kikyou sama zamierzała grać nie fair, i na tę jedną noc stworzyć cienki sojusz z Tsukuyomim.
A potem sama go zabije, wyrywając mu serce.
Ludzkość od zarania dziejów obawiała się ciemności, którą niosła ze sobą noc. To właśnie wtedy budziły się najpotworniejsze demony ze swego snu zmuszając ludzi do zamykania się w pozornie bezpiecznych domach. To w blasku słońca świat zaczynał żyć. Rośliny prężnie rosły ku niebu kąpane w słonecznym świetle, zwierzęta grzały swe ciała na kamieniach a wszystko dookoła wydawało się miłe. Dobre.
Dzień, światło i słońce oznaczało życie.
Noc, ciemność i księżyc oznaczało śmierć.
Ramiona Kikyou opadły delikatnie, kiedy drzwi trzasnęły, na powrót pozostawiając ją samą w towarzystwie jej własnych myśli. Każdy z nich, każdy, kogo spotkała na swej drodze w całym swym życiu próbował w jakiś sposób wpłynąć na jej losy. Idź tam, zrób to, edukuj się w tym kierunku, zaufaj tym a nie tamtym, zwiąż się z tym, ubieraj się tak, odgrywaj taką a nie inną rolę. Zabij tego. Odegnaj tego ducha. Oczyść tą duszę. Cały czas. Non stop.
Uniosła obie dłonie i spojrzała na nie, a jej usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu.
- Uratować, co? Z tym, że nigdy nie prosiłam o ratunek. - wyprostowała głowę, na powrót wpatrując się w drzwi. Jej ciało drgnęło, a bosa stopa zrobiła pierwszy krok.
- Ani też nie jestem nieskalaną duszą - dodała sięgając pod kimono i powoli wyciągając sztylet. Zacisnąwszy palce dookoła rękojeści wsunęła dłoń z bronią do rękawa, wyciągając pięć papierowych pieczęci pokrytych czarnymi znakami niosącymi ze sobą odpowiednie zaklęcia.
Nawet jeżeli to wszystko to pułapka, aby wywabić ją na korytarz, bo takiego scenariusza była w pełni świadoma, to w youkai w jednym miał rację. Byli TYLKO zwykłymi shiryou, niczym ponad to. Płotkami, pyłkiem, który tak łatwo było zdmuchnąć. A ona w swym życiu miała do czynienia z o wiele bardziej potężniejszymi bytami.
Szarpnęła drzwiami otwierając je na oścież, a wrzawa z korytarza momentalnie w nią uderzyła.
Wrócił, przemknęło jej nagle przez myśl, kiedy opuściła pokój, a tym samym bezpieczną do tej pory ostań. Gdy tylko jej bose stopy dotknęły drewnianej posadzki na zewnątrz, doskoczyła do pleców pierwszego lepszego, jak na tę chwilę, przeciwnika, niemalże w romantycznym geście przytulając się do jego pleców.
- Tsukuyomi to moja zdobysz - warknęła a następnie zatopiła obsydianowy sztylet w jego gardle. Szarpnęła, a znaki, którymi było pokryte ostrze zaiskrzyły bladym światłem. Odsunęła się od dymiącego shiryou, od razu wyciągając dłoń w stronę drugie, tym razem przyciskając do jego ciała talizman z zaklęciem oczyszczenia.
- Kai - powiedziała cicho, a niebieski, oczyszczający ogień, choć chłodny, od razu zaczął pożerać swą ofiarę. Spojrzenie starała się jak najszybciej odszukać sylwetkę Tsukuyomiego. Czy to w jego ludzkiej postaci, czy to lisiej. To było bez znaczenia. Musiała go odnaleźć.
Skoro Amaterasu grała nieczysto i wykorzystywała moment, że jej brat był osłabiony, Kikyou sama zamierzała grać nie fair, i na tę jedną noc stworzyć cienki sojusz z Tsukuyomim.
A potem sama go zabije, wyrywając mu serce.
Walki w świecie yōkai nigdy nie były spektakularne, głównie dlatego, że trwały zbyt krótko. Łatwo dostrzegało się, kto jest silniejszy; w takich momentach starczało pstryknięcie, kiwnięcie głową czy przymrużenie powiek. Bogowie nie próżnowali podczas stosowania kar, a fakt, że robili to bezproblemowo, nie musząc czynić nic nadzwyczajnego, sprawiał, że stawali się szczególnie niebezpieczni, bezwzględni i wygodniccy. Istniały całe legendy o bastionach próbujących zgładzić potwora, który jednym ruchem nadgarstka niósł śmierć niczym fala tsunami. Bitwy te były opisywane skąpo, bo i nie istnieli naoczni świadkowie, a nawet jeśli takowi zachowali życie i rozum, nie potrafili dobrze oddać tego, co ujrzeli. Czas, miejsce i chronologia czynności gmatwały się, przez co ich zeznania brzmiały jak wymyślony naprędce bełkot.
Tym razem, gdyby ktokolwiek przypatrywał się temu, co miało miejsce w korytarzach Pałacu Nocy, z pewnością także nie dałby rady opisać wszystkiego w logiczny sposób. Na krańcu korytarza zjawił się czarny lis, którego gabaryty ledwo mieściły się w holu. Gęste futro bezszelestnie ocierało się o sklepienie, a naprężone łapy niosły smukłą sylwetkę, giętką jak ciało węża. Kły były obnażone, ślepia zwężone i emanujące własnym, nienaturalnym blaskiem, a długie ogony ciągnęły się za zwierzęciem jak powiewające na wietrze wstęgi.
Dowódca, który wyszarpnął swój miecz, ruszył naprzód, stukając drewnianymi podeszwami obuwia po deskach. Pozostała dwójka shiryō mamrotała pod nosem tylko sobie znane zaklęcia. Początkowe mantry nie robiły wrażenia, jednak z każdym kolejnym momentem sylwetka lisa pochylała się mocniej, jakby monstrum napotkało porywisty wicher próbujący strącić je z urwiska. W głębi gardła narosło warknięcie, kiedy shiryō wolną dłonią nakreślili znaki tuż przed swoją piersią. Srebrna poświata bijąca od Tsukuyomiego została przyćmiona przez nagły wybuch złota; ta kula światła płonęła gorącem, od którego z pewnością zajęłyby się belki podtrzymujące strop — gdyby w ostatniej sekundzie smuga światła nie natrafiła na swój srebrny odpowiednik.
Lis charknął nisko w chwilę potem; towarzyszył temu świst broni, której ostrze w niezwykłej prędkości rozcięło pierś. Bóstwo cofnęło się o dwa kroki; pazury zaszurały o podłoże, na które skapnęły siwe krople krwi. Shiryō odskoczyło, lądując w lekkim rozkroku z wyuczoną równowagą.
Może gdyby nie był zajęty przeciwnikiem, dostrzegłby, że jeden z jego towarzyszy nie zdołał odeprzeć ataku od tyłu. Mięśnie lisa napięły się, gdy poczuł, że odpychająca go siła osłabła o połowę. Położone po sobie uszy drgnęły, skierowały się ku przodowi, a potem znów płasko przylgnęły do czaszki — dokładnie wtedy, gdy odepchnął się zadnimi łapami, rozwierając paszczę.
Kły kłapnęły, padł ostatni z żołnierzy, rozmyty w chwili, w której dotknął pieczęci.
W sekundę w korytarzu zapanował mrok.
Zniknęły żółcie, pomarańcze, srebro i biel. Tylko z biblioteki, zza uchylonych drzwi, świece próbowały odegnać ciemności, jednak im dalej w hol, tym oczy mniej dostrzegały. Gdzieś w tych głębinach poruszył się bóg Nocy.
Wargi Tsukuyomiego skrzywiły się w gniewnym wyrazie, gdy ciałem targnęła niemoc, a on sam opadł ramieniem na ścianę. W ostatniej chwili przytrzymał się pionowej powierzchni kościstymi palcami; w ciągu paru nocy stracił kilkanaście dobrych kilogramów, jego zwykle zadbane włosy zdawały się bez jakiejkolwiek kondycji, a w spokojnych oczach zatliła się furia.
Uniósł wolną rękę, chcąc dotknąć głębokiej rany na piersi, ale dłoń miał ciężką jak cement, a stawy puste, więc ostatecznie zrezygnował z tego, marszcząc tylko brwi. Kimono przesiąkało zimną jak woda nocnego jeziora krwią, u bosych stóp zebrała się srebrna posoka.
— I to wszystko w dzień przed nowiem — powiedział w przestrzeń i choć było ciemno tak, że ludzkie oko nie dałoby rady przedrzeć się przez te mroki, w samym głosie Tsukuyomiego słychać było uśmiech. Uśmiech kogoś, kto nagle zrozumiał żart.
Tym razem, gdyby ktokolwiek przypatrywał się temu, co miało miejsce w korytarzach Pałacu Nocy, z pewnością także nie dałby rady opisać wszystkiego w logiczny sposób. Na krańcu korytarza zjawił się czarny lis, którego gabaryty ledwo mieściły się w holu. Gęste futro bezszelestnie ocierało się o sklepienie, a naprężone łapy niosły smukłą sylwetkę, giętką jak ciało węża. Kły były obnażone, ślepia zwężone i emanujące własnym, nienaturalnym blaskiem, a długie ogony ciągnęły się za zwierzęciem jak powiewające na wietrze wstęgi.
Dowódca, który wyszarpnął swój miecz, ruszył naprzód, stukając drewnianymi podeszwami obuwia po deskach. Pozostała dwójka shiryō mamrotała pod nosem tylko sobie znane zaklęcia. Początkowe mantry nie robiły wrażenia, jednak z każdym kolejnym momentem sylwetka lisa pochylała się mocniej, jakby monstrum napotkało porywisty wicher próbujący strącić je z urwiska. W głębi gardła narosło warknięcie, kiedy shiryō wolną dłonią nakreślili znaki tuż przed swoją piersią. Srebrna poświata bijąca od Tsukuyomiego została przyćmiona przez nagły wybuch złota; ta kula światła płonęła gorącem, od którego z pewnością zajęłyby się belki podtrzymujące strop — gdyby w ostatniej sekundzie smuga światła nie natrafiła na swój srebrny odpowiednik.
Lis charknął nisko w chwilę potem; towarzyszył temu świst broni, której ostrze w niezwykłej prędkości rozcięło pierś. Bóstwo cofnęło się o dwa kroki; pazury zaszurały o podłoże, na które skapnęły siwe krople krwi. Shiryō odskoczyło, lądując w lekkim rozkroku z wyuczoną równowagą.
Może gdyby nie był zajęty przeciwnikiem, dostrzegłby, że jeden z jego towarzyszy nie zdołał odeprzeć ataku od tyłu. Mięśnie lisa napięły się, gdy poczuł, że odpychająca go siła osłabła o połowę. Położone po sobie uszy drgnęły, skierowały się ku przodowi, a potem znów płasko przylgnęły do czaszki — dokładnie wtedy, gdy odepchnął się zadnimi łapami, rozwierając paszczę.
Kły kłapnęły, padł ostatni z żołnierzy, rozmyty w chwili, w której dotknął pieczęci.
W sekundę w korytarzu zapanował mrok.
Zniknęły żółcie, pomarańcze, srebro i biel. Tylko z biblioteki, zza uchylonych drzwi, świece próbowały odegnać ciemności, jednak im dalej w hol, tym oczy mniej dostrzegały. Gdzieś w tych głębinach poruszył się bóg Nocy.
Wargi Tsukuyomiego skrzywiły się w gniewnym wyrazie, gdy ciałem targnęła niemoc, a on sam opadł ramieniem na ścianę. W ostatniej chwili przytrzymał się pionowej powierzchni kościstymi palcami; w ciągu paru nocy stracił kilkanaście dobrych kilogramów, jego zwykle zadbane włosy zdawały się bez jakiejkolwiek kondycji, a w spokojnych oczach zatliła się furia.
Uniósł wolną rękę, chcąc dotknąć głębokiej rany na piersi, ale dłoń miał ciężką jak cement, a stawy puste, więc ostatecznie zrezygnował z tego, marszcząc tylko brwi. Kimono przesiąkało zimną jak woda nocnego jeziora krwią, u bosych stóp zebrała się srebrna posoka.
— I to wszystko w dzień przed nowiem — powiedział w przestrzeń i choć było ciemno tak, że ludzkie oko nie dałoby rady przedrzeć się przez te mroki, w samym głosie Tsukuyomiego słychać było uśmiech. Uśmiech kogoś, kto nagle zrozumiał żart.
Słodka cisza, która zalała wraz z mrokiem cały korytarz była niczym uspokajająca kamfora na głębokie rany. Wszystko skończyło się zaskakująco szybko, choć Kikyou nie mogła odeprzeć wrażenia, iż była to cisza przed burzą. Zresztą, choć nie mogła dostrzec Boga Nocy, wyczuwała jego obecność. Obecność, która zdawała się teraz być pozbawiona charakterystycznej dla niego silnej aury, przypominając teraz słabo dryfujący liść na niespokojnej rzece.
To tylko kwestia czasu, nim przybędzie reszta. Wszakże któż pogardziłby taką okazją do pozbycia się samego króla, przed którym drżeli inni?
Mogła jedynie domyślać się, iż shiryou stanowili zaledwie zalążek całego ataku. W innym wypadku wrogowie Tsukuyomiego wykazaliby się nie tyle co głupotą i ignorancją, a zwykłą, wręcz ludzką arogancją sądząc, że jakieś podrzędne duchy byłyby w stanie go zgładzić. Nawet mimo aktualnej kondycji srebrnookiego księcia.
- A więc to prawda. - cichy głos kobiety przeszył gęstą i lepką ciszę niczym ostre ostrze. Zrobiła delikatnie krok w jego stronę, powoli pozwalając, aby jej oczy przywykły do pochłaniającego ich mroku.
- Przed nowiem naprawdę jesteś słaby. Jak to było? Musisz pochłonąć nieskalaną duszę, tak? - zamyśliła się na głos, nieświadomie zatrzymując zaledwie parę kroków od niego. Uniosła dłoń, w której dzierżyła sztylet, celując prosto w niego, a przynajmniej tak przypuszczała.
To twoja szansa, wykorzystaj ją.
- Zapewne domyślać się już po co tu jestem. Przysyła mnie stolica po twoją głowę, Tsukuyomi, Panie Nocy. Jesteś podejrzany o zgładzenie cesarza, a za tak okrutny czyn grozi tylko i wyłącznie jedna kara - śmierć. W twoim przypadku wyrwanie serca z klatki piersiowej i przyniesienie go z powrotem do stolicy. - w jej głosie dało się wyczuć lód, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Ten sam głos, który towarzyszył im podczas pierwszego spotkania w tak piękną, księżycową noc.
Minęło kilka oddechów i odgłosów uderzającego serca w klatce piersiowej, kiedy dłoń Kikyou opadła, by następnie wsunąć się pod kimono chowając obsydianowy sztylet. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy w ciemności para srebrnych tęczówek zajarzyła niczym u wściekłego, rannego zwierzęcia.
- Jednakże szczerze powiedziawszy nie interesuje mnie ludzka chęć zemsty, zwłaszcza w momencie, kiedy tak naprawdę nie przedstawiono namacalnych dowodów. Nie chcę ingerować w ich prywatne utarczki. Kieruje mną zupełnie coś innego. - odezwała się ciszej, a jej ton tym razem był o wiele cieplejszy. Ponownie ruszyła w jego stronę, zatrzymując się teraz zupełnie przed nim.
- Proponuję tymczasowy sojusz między nami. Zostanę u twego boku do końca nowiu.... nie, do momentu, aż odzyskasz w pełni siły. Będę pod twoimi rozkazami, można powiedzieć, że tymczasowo zostanę tobie poddana. W zamian... w zamian zdradzisz mi miejsce, gdzie znajduje się pałac Hachimana. Wystarczy mi jedynie ta informacja, nic więcej. Ukradł coś, co jest dla mnie bardzo cennego i zamierzam to odzyskać za wszelką cenę. - zamilkła na krótką chwilę wyciągając dłoń w jego stronę, by odszukać naturalnie bladego policzka mężczyzny.
- Nie jestem twoim wrogiem, nie dzisiejszej nocy, Tsukuyomi-sama - dodała odwracając się tak, by stanąć obok niego i sięgnęła po jego dłoń, aby przerzucić ją przez swoje ramię, a następnie objęła go w pasie pozwalając, by oparł się o nią.
- Pomogę ci dojść do biblioteki. Wydaje mi się, że w tym momencie jest to najbezpieczniejsze miejsce. - wyszeptała, powoli kierując swoje kroki w stronę pomieszczenia, z którego dochodził blady blask płomieni.
Głupia, miałaś okazję.
Owszem. Miała i zapewne ją przepuściła. Ale nie wiedziała czemu, jednak o wiele bardziej wierzyła, że to Tsukuyomi zna miejsce pobytu Hachimana a nie kilku niewartych zaufania ludzi ze stolicy.
To tylko kwestia czasu, nim przybędzie reszta. Wszakże któż pogardziłby taką okazją do pozbycia się samego króla, przed którym drżeli inni?
Mogła jedynie domyślać się, iż shiryou stanowili zaledwie zalążek całego ataku. W innym wypadku wrogowie Tsukuyomiego wykazaliby się nie tyle co głupotą i ignorancją, a zwykłą, wręcz ludzką arogancją sądząc, że jakieś podrzędne duchy byłyby w stanie go zgładzić. Nawet mimo aktualnej kondycji srebrnookiego księcia.
- A więc to prawda. - cichy głos kobiety przeszył gęstą i lepką ciszę niczym ostre ostrze. Zrobiła delikatnie krok w jego stronę, powoli pozwalając, aby jej oczy przywykły do pochłaniającego ich mroku.
- Przed nowiem naprawdę jesteś słaby. Jak to było? Musisz pochłonąć nieskalaną duszę, tak? - zamyśliła się na głos, nieświadomie zatrzymując zaledwie parę kroków od niego. Uniosła dłoń, w której dzierżyła sztylet, celując prosto w niego, a przynajmniej tak przypuszczała.
To twoja szansa, wykorzystaj ją.
- Zapewne domyślać się już po co tu jestem. Przysyła mnie stolica po twoją głowę, Tsukuyomi, Panie Nocy. Jesteś podejrzany o zgładzenie cesarza, a za tak okrutny czyn grozi tylko i wyłącznie jedna kara - śmierć. W twoim przypadku wyrwanie serca z klatki piersiowej i przyniesienie go z powrotem do stolicy. - w jej głosie dało się wyczuć lód, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Ten sam głos, który towarzyszył im podczas pierwszego spotkania w tak piękną, księżycową noc.
Minęło kilka oddechów i odgłosów uderzającego serca w klatce piersiowej, kiedy dłoń Kikyou opadła, by następnie wsunąć się pod kimono chowając obsydianowy sztylet. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy w ciemności para srebrnych tęczówek zajarzyła niczym u wściekłego, rannego zwierzęcia.
- Jednakże szczerze powiedziawszy nie interesuje mnie ludzka chęć zemsty, zwłaszcza w momencie, kiedy tak naprawdę nie przedstawiono namacalnych dowodów. Nie chcę ingerować w ich prywatne utarczki. Kieruje mną zupełnie coś innego. - odezwała się ciszej, a jej ton tym razem był o wiele cieplejszy. Ponownie ruszyła w jego stronę, zatrzymując się teraz zupełnie przed nim.
- Proponuję tymczasowy sojusz między nami. Zostanę u twego boku do końca nowiu.... nie, do momentu, aż odzyskasz w pełni siły. Będę pod twoimi rozkazami, można powiedzieć, że tymczasowo zostanę tobie poddana. W zamian... w zamian zdradzisz mi miejsce, gdzie znajduje się pałac Hachimana. Wystarczy mi jedynie ta informacja, nic więcej. Ukradł coś, co jest dla mnie bardzo cennego i zamierzam to odzyskać za wszelką cenę. - zamilkła na krótką chwilę wyciągając dłoń w jego stronę, by odszukać naturalnie bladego policzka mężczyzny.
- Nie jestem twoim wrogiem, nie dzisiejszej nocy, Tsukuyomi-sama - dodała odwracając się tak, by stanąć obok niego i sięgnęła po jego dłoń, aby przerzucić ją przez swoje ramię, a następnie objęła go w pasie pozwalając, by oparł się o nią.
- Pomogę ci dojść do biblioteki. Wydaje mi się, że w tym momencie jest to najbezpieczniejsze miejsce. - wyszeptała, powoli kierując swoje kroki w stronę pomieszczenia, z którego dochodził blady blask płomieni.
Głupia, miałaś okazję.
Owszem. Miała i zapewne ją przepuściła. Ale nie wiedziała czemu, jednak o wiele bardziej wierzyła, że to Tsukuyomi zna miejsce pobytu Hachimana a nie kilku niewartych zaufania ludzi ze stolicy.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4