Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
First topic message reminder :
– Ile mam na ciebie czekać? Musisz zawsze wszystko utrudniać, całkiem jak twoja cholerna m---
Trzask zamykanych drzwi urwał rozjuszoną wypowiedź. Niewzruszony wzrok Marshalla spoczął na stojącym w dole schodów mężczyźnie. Ubrany w szykowny i niewątpliwie drogi garnitur wystukiwał lśniącym butem rytm, co rusz spoglądając na nowiutki model srebrnego zegarka oplatającego lewy nadgarstek; sekundy dzieliły go od wybuchu, widać to było.
– Nie piekl się tak, bo jeszcze wyskoczą ci zmarszczki – Mimo niezadowolenia trwającego od wczesnego poranka młodzieniec zdołał wykrzesać z siebie nierówny uśmiech. Wiedział, że tą pewnością doprowadzi ojca do furii, lecz jednocześnie nie wyglądał na kogoś, kto nawet z taką wiedzą zdoła zdusić bunt w zarodku.
Mężczyzna nie odpowiedział, lecz konfrontował ciemnowłosego chłopaka ze swoim czujnym spojrzeniem. Marshall czuł na sobie cudze oczy i był świadom, że właśnie poddawały go inspekcji. Sprawdzały, czy nieskazitelnie biała koszula została poprawnie wyprasowana i upchnięta w dół garderoby. Przemknęły po dopasowanych spodniach, upewniając się, że żadna część materiału nie odstawała w nieodpowiednim miejscu. Nie ominęły również dopasowanego garnituru i czarnej muchy dopełniającej stroju. Ojciec wydawał się zadowolony. A przynajmniej dopóki nie sięgnął wzrokiem czarnych trampek zastępujących parę wypastowanych lakierek, które sprzątaczka przyniosła razem z całą resztą.
– Marshall, przysięgam na Boga, że jeśli zaraz nie pójdziesz tego zmienić…
– Spokojnie staruszku, zaraz się spóźnimy – Bezwiedne machnięcie ręki zwieńczyło wypowiedź chłopaka. Nie pozwolił na ani sekundę na reakcję, zmierzając pewnym krokiem ku drzwiom wyjściowym. Skoro miał siedzieć na tym zakichanym bankiecie w roli maskotki swojego ojca, to miał zamiar zachować choć kilka swoich zasad.
Wiedział co robić na bankietach i oficjalnych spotkaniach, by nie przynieść ojcu wstydu, staruszek nauczył go wszystkiego; czasami wpajał wiedzę słowami, a czasami ciężką ręką, niemniej zawsze ze stuprocentową skutecznością. Marshall doskonale wyczuwał moment, w którym powinien milczeć, a w którym dodać coś od siebie, by zaimponować towarzystwu wielopoziomową wiedzą i zachowaniem. Zabawiał współpracowników, czasami podawał im nawet świeże szklanki szampana, czasami kusząc się na kilka łyków również z własnego kieliszka. Był jednak znudzony. Znużenie ciążyło mu na ramionach tak bardzo, że w momentach, gdy nikt nie stał mu za plecami, zrzucał z twarzy uprzejmy uśmiech grzecznego chłopca z dobrego domu i spoglądał z zazdrością na spacerujących parkiem ludzi.
Obserwując otoczenie wyłapał wśród tłumu intrygującą sylwetkę. Z jednej strony facet nie wyróżniał się kompletnie niczym – ot kolejny porządny gość w graniaku, który chciał zaimponować zarządcy największego więzienia o zaostrzonym rygorze w Stanach Zjednoczonych. Z drugiej jednak strony miał w sobie coś, co sprawiało, że wnętrze Marshalla drżało z ekscytacji. Mógłby przysiąc, że niemal czuł, jak stopy odrywają się od podłogi jedna po drugiej, by zbliżyć go do obiektu zainteresowanie.
Gdyby tylko...
– Ah, Marshall, tu jesteś! Cały dzień próbuję cię złapać – Obca dłoń nagle spoczęła na ramieniu Everetta, unosząc wzrok na stojącego obok mężczyznę. Kolejny pracownik ojca, kolejny człowiek chcący mu się podlizać w każdy możliwy sposób. Ciemnowłosy niemal warknął, choć jedyne co wykrzywiło usta, było słodkim, zakłamanym uśmiechem.
– Ile mam na ciebie czekać? Musisz zawsze wszystko utrudniać, całkiem jak twoja cholerna m---
Trzask zamykanych drzwi urwał rozjuszoną wypowiedź. Niewzruszony wzrok Marshalla spoczął na stojącym w dole schodów mężczyźnie. Ubrany w szykowny i niewątpliwie drogi garnitur wystukiwał lśniącym butem rytm, co rusz spoglądając na nowiutki model srebrnego zegarka oplatającego lewy nadgarstek; sekundy dzieliły go od wybuchu, widać to było.
– Nie piekl się tak, bo jeszcze wyskoczą ci zmarszczki – Mimo niezadowolenia trwającego od wczesnego poranka młodzieniec zdołał wykrzesać z siebie nierówny uśmiech. Wiedział, że tą pewnością doprowadzi ojca do furii, lecz jednocześnie nie wyglądał na kogoś, kto nawet z taką wiedzą zdoła zdusić bunt w zarodku.
Mężczyzna nie odpowiedział, lecz konfrontował ciemnowłosego chłopaka ze swoim czujnym spojrzeniem. Marshall czuł na sobie cudze oczy i był świadom, że właśnie poddawały go inspekcji. Sprawdzały, czy nieskazitelnie biała koszula została poprawnie wyprasowana i upchnięta w dół garderoby. Przemknęły po dopasowanych spodniach, upewniając się, że żadna część materiału nie odstawała w nieodpowiednim miejscu. Nie ominęły również dopasowanego garnituru i czarnej muchy dopełniającej stroju. Ojciec wydawał się zadowolony. A przynajmniej dopóki nie sięgnął wzrokiem czarnych trampek zastępujących parę wypastowanych lakierek, które sprzątaczka przyniosła razem z całą resztą.
– Marshall, przysięgam na Boga, że jeśli zaraz nie pójdziesz tego zmienić…
– Spokojnie staruszku, zaraz się spóźnimy – Bezwiedne machnięcie ręki zwieńczyło wypowiedź chłopaka. Nie pozwolił na ani sekundę na reakcję, zmierzając pewnym krokiem ku drzwiom wyjściowym. Skoro miał siedzieć na tym zakichanym bankiecie w roli maskotki swojego ojca, to miał zamiar zachować choć kilka swoich zasad.
[...]
Wiedział co robić na bankietach i oficjalnych spotkaniach, by nie przynieść ojcu wstydu, staruszek nauczył go wszystkiego; czasami wpajał wiedzę słowami, a czasami ciężką ręką, niemniej zawsze ze stuprocentową skutecznością. Marshall doskonale wyczuwał moment, w którym powinien milczeć, a w którym dodać coś od siebie, by zaimponować towarzystwu wielopoziomową wiedzą i zachowaniem. Zabawiał współpracowników, czasami podawał im nawet świeże szklanki szampana, czasami kusząc się na kilka łyków również z własnego kieliszka. Był jednak znudzony. Znużenie ciążyło mu na ramionach tak bardzo, że w momentach, gdy nikt nie stał mu za plecami, zrzucał z twarzy uprzejmy uśmiech grzecznego chłopca z dobrego domu i spoglądał z zazdrością na spacerujących parkiem ludzi.
Obserwując otoczenie wyłapał wśród tłumu intrygującą sylwetkę. Z jednej strony facet nie wyróżniał się kompletnie niczym – ot kolejny porządny gość w graniaku, który chciał zaimponować zarządcy największego więzienia o zaostrzonym rygorze w Stanach Zjednoczonych. Z drugiej jednak strony miał w sobie coś, co sprawiało, że wnętrze Marshalla drżało z ekscytacji. Mógłby przysiąc, że niemal czuł, jak stopy odrywają się od podłogi jedna po drugiej, by zbliżyć go do obiektu zainteresowanie.
Gdyby tylko...
– Ah, Marshall, tu jesteś! Cały dzień próbuję cię złapać – Obca dłoń nagle spoczęła na ramieniu Everetta, unosząc wzrok na stojącego obok mężczyznę. Kolejny pracownik ojca, kolejny człowiek chcący mu się podlizać w każdy możliwy sposób. Ciemnowłosy niemal warknął, choć jedyne co wykrzywiło usta, było słodkim, zakłamanym uśmiechem.
Otwierał już usta, ale drzwi uderzyły o framugę z trzaskiem, nie dając mu szansy na odpowiedź. Uznał to za bardzo niekulturalne i zamierzał wypomnieć w przyszłości. A na razie...
Podniósł się znów do pionu i rozejrzał. Za pierwszą ofiarę obrał drobne okno. Dotknął palcami szyby, chcąc ocenić, jak gruba była. Zabrakło klamki, którą mógłby uchylić całość, lecz to nie stanowiło problemu. Sięgnął do paska trzymającego spodnie na biodrach i wysunął go ze szlufek. Przez niedługą chwilę mocował się z igłą i umieszczonym między paskami skórzanego materiału kawałkiem drutu, który już niejednokrotnie uratował młodemu dupę. Oba metalowe elementy wylądowały w otworze po klamce, a sam Marshall zaczął bawić się z mechanizmem okna. Pierwsza próba trochę mu zajęła, lecz gdy mechanizm pstryknął, nie mógł być bardziej usatysfakcjonowany. Dla czystej formy treningu spędził jeszcze kilka minut na dopracowywaniu ruchów w zamykaniu i otwieraniu okna, po czym schował swój mały, diaboliczny zestaw z powrotem na miejscu.
Później przyszła pora na oględziny całej reszty pokoju. Everett poruszał się po zdezelowanej podłodze bezdźwięcznie, wszak miał wiele lat na opanowanie tej umiejętności. Obejrzał więc każdy możliwy kąt, każdą dziurę, każde odstąpienie od normy, zastanawiając się tylko nad tym, w jaki sposób mógł wykorzystać daną rzecz na swoją korzyść. Całość nie trwała jednak długo i brunet zaczynał się nudzić.
Nie mając nic innego do roboty, ułożył się na łóżku jakby było materacem samego króla.
Zasnął dopiero nad ranem.
Pobudki wczesnym rankiem nigdy nie należały do jego ulubionych, więc gdy tylko szczęk przekręcanego klucza wybudził go ze snu, młody wydał z siebie niezadowolony pomruk. Zebrał się jednak w sobie w kilka sekund i oparł policzek na dłoni, patrząc na stojącego w drzwiach chłopaka z uniesioną brwią.
I wtedy zaskoczyło.
To był ten młodzieniaszek z poprzedniego dnia. Ten sam, który tak zainteresował Everetta samym przebywaniem w tym miejscu. Na jeszcze przed sekundą markotnym licu zagościł szeroki uśmiech. Wyraz twarzy chłopaka u wyjścia był bezcenny.
Oto rozwarły się bramy piekieł.
Był cały roztrzęsiony. Nie wiedział co zrobić z rękami i widać to było. Wzrok uciekła mu na wszystkie strony, a nogi niemal plątały się jedna o drugą. Marshall patrzył na tę nieporadność z drobnym rozbawieniem.
– I niech to będzie nasz mały sekret, hmm? – mruknął, puszczając chłopakowi zaczepne oczko. Tamten wsunął się tylko przez otwarte drzwi do pokoju szefa i oznajmił przybycie więźnia.
Podniósł się znów do pionu i rozejrzał. Za pierwszą ofiarę obrał drobne okno. Dotknął palcami szyby, chcąc ocenić, jak gruba była. Zabrakło klamki, którą mógłby uchylić całość, lecz to nie stanowiło problemu. Sięgnął do paska trzymającego spodnie na biodrach i wysunął go ze szlufek. Przez niedługą chwilę mocował się z igłą i umieszczonym między paskami skórzanego materiału kawałkiem drutu, który już niejednokrotnie uratował młodemu dupę. Oba metalowe elementy wylądowały w otworze po klamce, a sam Marshall zaczął bawić się z mechanizmem okna. Pierwsza próba trochę mu zajęła, lecz gdy mechanizm pstryknął, nie mógł być bardziej usatysfakcjonowany. Dla czystej formy treningu spędził jeszcze kilka minut na dopracowywaniu ruchów w zamykaniu i otwieraniu okna, po czym schował swój mały, diaboliczny zestaw z powrotem na miejscu.
Później przyszła pora na oględziny całej reszty pokoju. Everett poruszał się po zdezelowanej podłodze bezdźwięcznie, wszak miał wiele lat na opanowanie tej umiejętności. Obejrzał więc każdy możliwy kąt, każdą dziurę, każde odstąpienie od normy, zastanawiając się tylko nad tym, w jaki sposób mógł wykorzystać daną rzecz na swoją korzyść. Całość nie trwała jednak długo i brunet zaczynał się nudzić.
Nie mając nic innego do roboty, ułożył się na łóżku jakby było materacem samego króla.
Zasnął dopiero nad ranem.
Pobudki wczesnym rankiem nigdy nie należały do jego ulubionych, więc gdy tylko szczęk przekręcanego klucza wybudził go ze snu, młody wydał z siebie niezadowolony pomruk. Zebrał się jednak w sobie w kilka sekund i oparł policzek na dłoni, patrząc na stojącego w drzwiach chłopaka z uniesioną brwią.
I wtedy zaskoczyło.
To był ten młodzieniaszek z poprzedniego dnia. Ten sam, który tak zainteresował Everetta samym przebywaniem w tym miejscu. Na jeszcze przed sekundą markotnym licu zagościł szeroki uśmiech. Wyraz twarzy chłopaka u wyjścia był bezcenny.
Oto rozwarły się bramy piekieł.
Był cały roztrzęsiony. Nie wiedział co zrobić z rękami i widać to było. Wzrok uciekła mu na wszystkie strony, a nogi niemal plątały się jedna o drugą. Marshall patrzył na tę nieporadność z drobnym rozbawieniem.
– I niech to będzie nasz mały sekret, hmm? – mruknął, puszczając chłopakowi zaczepne oczko. Tamten wsunął się tylko przez otwarte drzwi do pokoju szefa i oznajmił przybycie więźnia.
Gdy drzwi rozwarły się, a prowadzący Marshalla, Five z powrotem pojawił się na korytarzu bez wydobycia z siebie jakiegokolwiek słowa zdobył się wyłącznie na jeden gest: pchnął drzwi dłonią, a przyjemne skrzypienie, które rozlało się w półmroku miało zachęcić pojmanego do zagłębienia się w skrywany za ścianami pokój. Młody chłopak nie wydawał się utrzymywać z nim dłuższych fizycznych spojrzeń — być może miało to swoje uzasadnienie w tym, co wydarzyło się podczas tej krótkiej podróży do biura swojego szefa.
Kiedy Marshall pozwolił sobie na zaglądnięcie w głąb ujrzał niewielki kawałek pustej przestrzeni zagospodarowany na nie do końca profesjonalne biuro — a z pewnością nie o takim biurze się myślało. Mebli było mało. Naprzeciw wejścia znajdowało się jednoosobowe łóżko, którego materac okrywał teraz cienki koc, zapewne ten, którym mężczyzna okrywał się podczas snu. Tuż obok usytuowane było biurko — zwykłe bukowe, nie wyróżniało się niczym szczególnym — dokładnie jak z magazynów o tanich wystrojach wnętrz; po stronie łózka miało trzy poziome szuflady. Na wyświeconym przez słońce blacie leżał laptop i tablet, a niedaleko po drugiej stronie powierzchni talerz zapełniony kanapkami. Po prawej stronie od wejścia znajdowały się drzwi do łazienki — i to właśnie z nich wyszedł białowłosy, gdy Marshall wyściubił nosa z ciemności korytarzy.
— Nie przypominam sobie aby przejście z pokoju numer jedenaście, do pokoju numer dziewięć trwało trzy minuty.
Drzwi trzasnęły, a źrenice Nine’a zwęziły się. Na krótko przyjrzał się dzieciakowi, a później minął go bezceremonialnie udając się w kierunku krzesła, które jak z resztą pozostałe zalegające tu meble wydawała się stać wyłącznie na pokaz. W pokoju było ciepło, a skądś naciągał powiew świeżego powietrza. Jak się szybko okazało okiennice w tym centrum nie były zasłonięte. Brudne popękane szyby ukazywały widok na puste zalesione pola, jeszcze mokre od wczorejszego deszczu.
— Wyglądasz na niewyspanego. Myślałem, że duzi chłopcy bez problemu zasypiają w nowych miejscach. Zabrakło ci twojej ulubionej poduszki?
Nine miał na sobie czarną koszulkę z krótkim rękawkiem bez widocznego nadruku i szare ciemne spodnie. Koszulka była jednak dość dopasowana — opinała się na jego wyraźnie zarysowanych mięśniach ramion i klatce piersiowej. Ten widok był dość zaskakujący, biorąc pod uwagę, że poznali się w strojach wyjściowych. Przynajmniej w tym dniu jeden z nich postanowił złamać tę regułę. Drugi niestety nie miał zbyt wiele do gadana.
— Domyślam się, że nie potrzebujesz zaproszenia, więc daruje sobie tę gościnność.
Właśnie wtedy ponownie na niego spojrzał. Złapał w dłoń kubek kawy i przysunął naczynie do swoich ust. Para jaka ulatywała z przyrządzonego naparu rozszerzyła jego nozdrza. Wydawał się spokojny, swobodny i czujny. Błękitne ślepia, które zatrzymywały się na każdej części ciała pojmanego, były jak lasery do wyczytywania kłamstw.
Dzisiaj w końcu obiecał je obalić.
Lustrowanie gówniarza wydawało się sprawiać mu radość. Ten bezczelny, kpiący błysk w opadających kącikach oczu, wydawał się wystarczająco rozbawiony, gdy gówniarz pojawił się w jego pokoju w tych samych ubraniach, jakie miał na sobie w dniu porwania. Może i nie kręcili go menele, czy zaniedbani, nie myjący się ludzie, ale w tym aspekcie miało to kompletnie inne uzasadnienie. Przez krótką chwilę próbował domyślić się jak szczeniak musi czuć się upokorzony w jego towarzystwie. A co gorsza w swoim. Pokój do jakiego trafił nie był przypadkowy. Nie było w nim łazienki, więc głupie umycie twarzy wydawało się być niemożliwe, a nie wspominając o pozostałych fizjologicznych potrzebach, o które najwidoczniej będzie musiał się upominać waląc jak tyran w zamknięte drzwi. Nine nie zamierzał wychodzić naprzód jego potrzebom. Doskonale bawił się jako obserwator.
Wskazał spojrzeniem na swoje łózko.
— Siadaj.
Kiedy Marshall pozwolił sobie na zaglądnięcie w głąb ujrzał niewielki kawałek pustej przestrzeni zagospodarowany na nie do końca profesjonalne biuro — a z pewnością nie o takim biurze się myślało. Mebli było mało. Naprzeciw wejścia znajdowało się jednoosobowe łóżko, którego materac okrywał teraz cienki koc, zapewne ten, którym mężczyzna okrywał się podczas snu. Tuż obok usytuowane było biurko — zwykłe bukowe, nie wyróżniało się niczym szczególnym — dokładnie jak z magazynów o tanich wystrojach wnętrz; po stronie łózka miało trzy poziome szuflady. Na wyświeconym przez słońce blacie leżał laptop i tablet, a niedaleko po drugiej stronie powierzchni talerz zapełniony kanapkami. Po prawej stronie od wejścia znajdowały się drzwi do łazienki — i to właśnie z nich wyszedł białowłosy, gdy Marshall wyściubił nosa z ciemności korytarzy.
— Nie przypominam sobie aby przejście z pokoju numer jedenaście, do pokoju numer dziewięć trwało trzy minuty.
Drzwi trzasnęły, a źrenice Nine’a zwęziły się. Na krótko przyjrzał się dzieciakowi, a później minął go bezceremonialnie udając się w kierunku krzesła, które jak z resztą pozostałe zalegające tu meble wydawała się stać wyłącznie na pokaz. W pokoju było ciepło, a skądś naciągał powiew świeżego powietrza. Jak się szybko okazało okiennice w tym centrum nie były zasłonięte. Brudne popękane szyby ukazywały widok na puste zalesione pola, jeszcze mokre od wczorejszego deszczu.
— Wyglądasz na niewyspanego. Myślałem, że duzi chłopcy bez problemu zasypiają w nowych miejscach. Zabrakło ci twojej ulubionej poduszki?
Nine miał na sobie czarną koszulkę z krótkim rękawkiem bez widocznego nadruku i szare ciemne spodnie. Koszulka była jednak dość dopasowana — opinała się na jego wyraźnie zarysowanych mięśniach ramion i klatce piersiowej. Ten widok był dość zaskakujący, biorąc pod uwagę, że poznali się w strojach wyjściowych. Przynajmniej w tym dniu jeden z nich postanowił złamać tę regułę. Drugi niestety nie miał zbyt wiele do gadana.
— Domyślam się, że nie potrzebujesz zaproszenia, więc daruje sobie tę gościnność.
Właśnie wtedy ponownie na niego spojrzał. Złapał w dłoń kubek kawy i przysunął naczynie do swoich ust. Para jaka ulatywała z przyrządzonego naparu rozszerzyła jego nozdrza. Wydawał się spokojny, swobodny i czujny. Błękitne ślepia, które zatrzymywały się na każdej części ciała pojmanego, były jak lasery do wyczytywania kłamstw.
Dzisiaj w końcu obiecał je obalić.
Lustrowanie gówniarza wydawało się sprawiać mu radość. Ten bezczelny, kpiący błysk w opadających kącikach oczu, wydawał się wystarczająco rozbawiony, gdy gówniarz pojawił się w jego pokoju w tych samych ubraniach, jakie miał na sobie w dniu porwania. Może i nie kręcili go menele, czy zaniedbani, nie myjący się ludzie, ale w tym aspekcie miało to kompletnie inne uzasadnienie. Przez krótką chwilę próbował domyślić się jak szczeniak musi czuć się upokorzony w jego towarzystwie. A co gorsza w swoim. Pokój do jakiego trafił nie był przypadkowy. Nie było w nim łazienki, więc głupie umycie twarzy wydawało się być niemożliwe, a nie wspominając o pozostałych fizjologicznych potrzebach, o które najwidoczniej będzie musiał się upominać waląc jak tyran w zamknięte drzwi. Nine nie zamierzał wychodzić naprzód jego potrzebom. Doskonale bawił się jako obserwator.
Wskazał spojrzeniem na swoje łózko.
— Siadaj.
– Wyglądasz na niewyspanego.
Nie mógł się nie uśmiechnąć. Nie odpowiedział jednak od razu, zbyt zajęty obserwacją. Poddał cały pokój takiej samej analizie, jak pokój numer jedenaście, którego stał się jedynym rezydentem. Niemniej pomieszczenie, w którym znalazł się obecnie, wydawało się znacznie ciekawsze. Nie ze względu na lepsze wyposażenie, elektronikę, ani nawet łazienkę. Najważniejsza była zajmująca go osoba. A mimo to Marshall cały czas omijał białowłosego mężczyznę wzrokiem, jakby wszystko dookoła było nagle znacznie ważniejsze. Może ignorował go celowo, a może rzeczywiście był w swoim żywiole, przeprowadzając prywatne śledztwo.
– Żartujesz sobie? – odezwał się w końcu, kierując jadowite ślepia na Nine'a. Nie różnił się teraz niczym od śmiertelnego węża wpatrzonego w węszącą mysz. – Miałbym zrezygnować z całej rozrywki? To jak zabrać dziecko do wesołego miasteczka i oczekiwać, że nie będzie biegać dookoła, by spróbować każdej atrakcji – Pobłażliwy uśmiech wygiął wargi bruneta.
Język kliknął o podniebienie w jawnym zadowoleniu. Zaproszenie przyjął z naturalną dla siebie postawą. Mimo braku snu nie czuł jeszcze objawów zmęczenia, te dopadały go zwykle dopiero koło południa. Patrząc za okno doszedł, do wniosku, że ma jeszcze kilka godzin do czasu, w którym chłód ogarnie organizm, a niekomfortowe uczucie zaleje mięśnie. Póki jednak czuł się dobrze, zamierzał z tego korzystać.
Siadając na łóżku przyjął pozę podobną do wczorajszej – założył jedną nogę na drugą i wsparł ciężar ciała na przesuniętej za plecy dłoni. Wolną rękę przewiesił przez udo, niby to przypadkiem przemykając opuszkami przy rozdartym fragmencie materiału. Skórę miał raczej jasną, a zaczerwienienie z poprzedniego dnia zdążyło już w znacznej mierze zniknąć.
Oczywiście miał zamiar cały ten czas działać mężczyźnie na nerwy. Nie darowałby sobie okazji do drobnej prowokacji, tak samo, jak nie przegapił momentu, gdy lufa pistoletu przylegała mu do podbródka.
– Potrzebujesz mnie do czegoś, skarbie? – zaczął, nie mogąc sobie podarować i używając przezwiska, które już na samym początku przypiął do szefa całej tej szajki. – Zdążyłem się wynudzić i już nie mogłem doczekać, aż mój książę z bajki zaszczyci mnie swoim towarzystwem. Ale oto jesteś – Krótki, przymilny pomruk zwieńczył wypowiedź bruneta. Wpatrywał się w Nine'a wzrokiem tak intensywnym, że gdyby spojrzenie miało fizyczną moc, w mężczyźnie ziałaby już wielka dziura.
Zaśmiał się nagle dźwięcznie i opadł plecami materac. Wydawał się znacznie wygodniejszy niż ten w pokoju numer jedenaście, lecz Marshall nie wydawał się tym faktem zbyt poruszony. Najwyraźniej również w tej materii knuł już plan.
– Nie rozszyfrowałeś jeszcze zagadki, prawda? – Łza rozbawienia spływająca po policzku przepadła, gdy chłopak starł ją ze skóry wierzchem palca. – Nie powiedziałem ci wszystkiego i przez chwilę nawet żałowałem, ale gdy pozbawiłeś mnie swojego towarzystwa na całą noc... Należało ci się. W każdym razie, jeśli ktokolwiek spróbuje zhakować kartę, wszystkie zawarte na niej pliki zrobią poof – mówiąc, wykonał w powietrzu ruch dłońmi mający symbolizować magiczne zniknięcie. Jakby nie patrzeć obchodził się z danymi własnej rodziny; nawet jeśli nie zależało mu na ich bezpieczeństwie, to nie miał zamiaru oddawać ich żyć w niczyje ręce bez zabawy.
Znów się zaśmiał, rękami wiodąc w górę, by przeczesać rozwichrzone kosmyki.
– Każdy to ma, ale nikt nie może tego stracić. Co to jest? – powtórzył melodyjnie, szczerząc białe zęby w uśmiechu. Przechylił głowę nieco na bok, by bez podnoszenia jej znad materaca móc spojrzeć wyzywająco na białowłosego. Wyciągnął ku niemu dłoń, jakby zapraszał go bliżej.
Nie mógł się nie uśmiechnąć. Nie odpowiedział jednak od razu, zbyt zajęty obserwacją. Poddał cały pokój takiej samej analizie, jak pokój numer jedenaście, którego stał się jedynym rezydentem. Niemniej pomieszczenie, w którym znalazł się obecnie, wydawało się znacznie ciekawsze. Nie ze względu na lepsze wyposażenie, elektronikę, ani nawet łazienkę. Najważniejsza była zajmująca go osoba. A mimo to Marshall cały czas omijał białowłosego mężczyznę wzrokiem, jakby wszystko dookoła było nagle znacznie ważniejsze. Może ignorował go celowo, a może rzeczywiście był w swoim żywiole, przeprowadzając prywatne śledztwo.
– Żartujesz sobie? – odezwał się w końcu, kierując jadowite ślepia na Nine'a. Nie różnił się teraz niczym od śmiertelnego węża wpatrzonego w węszącą mysz. – Miałbym zrezygnować z całej rozrywki? To jak zabrać dziecko do wesołego miasteczka i oczekiwać, że nie będzie biegać dookoła, by spróbować każdej atrakcji – Pobłażliwy uśmiech wygiął wargi bruneta.
Język kliknął o podniebienie w jawnym zadowoleniu. Zaproszenie przyjął z naturalną dla siebie postawą. Mimo braku snu nie czuł jeszcze objawów zmęczenia, te dopadały go zwykle dopiero koło południa. Patrząc za okno doszedł, do wniosku, że ma jeszcze kilka godzin do czasu, w którym chłód ogarnie organizm, a niekomfortowe uczucie zaleje mięśnie. Póki jednak czuł się dobrze, zamierzał z tego korzystać.
Siadając na łóżku przyjął pozę podobną do wczorajszej – założył jedną nogę na drugą i wsparł ciężar ciała na przesuniętej za plecy dłoni. Wolną rękę przewiesił przez udo, niby to przypadkiem przemykając opuszkami przy rozdartym fragmencie materiału. Skórę miał raczej jasną, a zaczerwienienie z poprzedniego dnia zdążyło już w znacznej mierze zniknąć.
Oczywiście miał zamiar cały ten czas działać mężczyźnie na nerwy. Nie darowałby sobie okazji do drobnej prowokacji, tak samo, jak nie przegapił momentu, gdy lufa pistoletu przylegała mu do podbródka.
– Potrzebujesz mnie do czegoś, skarbie? – zaczął, nie mogąc sobie podarować i używając przezwiska, które już na samym początku przypiął do szefa całej tej szajki. – Zdążyłem się wynudzić i już nie mogłem doczekać, aż mój książę z bajki zaszczyci mnie swoim towarzystwem. Ale oto jesteś – Krótki, przymilny pomruk zwieńczył wypowiedź bruneta. Wpatrywał się w Nine'a wzrokiem tak intensywnym, że gdyby spojrzenie miało fizyczną moc, w mężczyźnie ziałaby już wielka dziura.
Zaśmiał się nagle dźwięcznie i opadł plecami materac. Wydawał się znacznie wygodniejszy niż ten w pokoju numer jedenaście, lecz Marshall nie wydawał się tym faktem zbyt poruszony. Najwyraźniej również w tej materii knuł już plan.
– Nie rozszyfrowałeś jeszcze zagadki, prawda? – Łza rozbawienia spływająca po policzku przepadła, gdy chłopak starł ją ze skóry wierzchem palca. – Nie powiedziałem ci wszystkiego i przez chwilę nawet żałowałem, ale gdy pozbawiłeś mnie swojego towarzystwa na całą noc... Należało ci się. W każdym razie, jeśli ktokolwiek spróbuje zhakować kartę, wszystkie zawarte na niej pliki zrobią poof – mówiąc, wykonał w powietrzu ruch dłońmi mający symbolizować magiczne zniknięcie. Jakby nie patrzeć obchodził się z danymi własnej rodziny; nawet jeśli nie zależało mu na ich bezpieczeństwie, to nie miał zamiaru oddawać ich żyć w niczyje ręce bez zabawy.
Znów się zaśmiał, rękami wiodąc w górę, by przeczesać rozwichrzone kosmyki.
– Każdy to ma, ale nikt nie może tego stracić. Co to jest? – powtórzył melodyjnie, szczerząc białe zęby w uśmiechu. Przechylił głowę nieco na bok, by bez podnoszenia jej znad materaca móc spojrzeć wyzywająco na białowłosego. Wyciągnął ku niemu dłoń, jakby zapraszał go bliżej.
Kiedy dzieciak usiadł na łóżku, a materac ku tej okazji zaskrzypiał dźwięcznie, źrenice Nine’a wydawały się zwęzić. Trzymany w jego dłoni kubek nie odsunął się od ust ani na minimetr. Opadające, pojedyncze pasma włosów dodawały jego spojrzeniu dodatkowej enigmatycznej nuty. Nine nie musiał za wiele mówić, jego postawa, spojrzenie wydawało się przemawiać za niego — i w aktualnej sytuacji wydawał się co najmniej zainteresowany.
Więc nadal mu się nie znudziło, pomyślał. Niebezpieczna iskra przewaliła się w bladych tęczówkach; żyła zapulsowała nieprzyjemnie tuż nad skronią. Miał ochotę odchrząknąć, ale nie zamierzał dawać po sobie jakiegokolwiek znaku poirytowania. Zwłaszcza w momencie, kiedy bachor znów odezwał się do niego w tej sposób.
Skarbie.
Miał wrażenie, że drganie jego skroni jest widoczne z dobrych metrów, a co dopiero z tych centymetrów, które dzieliły ich ciała od nieuchronnego dotyku. Musiał być profesjonalny, nawet w tym co wydawało się wykraczać poza granice jego przyzwoitości. Przymknął oczy uśmiechając się na ten swój wkurzający sposób. Mimika twarzy wciąż próbowała walczyć ze zrezygnowaniem.
— Tak się składa, że miałem akurat w tym interes.
Nie spodziewał się, że to zdanie wydobędzie się z jego krtani tak opornie. Bachor szybko ogarnął po co go tu zwołał. Może posiadał jednak odrobinę bystrości. Miał dzieciaka po swojej stronie, mógł wykorzystać jego — jak on sam zapewne to określał — „zapał” i zyskać więcej niż zakładał od samego początku zakorzenionego od młodości planu. Ale czy naprawdę myślał, że Nine podporządkuje się tym wygórowanym i abstrakcyjnym żądaniom? Nie wiedział nawet, jak rozmawiać z Marshallem, co dopiero mówić o nawiązaniu nici porozumienia. Odłożył kubek na biurko i siedząc na krześle pochylił się w jego kierunku, kładąc luźno przedramiona na kolanach.
— Nie miałem na to czasu. Jak się okazuje — w pozostałych, wolnych godzinach moje myśli nie krążą wyłącznie wokół ciebie — zaoponował, nie przyznając się to pierwszej nieudanej próby. Nadal był butny. Wzrok nie odwrócił się kiedy dzieciak opadł na łóżko; śledził go, nie wiedząc czemu skupiając się na jasnym skrawku odkrytego przez koszulę brzucha.
„Każdy to ma, ale nikt nie może tego stracić. Co to jest?”
Wiadomość o informacji, która nie zaszczyciła jego ucha rozlała się po ciele mężczyzny jak krwiożerczy wirus. Próbował zainfekować zdrowy rozsądek, ale ten bronił się przez nieprecyzyjnymi faktami. Nie był naiwny. Znał życie. Wydawał się znać też Marshalla. Choć to po ostatnich godzinach wydawało się być coraz bardziej wątpliwe.
— Ty mi powiedz.
Przechylił głowę, a jasne kosmyki zaczepiły się o jasny, nieogolony zarost. Ich spojrzenia szprycowały się trucizną. To oni byli bakteria, ale czy ta mieszanka mogła w ogóle mieć jakiekolwiek naukowe zastosowanie? Dłoń, którą wyciągnął w kierunku mordercy niespodziewanie napotkała opór - był nim uścisk Nine’a, który bez zawahania uniósł się z krzesła i złapał go za nadgarstek, tak aby dzieciak nie mógł go dotknąć. Nachylił się nad szczylem bezceremonialnie wpychając kolano między szczupłe nogi; nie szczędził sobie miejsca. Jego oczy zmrużyły się, ozdobione pajęczymi, delikatnymi zmarszczkami. Przygwoździł rękę Marshalla do materaca, a drugą dłonią złapał go za podbródek i uniósł młodą twarz, jakby zamierzał się dokładanie przyjrzeć tej niesłychanie wkurwiającego go facjacie. Uścisk mężczyzny był przytłaczający. Marshall mógł odczuć jak szorstkie, wyniszczone palce zaciskają się na jego skórze.
— Mam dla ciebie propozycję.
Twarz porywacza oblała cieniem jego oczy. Oddech omiótł usta dzieciaka, czuć było od niego kawę i tytoń. Musiał wcześniej palić papierosa. Palce zaciskające jego policzki przesunęły się lekko, aby mógł wygodniej go chwycić; wskazujący zahaczył o kącik lewej wargi.
— Informacja za atrakcję w wesołym miasteczku.
Nie musiał nic więcej mówić.
Więc nadal mu się nie znudziło, pomyślał. Niebezpieczna iskra przewaliła się w bladych tęczówkach; żyła zapulsowała nieprzyjemnie tuż nad skronią. Miał ochotę odchrząknąć, ale nie zamierzał dawać po sobie jakiegokolwiek znaku poirytowania. Zwłaszcza w momencie, kiedy bachor znów odezwał się do niego w tej sposób.
Skarbie.
Miał wrażenie, że drganie jego skroni jest widoczne z dobrych metrów, a co dopiero z tych centymetrów, które dzieliły ich ciała od nieuchronnego dotyku. Musiał być profesjonalny, nawet w tym co wydawało się wykraczać poza granice jego przyzwoitości. Przymknął oczy uśmiechając się na ten swój wkurzający sposób. Mimika twarzy wciąż próbowała walczyć ze zrezygnowaniem.
— Tak się składa, że miałem akurat w tym interes.
Nie spodziewał się, że to zdanie wydobędzie się z jego krtani tak opornie. Bachor szybko ogarnął po co go tu zwołał. Może posiadał jednak odrobinę bystrości. Miał dzieciaka po swojej stronie, mógł wykorzystać jego — jak on sam zapewne to określał — „zapał” i zyskać więcej niż zakładał od samego początku zakorzenionego od młodości planu. Ale czy naprawdę myślał, że Nine podporządkuje się tym wygórowanym i abstrakcyjnym żądaniom? Nie wiedział nawet, jak rozmawiać z Marshallem, co dopiero mówić o nawiązaniu nici porozumienia. Odłożył kubek na biurko i siedząc na krześle pochylił się w jego kierunku, kładąc luźno przedramiona na kolanach.
— Nie miałem na to czasu. Jak się okazuje — w pozostałych, wolnych godzinach moje myśli nie krążą wyłącznie wokół ciebie — zaoponował, nie przyznając się to pierwszej nieudanej próby. Nadal był butny. Wzrok nie odwrócił się kiedy dzieciak opadł na łóżko; śledził go, nie wiedząc czemu skupiając się na jasnym skrawku odkrytego przez koszulę brzucha.
„Każdy to ma, ale nikt nie może tego stracić. Co to jest?”
Wiadomość o informacji, która nie zaszczyciła jego ucha rozlała się po ciele mężczyzny jak krwiożerczy wirus. Próbował zainfekować zdrowy rozsądek, ale ten bronił się przez nieprecyzyjnymi faktami. Nie był naiwny. Znał życie. Wydawał się znać też Marshalla. Choć to po ostatnich godzinach wydawało się być coraz bardziej wątpliwe.
— Ty mi powiedz.
Przechylił głowę, a jasne kosmyki zaczepiły się o jasny, nieogolony zarost. Ich spojrzenia szprycowały się trucizną. To oni byli bakteria, ale czy ta mieszanka mogła w ogóle mieć jakiekolwiek naukowe zastosowanie? Dłoń, którą wyciągnął w kierunku mordercy niespodziewanie napotkała opór - był nim uścisk Nine’a, który bez zawahania uniósł się z krzesła i złapał go za nadgarstek, tak aby dzieciak nie mógł go dotknąć. Nachylił się nad szczylem bezceremonialnie wpychając kolano między szczupłe nogi; nie szczędził sobie miejsca. Jego oczy zmrużyły się, ozdobione pajęczymi, delikatnymi zmarszczkami. Przygwoździł rękę Marshalla do materaca, a drugą dłonią złapał go za podbródek i uniósł młodą twarz, jakby zamierzał się dokładanie przyjrzeć tej niesłychanie wkurwiającego go facjacie. Uścisk mężczyzny był przytłaczający. Marshall mógł odczuć jak szorstkie, wyniszczone palce zaciskają się na jego skórze.
— Mam dla ciebie propozycję.
Twarz porywacza oblała cieniem jego oczy. Oddech omiótł usta dzieciaka, czuć było od niego kawę i tytoń. Musiał wcześniej palić papierosa. Palce zaciskające jego policzki przesunęły się lekko, aby mógł wygodniej go chwycić; wskazujący zahaczył o kącik lewej wargi.
— Informacja za atrakcję w wesołym miasteczku.
Nie musiał nic więcej mówić.
– W pozostałych, wolnych godzinach moje myśli nie krążą wyłącznie wokół ciebie.
– Musisz poćwiczyć nad kłamstwami, kiepsko ci wychodzą – zaśmiał się w odpowiedzi Marshall, nic sobie nie robiąc z komentarza mężczyzny. Od samego początku wiedział, że znalezienie się w pokoju szefa gangu zapewni mu całą masę rozrywek. Nie przypuszczał jednak, że będzie ich aż tak wiele. Rzeczywiście czuł się jak nastolatek wpuszczony na swoją pierwszą imprezę z alkoholem.
Odetchnął głęboko, wypełniając pluca świeżym powietrzem, które wpadało do pomieszczenia przez uchylone okno; dookoła pachniało deszczem i mokrym lasem, czyli wszystkim, czego człowiek potrzebował do relaksu. Gdyby nie stojący tuż obok morderca, Everett byłby gotów oddać się w objęcia Morfeusza. Nie mógł jednak zmarnować okazji. Mógł chcieć czegoś więcej?
– Nie, to twoja zagadka. Mogłem nawet o niej nie wspominać, a jednak znasz treść. Każda szczodrość ma swoje granice – odparł, wciąż trzymając rękę uniesioną w górze. Nie wyglądał na zdziwionego, gdy nadgarstek zniknął w zamknięciu cudzej dłoni. Otarcia od sznura oderwały się drobnym bólem, lecz nawet wtedy żaden mięsień na twarzy młodzieńca nie śmiał drgnąć. W spokoju obserwował lico białowłosego, gdy ten wsuwał kolano zdecydowanie za daleko, by wciąż wierzyć w jego brak zainteresowania młodszym chłopakiem.
Bliskość ozdobiła twarz bruneta w szeroki uśmiech. Ani na sekundę nie odrywał spojrzenia od bladych tęczówekz rzucając im nieme wyzwanie.
– I mówi to człowiek, który ledwie wczoraj upierał się przy tym, że nie interesują go mężczyźni – wytknął, nie panując nad drżącymi w rozbawieniu kącikami ust. Wygiął nieco biodra, celowo doprowadzając do momentu, w którym koszula podwinęła się jeszcze wyżej, odsłaniając kolejne skrawki jasnego ciała. Brzuch miał płaski i – jak się teraz okazało – z delikatnym zarysem mięśni, musiał więc coś ćwiczyć. Szczupłe nogi chłopaka uniosły się nagle, oplatając inwazyjne udo Nine'a, jakby nie chciał pozwolić mu się odsunąć.
– Zamieniam się w słuch – Wypowiedziane słowa nabrały brzmienia kuszącego pomruku. Dzieciak uniósł wolną rękę, dotykając wpierw ciemnego materiału okrywającego tors mordercy. Zaczął podobnie jak poprzedniego dnia, od bioder. Palce przesuwając się wzwyż podwijały tkaninę, więc kciukiem mógł muskać wyrzeźbiony przez lata brzuch, a później pierś. Z fascynacją dziecka wpatrywał się w niebezpieczne ślepia przywódcy, jednocześnie ledwie panując nad skrzącą się we własnych oczach ekscytacją.
W końcu znudził się koszulką. Ręką zawędrował aż na kark. Przez chwilę mierzwił krótsze włosy z tyłu głowy, aż w końcu naparł niespodziewanie na kręgi, zmuszając mężczyznę do opuszczenia głowy. W pierwszej kolejności zęby złapały zaczepnie za dolną wargę, ciągnąć ją z zadziorną lekkością. Nie bawił się jednak długo, nie chcąc dać swojemu oprawcy czasu na odwrót. Ręka mocniej nacisnęła na kark, a usta złączyły się ze sobą w pocałunku, którego jeden z nich nie mógł się doczekać, a drugi miał prawo nienawidzić. Wargi Marshalla poruszały się niespiesznie, choć nie brakowało mu wprawy; najwyraźniej w tej kwestii zdążył już nabrać doświadczenia, choć ciężko było określić kto padł obiektem eksperymentów.
Tym razem było inaczej. Marshall czuł niemal namacalną różnicę między swoimi poprzednimi zabawkami, a tym cholernym przestępcą, który z niewiadomego powodu tak bardzo do siebie przyciągał. Całując go Everett czuł jak prądy ekscytacji przebiegają przez całe ciało, jak rozpalają wnętrze ogniem, którego nigdy wcześniej nie czuł. Nie powstrzymał nagłego, zadowolenie pomruku który wyrwał mu się nagle z krtani.
– Musisz poćwiczyć nad kłamstwami, kiepsko ci wychodzą – zaśmiał się w odpowiedzi Marshall, nic sobie nie robiąc z komentarza mężczyzny. Od samego początku wiedział, że znalezienie się w pokoju szefa gangu zapewni mu całą masę rozrywek. Nie przypuszczał jednak, że będzie ich aż tak wiele. Rzeczywiście czuł się jak nastolatek wpuszczony na swoją pierwszą imprezę z alkoholem.
Odetchnął głęboko, wypełniając pluca świeżym powietrzem, które wpadało do pomieszczenia przez uchylone okno; dookoła pachniało deszczem i mokrym lasem, czyli wszystkim, czego człowiek potrzebował do relaksu. Gdyby nie stojący tuż obok morderca, Everett byłby gotów oddać się w objęcia Morfeusza. Nie mógł jednak zmarnować okazji. Mógł chcieć czegoś więcej?
– Nie, to twoja zagadka. Mogłem nawet o niej nie wspominać, a jednak znasz treść. Każda szczodrość ma swoje granice – odparł, wciąż trzymając rękę uniesioną w górze. Nie wyglądał na zdziwionego, gdy nadgarstek zniknął w zamknięciu cudzej dłoni. Otarcia od sznura oderwały się drobnym bólem, lecz nawet wtedy żaden mięsień na twarzy młodzieńca nie śmiał drgnąć. W spokoju obserwował lico białowłosego, gdy ten wsuwał kolano zdecydowanie za daleko, by wciąż wierzyć w jego brak zainteresowania młodszym chłopakiem.
Bliskość ozdobiła twarz bruneta w szeroki uśmiech. Ani na sekundę nie odrywał spojrzenia od bladych tęczówekz rzucając im nieme wyzwanie.
– I mówi to człowiek, który ledwie wczoraj upierał się przy tym, że nie interesują go mężczyźni – wytknął, nie panując nad drżącymi w rozbawieniu kącikami ust. Wygiął nieco biodra, celowo doprowadzając do momentu, w którym koszula podwinęła się jeszcze wyżej, odsłaniając kolejne skrawki jasnego ciała. Brzuch miał płaski i – jak się teraz okazało – z delikatnym zarysem mięśni, musiał więc coś ćwiczyć. Szczupłe nogi chłopaka uniosły się nagle, oplatając inwazyjne udo Nine'a, jakby nie chciał pozwolić mu się odsunąć.
– Zamieniam się w słuch – Wypowiedziane słowa nabrały brzmienia kuszącego pomruku. Dzieciak uniósł wolną rękę, dotykając wpierw ciemnego materiału okrywającego tors mordercy. Zaczął podobnie jak poprzedniego dnia, od bioder. Palce przesuwając się wzwyż podwijały tkaninę, więc kciukiem mógł muskać wyrzeźbiony przez lata brzuch, a później pierś. Z fascynacją dziecka wpatrywał się w niebezpieczne ślepia przywódcy, jednocześnie ledwie panując nad skrzącą się we własnych oczach ekscytacją.
W końcu znudził się koszulką. Ręką zawędrował aż na kark. Przez chwilę mierzwił krótsze włosy z tyłu głowy, aż w końcu naparł niespodziewanie na kręgi, zmuszając mężczyznę do opuszczenia głowy. W pierwszej kolejności zęby złapały zaczepnie za dolną wargę, ciągnąć ją z zadziorną lekkością. Nie bawił się jednak długo, nie chcąc dać swojemu oprawcy czasu na odwrót. Ręka mocniej nacisnęła na kark, a usta złączyły się ze sobą w pocałunku, którego jeden z nich nie mógł się doczekać, a drugi miał prawo nienawidzić. Wargi Marshalla poruszały się niespiesznie, choć nie brakowało mu wprawy; najwyraźniej w tej kwestii zdążył już nabrać doświadczenia, choć ciężko było określić kto padł obiektem eksperymentów.
Tym razem było inaczej. Marshall czuł niemal namacalną różnicę między swoimi poprzednimi zabawkami, a tym cholernym przestępcą, który z niewiadomego powodu tak bardzo do siebie przyciągał. Całując go Everett czuł jak prądy ekscytacji przebiegają przez całe ciało, jak rozpalają wnętrze ogniem, którego nigdy wcześniej nie czuł. Nie powstrzymał nagłego, zadowolenie pomruku który wyrwał mu się nagle z krtani.
Był mordercą — miał niejedno życie na sumieniu. Planował poderżnąć Marshallowi gardło przy pierwszej lepszej okazji i gdyby nie wizja nieskończonego bogactwa, zapewne kłopot byłby już rozwiązany. Śnił o jego przerażeniu i ciepłej krwi. Lecz zupełnie jak głupi dzieciak, którym kiedyś był, dał się ponieść iluzji; pozwolił sobie zabłądzić w świecie fantazji i domysłów. Kto pomyślał, że skończy w ten sposób? Że będzie wisiał nad szczylem, o osiemnaście lat młodszym chłopakiem, przekraczając granicę przyzwoitości nie tylko pojmanego, ale i samego siebie? Jak do tego doszło? Lata wewnętrznego cierpienia powinny zostać odkupione. Jego śmiercią. Czy właśnie nie powinien teraz tego czuć — radości i napływającej satysfakcji, aby w końcu go złamać?
Przesuwający się dotyk Everetta drażnił zmysły; odkrywał nagie partię ciała, które ćwiczył od najmłodszych lat. Mięśnie pod młodzieńczym dotykiem były twarde i napięte, dokładnie jakby chwile temu skończył trening. Facet nie spuszczał wzorku z dzieciaka ani przez moment — mierzył w niego surowym, enigmatycznym wzorkiem, gotowy na potyczkę, na którą być może nigdy nie miał sposobności się przygotować. Nie mógł ukryć — ciepło, które niespodziewanie rozlało się w jego niższych partiach ciała niesamowicie go wkurzyło. Noga szczyla oplatająca masywne udo, otarła się o wyczuwaną wypukłość w okolicach opinającej na pasie klamry.
„Nie, to twoja zagadka. Mogłem nawet o niej nie wspominać, a jednak znasz treść. Każda szczodrość ma swoje granice.”
Dźwięk tych słów odbił się od jego czaszki, a suchy artykułowany pomruk wydobywający się z przepalonego tytoniem gardła niczym niezadowolony warkot niebezpiecznego zwierza. Palce, które zaciskały nadgarstek dzieciaka wydawały się drażnić spieczoną, obolałą po sznurze skórze, jednak to co nastąpiło po chwili było tym, co ostatecznie przekroczyło wewnętrzną granicę. Ten agresywny ruch zmuszający go do pocałunku był zapalnikiem, który zrzucił na jego oczy kurtynę czerwonej zasłony. To co do niedawna okazywało się niemożliwe, stało się — za sprawką tego zbliżenia. Zęby kąsające dolną wargę paraliżowały ciało. Bezlitosne, jasne ślepia nie zamierzały darować sobie tego przedstawienia. Choć umysł pragnął się odsunąć ciało nieruchomiało, oczekując finału. Nie poznawał się. Nie poznawał swojego ciała. Źrenice mężczyzny śledziły osobliwie ruchy małoletniego. Był zadziorny i zaczynało go to wkurwiać. Nine zachował jednak spokój. Będzie zabawnie pozwolić mu myśleć, że ma tu coś do powiedzenia. Potem zniszczy jakąkolwiek autonomię, którą sądzi, że posiada. Nie mógł się doczekać, by zgasić ogień, który miał teraz w oczach. Zetrzeć na proch całą tę zaciekłość.
Palce Everetta, które zacisnęły się na karku oprawcy i zmusiły ich twarze go bliższego kontaktu zatopiły się w przydługich białych włosach. Wraz z językiem, który wślizgnął się do wnętrza ust, paznokieć Nine’a wepchnął się w pozostawione rany. Czuł, jak klatka piersiowa drga dokładnie jak kiedyś przy pierwszym zbliżeniu z kobietą, łaknąc nieznanego. Nie sądził, że kiedykolwiek poczuje to ponownie. Świadomość, że całują go usta, które równie dobrze mogłyby należeć do jego syna potęgowały w nim nieokreślone bodźce, których zaczynał się bać.
Oczy szczeniaka podążyły za wargami porywacza. Chwilowe muśnięcie mokrych języków spowodowało, że twarz Nine’a odsunęła się, a ledwie widzialna nić śliny oddzieliła ich usta. Gdy jednak bachor bez żadnej sensownej przyczyny spróbował na powrót złączyć ich wargi facet wolną ręką złapał go za włosy, ciągnąc za kosmyki tak mocno, że głowa odskoczyła mu do tyłu; podbródek zadarł się w górę.
— To moje ostatnie ostrzeżenie. Żadnego całowania, trzymaj ręce przy sobie.
Odpowiedział stanowczo wpatrując się w te tryumfalne tęczówki niczym sęp, który tylko czeka na możliwość zatopienia dzioba w padlinie.
— Chętnie wyciągasz rękę do tego co nie należy do ciebie. Uważasz, że ci się należy? Hasło, a później zastanowimy się nad atrakcją, chyba, że chcesz szybko przekonać się jaką granice posiada moja szczodrość. — zauważył, wciąż mówiąc tuż przy jego twarzy. Oddech łaskotał skórę w okolicach lewego ucha.
Nastąpił moment bezruchu. Trwał może sekundę, ale adrenalina sprawiała, że wszystko wydawało się zarówno szybkie, jak i powolne. Naparł na niego. Ten facet wydawał się zrobiony z kamienia: ciężki, masywny, zbity. Z pewnością używał tylko ułamka swojej siły.
— Zdradź mi, Marshall — W jego ustach zabrzmiało to niepokojąco. — Dlaczego wciąż to robisz? Czemu wciąż wpychasz się w moje życie? To jakiś twój fetysz? A może odreagowanie na jego brak? — uciął, aby po chwili kontynuować: — Jesteś znany. Uroczy chłopczyk z nadzianej rodziny. Niektórych rzeczy nie zdobędziesz, mimo iż życie nauczyło cię myśleć inaczej.
Wtedy jego gęba przybliżyła się w kierunku odsłoniętego obojczyka. Czy zamierzał go tą otwartością przerazić? Owszem. Pragnął dostrzec zakłopotanie na jego gębie, pragnął, aby dzieciak go powstrzymał, nie dopuścił do siebie. Złudnie liczył na jego niewinność. Omiótł to miejsce gorącym oddechem, a później bez zastanowienia ugryzł go parę centymetrów wyżej, dokładnie w szyje, w której pulsowała, szkarłatna krew. Na początku przypominało to uczucie jak gdyby robił mu malinkę, ale później jego zęby zgryzły się tak silnie, że taki ból mógł wywołać u normalnej osoby reakcję obronną. Nine, puścił nadgarstek młodszego, by niespodziewanie ułożyć palce na jego udzie; podążał wolno w kierunku kolana. Marshall mógł poczuć wypukłości mięśni naciskających na swoje ciało, gdy ten postanowił wygodniej się między nim rozepchnąć.
— A może po prostu pragniesz sprawdzić jak to jest przesypać się z facetem?
Ciepło jego oddechu i zarost, który muskał miejsce emanujące pulsującym bólem, wydawało się być dopiero początkiem. Dłoń, która przez moment zatrzymała się na kolanie powędrowała z powrotem w górę — palec wskazujący szybko zahaczył o guzik, który utrzymywał materiał na wątłych biodrach. Po chwili Everett mógł usłyszeć oprócz oddechu mężczyzny przy swoim uchu, dźwięk rozpinającego zamka. Twardy, sztywny palec przesunął się po tkaninie odsłoniętej przez siebie bielizny. Nie zrobił jednak nic więcej.
Nie o to mu chodziło.
Przesuwający się dotyk Everetta drażnił zmysły; odkrywał nagie partię ciała, które ćwiczył od najmłodszych lat. Mięśnie pod młodzieńczym dotykiem były twarde i napięte, dokładnie jakby chwile temu skończył trening. Facet nie spuszczał wzorku z dzieciaka ani przez moment — mierzył w niego surowym, enigmatycznym wzorkiem, gotowy na potyczkę, na którą być może nigdy nie miał sposobności się przygotować. Nie mógł ukryć — ciepło, które niespodziewanie rozlało się w jego niższych partiach ciała niesamowicie go wkurzyło. Noga szczyla oplatająca masywne udo, otarła się o wyczuwaną wypukłość w okolicach opinającej na pasie klamry.
„Nie, to twoja zagadka. Mogłem nawet o niej nie wspominać, a jednak znasz treść. Każda szczodrość ma swoje granice.”
Dźwięk tych słów odbił się od jego czaszki, a suchy artykułowany pomruk wydobywający się z przepalonego tytoniem gardła niczym niezadowolony warkot niebezpiecznego zwierza. Palce, które zaciskały nadgarstek dzieciaka wydawały się drażnić spieczoną, obolałą po sznurze skórze, jednak to co nastąpiło po chwili było tym, co ostatecznie przekroczyło wewnętrzną granicę. Ten agresywny ruch zmuszający go do pocałunku był zapalnikiem, który zrzucił na jego oczy kurtynę czerwonej zasłony. To co do niedawna okazywało się niemożliwe, stało się — za sprawką tego zbliżenia. Zęby kąsające dolną wargę paraliżowały ciało. Bezlitosne, jasne ślepia nie zamierzały darować sobie tego przedstawienia. Choć umysł pragnął się odsunąć ciało nieruchomiało, oczekując finału. Nie poznawał się. Nie poznawał swojego ciała. Źrenice mężczyzny śledziły osobliwie ruchy małoletniego. Był zadziorny i zaczynało go to wkurwiać. Nine zachował jednak spokój. Będzie zabawnie pozwolić mu myśleć, że ma tu coś do powiedzenia. Potem zniszczy jakąkolwiek autonomię, którą sądzi, że posiada. Nie mógł się doczekać, by zgasić ogień, który miał teraz w oczach. Zetrzeć na proch całą tę zaciekłość.
Palce Everetta, które zacisnęły się na karku oprawcy i zmusiły ich twarze go bliższego kontaktu zatopiły się w przydługich białych włosach. Wraz z językiem, który wślizgnął się do wnętrza ust, paznokieć Nine’a wepchnął się w pozostawione rany. Czuł, jak klatka piersiowa drga dokładnie jak kiedyś przy pierwszym zbliżeniu z kobietą, łaknąc nieznanego. Nie sądził, że kiedykolwiek poczuje to ponownie. Świadomość, że całują go usta, które równie dobrze mogłyby należeć do jego syna potęgowały w nim nieokreślone bodźce, których zaczynał się bać.
Oczy szczeniaka podążyły za wargami porywacza. Chwilowe muśnięcie mokrych języków spowodowało, że twarz Nine’a odsunęła się, a ledwie widzialna nić śliny oddzieliła ich usta. Gdy jednak bachor bez żadnej sensownej przyczyny spróbował na powrót złączyć ich wargi facet wolną ręką złapał go za włosy, ciągnąc za kosmyki tak mocno, że głowa odskoczyła mu do tyłu; podbródek zadarł się w górę.
— To moje ostatnie ostrzeżenie. Żadnego całowania, trzymaj ręce przy sobie.
Odpowiedział stanowczo wpatrując się w te tryumfalne tęczówki niczym sęp, który tylko czeka na możliwość zatopienia dzioba w padlinie.
— Chętnie wyciągasz rękę do tego co nie należy do ciebie. Uważasz, że ci się należy? Hasło, a później zastanowimy się nad atrakcją, chyba, że chcesz szybko przekonać się jaką granice posiada moja szczodrość. — zauważył, wciąż mówiąc tuż przy jego twarzy. Oddech łaskotał skórę w okolicach lewego ucha.
Nastąpił moment bezruchu. Trwał może sekundę, ale adrenalina sprawiała, że wszystko wydawało się zarówno szybkie, jak i powolne. Naparł na niego. Ten facet wydawał się zrobiony z kamienia: ciężki, masywny, zbity. Z pewnością używał tylko ułamka swojej siły.
— Zdradź mi, Marshall — W jego ustach zabrzmiało to niepokojąco. — Dlaczego wciąż to robisz? Czemu wciąż wpychasz się w moje życie? To jakiś twój fetysz? A może odreagowanie na jego brak? — uciął, aby po chwili kontynuować: — Jesteś znany. Uroczy chłopczyk z nadzianej rodziny. Niektórych rzeczy nie zdobędziesz, mimo iż życie nauczyło cię myśleć inaczej.
Wtedy jego gęba przybliżyła się w kierunku odsłoniętego obojczyka. Czy zamierzał go tą otwartością przerazić? Owszem. Pragnął dostrzec zakłopotanie na jego gębie, pragnął, aby dzieciak go powstrzymał, nie dopuścił do siebie. Złudnie liczył na jego niewinność. Omiótł to miejsce gorącym oddechem, a później bez zastanowienia ugryzł go parę centymetrów wyżej, dokładnie w szyje, w której pulsowała, szkarłatna krew. Na początku przypominało to uczucie jak gdyby robił mu malinkę, ale później jego zęby zgryzły się tak silnie, że taki ból mógł wywołać u normalnej osoby reakcję obronną. Nine, puścił nadgarstek młodszego, by niespodziewanie ułożyć palce na jego udzie; podążał wolno w kierunku kolana. Marshall mógł poczuć wypukłości mięśni naciskających na swoje ciało, gdy ten postanowił wygodniej się między nim rozepchnąć.
— A może po prostu pragniesz sprawdzić jak to jest przesypać się z facetem?
Ciepło jego oddechu i zarost, który muskał miejsce emanujące pulsującym bólem, wydawało się być dopiero początkiem. Dłoń, która przez moment zatrzymała się na kolanie powędrowała z powrotem w górę — palec wskazujący szybko zahaczył o guzik, który utrzymywał materiał na wątłych biodrach. Po chwili Everett mógł usłyszeć oprócz oddechu mężczyzny przy swoim uchu, dźwięk rozpinającego zamka. Twardy, sztywny palec przesunął się po tkaninie odsłoniętej przez siebie bielizny. Nie zrobił jednak nic więcej.
Nie o to mu chodziło.
Gdyby ktoś zapytał go, czy spodziewał się odpowiedzi na pocałunek, od razu by zaprzeczył. Oczekiwał, że będzie jak z nieruchomą ścianą, którą tylko tornado przesunie. Gdy jednak cudzy język wtargnął do jego ust, chłopak drgnął z ekscytacji. Fala ciepła buchnęła mi wpierw w twarz, a później resztę ciała. Nie rumienił się, ale całkowicie zapomniał o chłodzie wpadającym do pomieszczenia przez uchylone okno. Nigdy nie przyznałaby tego na głos, ale jeszcze nigdy nie czuł się w taki sposób, przez co nie do końca rozumiał sytuacji, która buzowała w jego głowie. Pomruk zadowolenia uciekł przez gardło, choć ciężko było go dosłyszeć pośród mokrych odgłosów stulonych ze sobą ust. Chciał uwolnić nadgarstek , objąć go za szyję i przyciągnąć jeszcze bliżej, by między ich ciałami nie było centymetra przerwy. Nie zrobił tego tylko dlatego, że rękę wciąż miał przygwożdżoną do materaca nad głową.
Poruszając udem, wyczuł wypukłość w spodniach mordercy i wówczas do głowy wpadła nowa myśl. Wiercił się subtelnie, co rusz dotykając kolanek strategicznego miejsca, by jak najbardziej rozdrażnić wiszącego nad sobą mężczyznę.
Pociągnięty nagle za włosy nawet się nie skrzywił, choć błysk niezadowolenia przemknął przez jaskrawe tęczówki. Pokusa wzięcia wendetty była aż nazbyt kusząca, lecz Marshall zacisnął szczęki na sekundę i znów się rozluźnił, odkładając plan na później.
– Lubisz rzucać ostrzeżeniami i groźnie wyglądać, wiem, zdążyłem zauważyć. Już ustaliliśmy, że kręci cię bezsilność i kochasz poczucie władzy, więc przejdźmy dalej – ostatnie słowa niemal wymruczał, jakby gadanie jak raz w życiu mu przeszkadzało. Zawsze lubił mówić, lubił kręcić, denerwować i wprawiać w zakłopotanie oraz chaos. Szanował moc mowy jak żadną inną, ale tym razem znacznie bardziej interesowały go czyny niż słowa.
– Mówisz, jakby to wszystko było moją winą – zaczął, mimo niewygodnej pozycji i bycia przyszpilonym do łóżka jakimś cudem cały czas wyglądając, jakby sam rozdawał karty. – Pragnę przypomnieć, że to ty wyciągnąłeś mnie do swojego świata, ty porwałeś i ty obserwowałeś mnie przez całe moje życie. Śmiem twierdzić, że wobec tych faktów nie masz prawa narzekać, w końcu sam to na siebie ściągnąłeś. Mam dużo braci i dużo sióstr, wystarczyło wybrać jedno z nich i problem byłby z głowy, ale ty wyciągnąłeś rękę do mnie i oto efekty – By wzmocnić moc słów, przesunął wolną rękę w dół. Dotychczas opierana na karku dłoń zsunęła się do pasa mordercy i osiadła na uwypukleniu spodni, zaciskając na nim palce. Nie mógł zaargumentować swoich słów dosadniej.
Skorzystał z momentu. Morderca miał obie dłonie zajęte, więc Marshall przemknął własną między jego udami, subtelnie drażniąc twardość pod spodniami smukłymi palcami. Uśmiech nie schodził mu z ust ani na sekundę.
– Twoje usta mogą kłamać, ale ciało tego nie potrafi, skarbie – zaśmiał się, cofając rękę i bezpardonowo wsuwając ją pod koszulkę Nine'a. Opuszki błądziły chwilę przy linii spodni, jakby chciał go bardziej rozdrażnić, po czym przemknął znów na ciepły brzuch, a zaraz pierś; ciemna koszulka podsunęła się w górę. – Ale dobrze wiedzieć, że uważasz mnie za uroczego.
Ugryzienie wydobyło z gardła chłopaka westchnienie rozkoszy. Od razu wiedział, że w pełni wykorzysta ślad, który będzie bardziej niż dosadny, gdy pozostali członkowie gangu go ujrzą.
W końcu odzyskał władze w drugiej ręce. Od razu złapał obiema dłońmi za podciągniętą w górę koszulkę mordercy i przyciągnął go tak blisko, że niemal zetknęli się nosami. Z szeroko otwartych oczy Marshall błyskało coś dziwnego, wręcz niebezpiecznego; jakaś szczypta szaleństwa migotała w barwnych teaczowkach, jakby sypnięto w nie brokatem. Jego uśmiech pasował do sytuacji jak pięść do nosa.
– Zgodziłeś się zagrać ze mną w grę bez zasad, nie możesz więc narzekać, gdy coś nie idzie po twojej myśli – znów zamruczał, rozchylając nieco nogi, gdy dłoń mężczyzny zahaczyła o bieliznę. Poruszył biodrami i otarł się o jego palce w odruchu żądnym dotyku. – Nie pragnę tylko mężczyzn. Gdyby chodziło mi o sam seks, znalazłbym sobie byle kogo. Ale ty... Ty jesteś inny. Niebezpieczny – mówiąc obserwował każdą, najmniejszą krzywiznę jego twarzy. Jedna z rąk puściła czarną koszulkę, by znów zsunąć się w dół. Marshall złapał za sprzączkę paska i wysunął igłę z otworu, jednocześnie przyciągając Nine'a bliżej siebie.
Wsuwając się palcami w cudzą bieliznę, znów złączył ich usta w pocałunku.
Poruszając udem, wyczuł wypukłość w spodniach mordercy i wówczas do głowy wpadła nowa myśl. Wiercił się subtelnie, co rusz dotykając kolanek strategicznego miejsca, by jak najbardziej rozdrażnić wiszącego nad sobą mężczyznę.
Pociągnięty nagle za włosy nawet się nie skrzywił, choć błysk niezadowolenia przemknął przez jaskrawe tęczówki. Pokusa wzięcia wendetty była aż nazbyt kusząca, lecz Marshall zacisnął szczęki na sekundę i znów się rozluźnił, odkładając plan na później.
– Lubisz rzucać ostrzeżeniami i groźnie wyglądać, wiem, zdążyłem zauważyć. Już ustaliliśmy, że kręci cię bezsilność i kochasz poczucie władzy, więc przejdźmy dalej – ostatnie słowa niemal wymruczał, jakby gadanie jak raz w życiu mu przeszkadzało. Zawsze lubił mówić, lubił kręcić, denerwować i wprawiać w zakłopotanie oraz chaos. Szanował moc mowy jak żadną inną, ale tym razem znacznie bardziej interesowały go czyny niż słowa.
– Mówisz, jakby to wszystko było moją winą – zaczął, mimo niewygodnej pozycji i bycia przyszpilonym do łóżka jakimś cudem cały czas wyglądając, jakby sam rozdawał karty. – Pragnę przypomnieć, że to ty wyciągnąłeś mnie do swojego świata, ty porwałeś i ty obserwowałeś mnie przez całe moje życie. Śmiem twierdzić, że wobec tych faktów nie masz prawa narzekać, w końcu sam to na siebie ściągnąłeś. Mam dużo braci i dużo sióstr, wystarczyło wybrać jedno z nich i problem byłby z głowy, ale ty wyciągnąłeś rękę do mnie i oto efekty – By wzmocnić moc słów, przesunął wolną rękę w dół. Dotychczas opierana na karku dłoń zsunęła się do pasa mordercy i osiadła na uwypukleniu spodni, zaciskając na nim palce. Nie mógł zaargumentować swoich słów dosadniej.
Skorzystał z momentu. Morderca miał obie dłonie zajęte, więc Marshall przemknął własną między jego udami, subtelnie drażniąc twardość pod spodniami smukłymi palcami. Uśmiech nie schodził mu z ust ani na sekundę.
– Twoje usta mogą kłamać, ale ciało tego nie potrafi, skarbie – zaśmiał się, cofając rękę i bezpardonowo wsuwając ją pod koszulkę Nine'a. Opuszki błądziły chwilę przy linii spodni, jakby chciał go bardziej rozdrażnić, po czym przemknął znów na ciepły brzuch, a zaraz pierś; ciemna koszulka podsunęła się w górę. – Ale dobrze wiedzieć, że uważasz mnie za uroczego.
Ugryzienie wydobyło z gardła chłopaka westchnienie rozkoszy. Od razu wiedział, że w pełni wykorzysta ślad, który będzie bardziej niż dosadny, gdy pozostali członkowie gangu go ujrzą.
W końcu odzyskał władze w drugiej ręce. Od razu złapał obiema dłońmi za podciągniętą w górę koszulkę mordercy i przyciągnął go tak blisko, że niemal zetknęli się nosami. Z szeroko otwartych oczy Marshall błyskało coś dziwnego, wręcz niebezpiecznego; jakaś szczypta szaleństwa migotała w barwnych teaczowkach, jakby sypnięto w nie brokatem. Jego uśmiech pasował do sytuacji jak pięść do nosa.
– Zgodziłeś się zagrać ze mną w grę bez zasad, nie możesz więc narzekać, gdy coś nie idzie po twojej myśli – znów zamruczał, rozchylając nieco nogi, gdy dłoń mężczyzny zahaczyła o bieliznę. Poruszył biodrami i otarł się o jego palce w odruchu żądnym dotyku. – Nie pragnę tylko mężczyzn. Gdyby chodziło mi o sam seks, znalazłbym sobie byle kogo. Ale ty... Ty jesteś inny. Niebezpieczny – mówiąc obserwował każdą, najmniejszą krzywiznę jego twarzy. Jedna z rąk puściła czarną koszulkę, by znów zsunąć się w dół. Marshall złapał za sprzączkę paska i wysunął igłę z otworu, jednocześnie przyciągając Nine'a bliżej siebie.
Wsuwając się palcami w cudzą bieliznę, znów złączył ich usta w pocałunku.
Próbował lekceważyć ruch, który coraz częściej zahaczał o jego zapiętą klamrę, skórzanego paska. Na twarzy mężczyzny nie malowało się zadowolenie — wszak na próżno było szukać czegokolwiek, co mogłoby nim być. W zimnych oczach, które teraz błądziły po ustach młodzieńca, gdy ten postanowił do niego przemówić, nie znajdowało się żadnej utraty wcześniejszego rezonu. Mimo iż działania dzieciaka, które miały go z pewnością sprowokować do przekroczenia granicy, z której nie byłoby już odwrotu, jego stabilny fundament dobrze wyrzeźbionych mięśni nie zmusił żadnej komórki do kapitulacji.
To byłby jego koniec. Choć domyślał się, że na to było już za późno.
Rozchylające się uda osiemnastolatka zmusiły zbliznowaciałe, sztywne dłonie, do przesunięcia się wraz z tym ruchem powoli wzdłuż pachwin. Opuszki zbrukanych palców wyczuwały ciepło bijące z ich materiału. Impuls spiął pas kryminalisty paraliżującym prądem. Nie mógł zaprzeczyć — od zawsze ciągnęło go do tego co zakazane, co było poza wyobrażeniem innych, niemogących po to samodzielnie sięgnąć. Marshall miał rację. Kręciła go bezradność i uległość; nikt nigdy nie zdołał mu się przeciwstawić. Tak ukształtowało go życie. Dominacja — nigdy jej nie odmawiał, i jak się można domyślić niebezpieczeństwu zdecydowanie chętniej zaglądał w oczy. Teraz czuł, że leży tuż nad nią, czując niepowstrzymany oddech kłębiący się na obojczykach.
Nie wiedział kiedy popchnięty impulsem, sięgnął wyżej bielizny dzieciaka i podwinął jego koszulę odsłaniając płaski, zakreślony ćwiczeniami brzuch. Szorstkie palce, które podwijały kawałki materiału drażniły nieprzyjemnie jego skórę. Rozpiął niespiesznie jeden z zapiętych guzików.
Zarzuty, które usłyszał, chwilę później, wykrzywiły jego fałszywe wargi w aroganckim uśmiechu. Prawy kącik ust rozciągał się zdecydowanie mocniej ukazując część białych zębów.
— Hola, hola. Ustalmy coś… — zaśmiał się, a jego oczy zmrużyły czujnie jak u podejrzliwego wilka. Zaczął przyglądać się z większym apetytem jego twarzy. Wzrok mu pociemniał, a palce wyplątując się z jego włosów zsunęły się niepospiesznie w kierunku chłodnego karku. — To, że zdecydowałem, że to ty padniesz ofiarą porwania nie było podszyte żadnymi wcześniejszymi obserwacjami. Informacje dostawałem z drugiej ręki. Na tym świecie niemało jest informatorów, którzy równie dobrze mogli okazać się twoimi nauczycielami. — Nine przekrzywił głowę, a cień rozciągający się w tej części pomieszczenia podkreślił wyraźnie zarysowaną, szczeciniastą gębę. — Nie obserwowałem cię. Ani za dziecka — Kłamstwo. — Ani za ucznia. — Kłamstwo. — Plan narodził się niedawno, więc zejdź tych fantazji, dzieciaku, bo konfrontacja z rzeczywistością może wystarczająco cię zaboleć. — kącik jego wargi drgnął w politowaniu. Wyglądał dokładnie jak starszak, który przyłapał przedszkolaka na wystarczająco upokarzającym faux pas.
Właśnie wtedy wydawał się poczuć, to czego nie spodziewał się nawet w najgorszych przypuszczeniach. Uśmiech skamieniał, dokładnie w momencie, kiedy szczupłe palce małoletniego przesunęły się po znacznym zgrubieniu w jego spodniach. Mięśnie ramion zesztywniały, a sam ich właściciel wydawał się wciągnąć większą dawkę powietrza w płuca. Nozdrza mężczyzna rozszerzyły się, a twarz przybliżyła w kierunku tego gnoja, poddając się sile jego przyciągnięcia. Właśnie w tej krótkiej chwili wydawał się wygrać, dostać właśnie to czego chciał, ale przewalająca się niebezpieczna iskra w obserwujących ślepiach oprawcy nie dawała na to żadnych złudzeń — wciąż emanowała rządzą władzy i pewnością, której na co dzień mu przecież nie brak.
— Gdybym tylko wcześniej wiedział, że będę problemem w moim planie… — przeciągnął, buchając oddechem w jego wargi. Niesubtelne palce oprawcy z karku przesunęły się wzdłuż szyi; kciuk zahaczał o kość szczęki. — To pewnie wybrałbym twoją siostrę. Ciekawe czy byłaby równie chętna.
Wiedział, że łańcuchy trzymające jego prymitywne rządzę są napięte, że kolejny ruch, może zerwać oplatające kajdany z nadgarstków. Ale nie mógł. Biodra mężczyzny poruszyły się odrobinę, jakby chętne wykorzystać wszelkie możliwości dotyku, którym go poczęstował. Zwłaszcza, że wyczuwalne podniecenie pod palcami sugerowało spory problem do rozwiązania.
„Twoje usta mogą kłamać, ale ciało tego nie potrafi, skarbie”
Parsknął komentując oschło wyciągnięte przez chłopaka wnioski. W obecnej chwili myśli na jakąkolwiek odpowiedź wyparowały z jego czaszki; to miejsce było teraz przeżarte przez zarazę, która wydrapywała z niego wszelki zdrowy rozsądek. Westchnięcie dzieciaka pod jego ciałem skomentowała ekscytacja, która drgnęła wyczuwalnie pod mniejszą dłonią. Chłodny dotyk mężczyzny przemknął przez ślad wcześniejszego ugryzienia, ogrzewając jego policzek ciepłym oddechem, kiedy szczeniak rozpiął jego pasek. W uszach zabrzęczał mu dźwięk metalowej klamry — ta szybko zawisła swobodnie przy rozpiętym zamku, ukazując ukrywaną wcześniej ciemną bieliznę.
— Wszystko zawsze idzie po mojej myśli — powiedział szeptem, niemal enigmatycznie. — Powinieneś się z tym pogodzić. Nie wygrasz ze mną.
Chciał go tylko podpuścić. Przerazić. Dzieciak miał się bronić przed dotykiem — przed tą cholerną bliskością, do której on sam się zmuszał. Nie mógł tak po prostu dotykać syna Mavericka. Nie powinien nawet być z nim sam na sam. A kiedy zimna dłoń pojmanego wpełzła pod gumkę bielizny i sięgnęła podbrzusza, chcąc brnąć dalej postanowił zareagować nim będzie za późno. To było zbyt wiele.
Kiedy chłopak zdołał wsunąć mu język z usta, gwałtownie złapał go za przedramię, odrywając wargi od jego. Spoglądnął na chłopaka ostrzegawczo; to było niepokojące, wydawało się niemal rodzicielskie. Palce zacisnęły się brutalnie na skórze młodszego, piekąc powodując białe ślady.
— Dość — warknął.
Wpatrywał się w jego kolorowe oczy, jakby miał z nich coś wyczytać, ale nie dojrzał w nich odpowiedzi, których szukał. Puścił go dopiero później; a raczej odrzucił jego rękę jak znudzoną zabawkę i wstał. Dźwięk skrzypiącego materaca przerwał ciszę ich wspólnych oddechów. Odsłonięte, nagie ciało Everetta musnęła zimna fala wpełzającego do pokoju powietrza.
Nine stał już przy łóżku tyłem do niego i zapinał swój pasek. Milczał — mogłoby się przypuszczać, że bije się z myślami, ale czy ktoś taki jak on mógł posiadać zdrowe uczucia? Naciągnął na swój dobrze wyrzeźbiony brzuch rąbki podwiniętej ciemnej koszulki i poszedł do biurka. Nie spoglądał na niego. Sięgnął po paczkę papierosów.
— Ręcznik jest w łazience. Ciepła woda, po włączeniu bojlera. Nie wiem kiedy będziesz miał okazję się kolejny raz umyć, więc korzystaj nim mam dobry dzień.
W pomieszczeniu rozległo się głośne skrzypnięcie otwieranego okna, a świergot ptaków — ten sam, wcześniej przytłumiony — objął całe pomieszczenie. Fajka, która miał już w ustach zaiskrzyła, czerwonym żarem.
To byłby jego koniec. Choć domyślał się, że na to było już za późno.
Rozchylające się uda osiemnastolatka zmusiły zbliznowaciałe, sztywne dłonie, do przesunięcia się wraz z tym ruchem powoli wzdłuż pachwin. Opuszki zbrukanych palców wyczuwały ciepło bijące z ich materiału. Impuls spiął pas kryminalisty paraliżującym prądem. Nie mógł zaprzeczyć — od zawsze ciągnęło go do tego co zakazane, co było poza wyobrażeniem innych, niemogących po to samodzielnie sięgnąć. Marshall miał rację. Kręciła go bezradność i uległość; nikt nigdy nie zdołał mu się przeciwstawić. Tak ukształtowało go życie. Dominacja — nigdy jej nie odmawiał, i jak się można domyślić niebezpieczeństwu zdecydowanie chętniej zaglądał w oczy. Teraz czuł, że leży tuż nad nią, czując niepowstrzymany oddech kłębiący się na obojczykach.
Nie wiedział kiedy popchnięty impulsem, sięgnął wyżej bielizny dzieciaka i podwinął jego koszulę odsłaniając płaski, zakreślony ćwiczeniami brzuch. Szorstkie palce, które podwijały kawałki materiału drażniły nieprzyjemnie jego skórę. Rozpiął niespiesznie jeden z zapiętych guzików.
Zarzuty, które usłyszał, chwilę później, wykrzywiły jego fałszywe wargi w aroganckim uśmiechu. Prawy kącik ust rozciągał się zdecydowanie mocniej ukazując część białych zębów.
— Hola, hola. Ustalmy coś… — zaśmiał się, a jego oczy zmrużyły czujnie jak u podejrzliwego wilka. Zaczął przyglądać się z większym apetytem jego twarzy. Wzrok mu pociemniał, a palce wyplątując się z jego włosów zsunęły się niepospiesznie w kierunku chłodnego karku. — To, że zdecydowałem, że to ty padniesz ofiarą porwania nie było podszyte żadnymi wcześniejszymi obserwacjami. Informacje dostawałem z drugiej ręki. Na tym świecie niemało jest informatorów, którzy równie dobrze mogli okazać się twoimi nauczycielami. — Nine przekrzywił głowę, a cień rozciągający się w tej części pomieszczenia podkreślił wyraźnie zarysowaną, szczeciniastą gębę. — Nie obserwowałem cię. Ani za dziecka — Kłamstwo. — Ani za ucznia. — Kłamstwo. — Plan narodził się niedawno, więc zejdź tych fantazji, dzieciaku, bo konfrontacja z rzeczywistością może wystarczająco cię zaboleć. — kącik jego wargi drgnął w politowaniu. Wyglądał dokładnie jak starszak, który przyłapał przedszkolaka na wystarczająco upokarzającym faux pas.
Właśnie wtedy wydawał się poczuć, to czego nie spodziewał się nawet w najgorszych przypuszczeniach. Uśmiech skamieniał, dokładnie w momencie, kiedy szczupłe palce małoletniego przesunęły się po znacznym zgrubieniu w jego spodniach. Mięśnie ramion zesztywniały, a sam ich właściciel wydawał się wciągnąć większą dawkę powietrza w płuca. Nozdrza mężczyzna rozszerzyły się, a twarz przybliżyła w kierunku tego gnoja, poddając się sile jego przyciągnięcia. Właśnie w tej krótkiej chwili wydawał się wygrać, dostać właśnie to czego chciał, ale przewalająca się niebezpieczna iskra w obserwujących ślepiach oprawcy nie dawała na to żadnych złudzeń — wciąż emanowała rządzą władzy i pewnością, której na co dzień mu przecież nie brak.
— Gdybym tylko wcześniej wiedział, że będę problemem w moim planie… — przeciągnął, buchając oddechem w jego wargi. Niesubtelne palce oprawcy z karku przesunęły się wzdłuż szyi; kciuk zahaczał o kość szczęki. — To pewnie wybrałbym twoją siostrę. Ciekawe czy byłaby równie chętna.
Wiedział, że łańcuchy trzymające jego prymitywne rządzę są napięte, że kolejny ruch, może zerwać oplatające kajdany z nadgarstków. Ale nie mógł. Biodra mężczyzny poruszyły się odrobinę, jakby chętne wykorzystać wszelkie możliwości dotyku, którym go poczęstował. Zwłaszcza, że wyczuwalne podniecenie pod palcami sugerowało spory problem do rozwiązania.
„Twoje usta mogą kłamać, ale ciało tego nie potrafi, skarbie”
Parsknął komentując oschło wyciągnięte przez chłopaka wnioski. W obecnej chwili myśli na jakąkolwiek odpowiedź wyparowały z jego czaszki; to miejsce było teraz przeżarte przez zarazę, która wydrapywała z niego wszelki zdrowy rozsądek. Westchnięcie dzieciaka pod jego ciałem skomentowała ekscytacja, która drgnęła wyczuwalnie pod mniejszą dłonią. Chłodny dotyk mężczyzny przemknął przez ślad wcześniejszego ugryzienia, ogrzewając jego policzek ciepłym oddechem, kiedy szczeniak rozpiął jego pasek. W uszach zabrzęczał mu dźwięk metalowej klamry — ta szybko zawisła swobodnie przy rozpiętym zamku, ukazując ukrywaną wcześniej ciemną bieliznę.
— Wszystko zawsze idzie po mojej myśli — powiedział szeptem, niemal enigmatycznie. — Powinieneś się z tym pogodzić. Nie wygrasz ze mną.
Chciał go tylko podpuścić. Przerazić. Dzieciak miał się bronić przed dotykiem — przed tą cholerną bliskością, do której on sam się zmuszał. Nie mógł tak po prostu dotykać syna Mavericka. Nie powinien nawet być z nim sam na sam. A kiedy zimna dłoń pojmanego wpełzła pod gumkę bielizny i sięgnęła podbrzusza, chcąc brnąć dalej postanowił zareagować nim będzie za późno. To było zbyt wiele.
Kiedy chłopak zdołał wsunąć mu język z usta, gwałtownie złapał go za przedramię, odrywając wargi od jego. Spoglądnął na chłopaka ostrzegawczo; to było niepokojące, wydawało się niemal rodzicielskie. Palce zacisnęły się brutalnie na skórze młodszego, piekąc powodując białe ślady.
— Dość — warknął.
Wpatrywał się w jego kolorowe oczy, jakby miał z nich coś wyczytać, ale nie dojrzał w nich odpowiedzi, których szukał. Puścił go dopiero później; a raczej odrzucił jego rękę jak znudzoną zabawkę i wstał. Dźwięk skrzypiącego materaca przerwał ciszę ich wspólnych oddechów. Odsłonięte, nagie ciało Everetta musnęła zimna fala wpełzającego do pokoju powietrza.
Nine stał już przy łóżku tyłem do niego i zapinał swój pasek. Milczał — mogłoby się przypuszczać, że bije się z myślami, ale czy ktoś taki jak on mógł posiadać zdrowe uczucia? Naciągnął na swój dobrze wyrzeźbiony brzuch rąbki podwiniętej ciemnej koszulki i poszedł do biurka. Nie spoglądał na niego. Sięgnął po paczkę papierosów.
— Ręcznik jest w łazience. Ciepła woda, po włączeniu bojlera. Nie wiem kiedy będziesz miał okazję się kolejny raz umyć, więc korzystaj nim mam dobry dzień.
W pomieszczeniu rozległo się głośne skrzypnięcie otwieranego okna, a świergot ptaków — ten sam, wcześniej przytłumiony — objął całe pomieszczenie. Fajka, która miał już w ustach zaiskrzyła, czerwonym żarem.
Wyginął biodra, garnąc się do błądzących po ciele dłoni. Szorstkie palce przemykające po skórze zostawiały po sobie elektryzujące ślady. Everett wiedział, że ma do czynienia z czystą formą niebezpieczeństwa, z cholernym mordercą i chyba właśnie to pociągało go najbardziej. Lgnął do jego dotyku, mrucząc przy tym, jak rasowy kocur. Nie przeszkadzała mu szorstkość jego skóry ani zniekształcenia w postaci blizn. Działały na całość, dodając paraliżującego wręcz efektu.
Od początku wiedział, że ten człowiek będzie wyjątkowy. Nie spodziewał się jednak, że do aż takiego stopnia.
– Oh, czyżby? Hm, jak to szło... Ah, no tak! Znam twoje słabe punkty, Marshall. Cały życiorys – zacytował słowa mężczyzny poprzedniego dnia, zniżając przy tym głos. Uśmiechnął się nagle szerzej, z wyzwaniem zaglądając w blade tęczówki. – Wciąż chcesz kłamać, skarbie? Pozwól, że tym razem to ja dam dobrą radę tobie – zamruczał po raz kolejny, opuszczając wzrok na wargi białowłosego. Uniósł nieco głowę i gdy miało się wrażenie, że za pół sekundy dojdzie do kolejnego pocałunku, Marshall zbliżył się do przesłoniętego jasnymi kosmykami ucha.
– Nie próbuj oszukiwać oszusta.
Niespodziewanie zabrzmiał jakoś inaczej. W głosie wciąż pobrzmiewała typowe dla niego rozbawienie i ta denerwująca ludzi dookoła zadziorność, lecz prócz nich słowa oszroniła również chłodna powaga. W tych wypowiedzianych wesoło słowach było coś niepokojącego, coś, co napinało mięśnie i oblewało mięśnie ostrożnością.
Nine mógł wciąż używać swoich sztuczek i wypowiadać rzeczy niezgodne z prawdą, lecz Marshall wiedział swoje. Miał dobre osiemnaście lat na przeanalizowanie mowy ludzkiego ciała i przyswojenie wiedzy w wielu dziedzinach. Szmat czasu doskonalił umiejętności, które postawiły go w miejscu, w którym się teraz znajdował. Dostrzegał ruchy mięśni pod skórą, widział błyski w rozświetlonych pożądaniem oczach i – przede wszystkim – czuł pod dotykiem dłoni namacalny dowód. Nie potrzebował niczego więcej by wiedzieć, że ta rozgrywka była z góry przesadzona.
Palce zacisnęły się mocniej na wybrzuszeniu w spodniach. Brunet nie byłby sobą, gdyby darował sobie podobne zagrywki. Wiedział już, że szatańskie ziarno zostało zasiane. Teraz musiał je tylko pielęgnować i czekać, aż wyrośnie na potworność, której korzenie rozepchają ciało od środka.
– Nie wygrasz ze mną.
I mówił to, dociskając biodra do rozsuniętych ud; Marshallowi chciało się śmiać. Zamiast tego kąciki ust zadrżały w szatańskim triumfie, gdy morderca złapał go za rękę i odsunął od swoich spodni. Widać było, że chciał... Nie, że musiał to przerwać jak najszybciej, inaczej po wyjściu z pokoju nie mógłby spojrzeć na siebie w lustrze. Osiemnastolatek nie powiedział ani słowa, lecz jego spojrzenie zdradzało wszystko. Zaraz oblizał wargi w ten najbardziej prowokacyjny sposób i puścił mężczyźnie porozumiewawcze oczko.
– Twoje drugie imię to szczodrość – parsknął, podnosząc się na łokciu do pozycji półleżącej. Trwał tak w tym rozwichrzeniu; włosy miał w jeszcze większym nieładzie niż wcześniej, spodnie pozostały rozpięte, a koszula podsunięta powyżej linii pępka. Spojrzał na samego siebie z namysłem i nie trzeba było więcej, niż pół sekundy, by piekielne ślepia na nowo zapłonęły ogniem.
Podniósł się powoli z łóżka i wykonał kilka bezgłośnych kroków. Zdawałoby się, że poszedł do łazienki zgodnie z poleceniem, lecz w kilka sekund później złudna nadzieja prysła. Przylgnął ciałem do pleców mordercy, obejmując go od tyłu niczym kochanek po wspólnej nocy. Wtulonym w plecy policzkiem otarł się o ciemną koszulkę.
– Każdy to ma, ale nikt nie może tego stracić. Co to jest? – wymruczał zaczepnie. Odsunął się na kilka centymetrów w tył, po drodze wysuwając papierosa spomiędzy palców mordercy. Wsunął filtr między własne wargi i choć nie znosił smrodu cygarów, to zaciągnął się dymem bez śladu niezadowolenia. Kłąb szarości zamajaczył mu przed twarzą.
Upewniając się, że ma na sobie wzrok mordercy sięgnął dłońmi do rozpiętych spodni. Palce wysunęły się za ich materiał i zaczepiły o bieliznę, powoli zsuwając obie tkaniny ze szczupłych bioder. Przydługa koszulka przesłoniła intymność, gdy młodzieniec zginął się odrobinę, podczas odrzucania ubrań na podłogę. Zaraz jednak wyprostował plecy, z denerwującą powolnością rozpinając guziki koszuli. Nie pozwolił jednak spojrzeniu przywódcy gangu osiąść na wnętrzu ud. Dzieciak powoli odsunął się w stronę łazienki, a gdy znalazł się tuż przy drzwiach i odwrócił do białowłosego plecami, koszula upadła na podłogę.
Przekroczył próg pomieszczenia, pozostawiając Nine'a z wkurzających niedosytem.
– Ja już wygrałem, skarbie.
Ciepła woda działał na niego rozluźniająco. Skrzywił się jednak, bo wraz z rozluźnieniem przyszło również zmęczenie związane z nieprzespaną nocą. Rozleniwione od gorąca mięśnie wiotczały, a powieki opadały. Marshall musiał co rusz przecierać oczy, by nie zasnąć.
Po ukończeniu wszystkich potrzebnych czynności rozejrzał się po wnętrzu łazienki. W rogu wisiała schnącą, czarna koszulka. Od razu przyciągnęła jego uwagę. Po osuszeniu ciała ręcznikiem dotknął tkaniny, przekonując się, że zdążyła już wyschnąć. Ściągnął ją więc ze sznurka i podetknął pod nos; pachniała głównie proszkiem do prania, lecz pod jego zapachem kryła się również delikatna woń, która na stałe przylgnęła do właściciela.
Dzieciak założył przydużą koszulkę. Sięgała mu niemal do kolan, lecz nie wydawał się tym w ogóle przejęty.
– Jakie atrakcje przewidziałeś na dzisiaj, skarbie? – zapytał, od razu po wyjściu z łazienki odszukując Nine'a wzrokiem. Usiadł grzecznie na łóżku i uśmiechnął się jak wzorowy uczeń prezentujący matce wysoką ocenę ze sprawdzianu. Problem w tym, że u niego ów grymas prowadził raczej do dreszczy niepokoju, niż dumy.
Wciąż wilgotne włosy odgarnął w tył pojedynczym ruchem dłoni.
Od początku wiedział, że ten człowiek będzie wyjątkowy. Nie spodziewał się jednak, że do aż takiego stopnia.
– Oh, czyżby? Hm, jak to szło... Ah, no tak! Znam twoje słabe punkty, Marshall. Cały życiorys – zacytował słowa mężczyzny poprzedniego dnia, zniżając przy tym głos. Uśmiechnął się nagle szerzej, z wyzwaniem zaglądając w blade tęczówki. – Wciąż chcesz kłamać, skarbie? Pozwól, że tym razem to ja dam dobrą radę tobie – zamruczał po raz kolejny, opuszczając wzrok na wargi białowłosego. Uniósł nieco głowę i gdy miało się wrażenie, że za pół sekundy dojdzie do kolejnego pocałunku, Marshall zbliżył się do przesłoniętego jasnymi kosmykami ucha.
– Nie próbuj oszukiwać oszusta.
Niespodziewanie zabrzmiał jakoś inaczej. W głosie wciąż pobrzmiewała typowe dla niego rozbawienie i ta denerwująca ludzi dookoła zadziorność, lecz prócz nich słowa oszroniła również chłodna powaga. W tych wypowiedzianych wesoło słowach było coś niepokojącego, coś, co napinało mięśnie i oblewało mięśnie ostrożnością.
Nine mógł wciąż używać swoich sztuczek i wypowiadać rzeczy niezgodne z prawdą, lecz Marshall wiedział swoje. Miał dobre osiemnaście lat na przeanalizowanie mowy ludzkiego ciała i przyswojenie wiedzy w wielu dziedzinach. Szmat czasu doskonalił umiejętności, które postawiły go w miejscu, w którym się teraz znajdował. Dostrzegał ruchy mięśni pod skórą, widział błyski w rozświetlonych pożądaniem oczach i – przede wszystkim – czuł pod dotykiem dłoni namacalny dowód. Nie potrzebował niczego więcej by wiedzieć, że ta rozgrywka była z góry przesadzona.
Palce zacisnęły się mocniej na wybrzuszeniu w spodniach. Brunet nie byłby sobą, gdyby darował sobie podobne zagrywki. Wiedział już, że szatańskie ziarno zostało zasiane. Teraz musiał je tylko pielęgnować i czekać, aż wyrośnie na potworność, której korzenie rozepchają ciało od środka.
– Nie wygrasz ze mną.
I mówił to, dociskając biodra do rozsuniętych ud; Marshallowi chciało się śmiać. Zamiast tego kąciki ust zadrżały w szatańskim triumfie, gdy morderca złapał go za rękę i odsunął od swoich spodni. Widać było, że chciał... Nie, że musiał to przerwać jak najszybciej, inaczej po wyjściu z pokoju nie mógłby spojrzeć na siebie w lustrze. Osiemnastolatek nie powiedział ani słowa, lecz jego spojrzenie zdradzało wszystko. Zaraz oblizał wargi w ten najbardziej prowokacyjny sposób i puścił mężczyźnie porozumiewawcze oczko.
– Twoje drugie imię to szczodrość – parsknął, podnosząc się na łokciu do pozycji półleżącej. Trwał tak w tym rozwichrzeniu; włosy miał w jeszcze większym nieładzie niż wcześniej, spodnie pozostały rozpięte, a koszula podsunięta powyżej linii pępka. Spojrzał na samego siebie z namysłem i nie trzeba było więcej, niż pół sekundy, by piekielne ślepia na nowo zapłonęły ogniem.
Podniósł się powoli z łóżka i wykonał kilka bezgłośnych kroków. Zdawałoby się, że poszedł do łazienki zgodnie z poleceniem, lecz w kilka sekund później złudna nadzieja prysła. Przylgnął ciałem do pleców mordercy, obejmując go od tyłu niczym kochanek po wspólnej nocy. Wtulonym w plecy policzkiem otarł się o ciemną koszulkę.
– Każdy to ma, ale nikt nie może tego stracić. Co to jest? – wymruczał zaczepnie. Odsunął się na kilka centymetrów w tył, po drodze wysuwając papierosa spomiędzy palców mordercy. Wsunął filtr między własne wargi i choć nie znosił smrodu cygarów, to zaciągnął się dymem bez śladu niezadowolenia. Kłąb szarości zamajaczył mu przed twarzą.
Upewniając się, że ma na sobie wzrok mordercy sięgnął dłońmi do rozpiętych spodni. Palce wysunęły się za ich materiał i zaczepiły o bieliznę, powoli zsuwając obie tkaniny ze szczupłych bioder. Przydługa koszulka przesłoniła intymność, gdy młodzieniec zginął się odrobinę, podczas odrzucania ubrań na podłogę. Zaraz jednak wyprostował plecy, z denerwującą powolnością rozpinając guziki koszuli. Nie pozwolił jednak spojrzeniu przywódcy gangu osiąść na wnętrzu ud. Dzieciak powoli odsunął się w stronę łazienki, a gdy znalazł się tuż przy drzwiach i odwrócił do białowłosego plecami, koszula upadła na podłogę.
Przekroczył próg pomieszczenia, pozostawiając Nine'a z wkurzających niedosytem.
– Ja już wygrałem, skarbie.
Ciepła woda działał na niego rozluźniająco. Skrzywił się jednak, bo wraz z rozluźnieniem przyszło również zmęczenie związane z nieprzespaną nocą. Rozleniwione od gorąca mięśnie wiotczały, a powieki opadały. Marshall musiał co rusz przecierać oczy, by nie zasnąć.
Po ukończeniu wszystkich potrzebnych czynności rozejrzał się po wnętrzu łazienki. W rogu wisiała schnącą, czarna koszulka. Od razu przyciągnęła jego uwagę. Po osuszeniu ciała ręcznikiem dotknął tkaniny, przekonując się, że zdążyła już wyschnąć. Ściągnął ją więc ze sznurka i podetknął pod nos; pachniała głównie proszkiem do prania, lecz pod jego zapachem kryła się również delikatna woń, która na stałe przylgnęła do właściciela.
Dzieciak założył przydużą koszulkę. Sięgała mu niemal do kolan, lecz nie wydawał się tym w ogóle przejęty.
– Jakie atrakcje przewidziałeś na dzisiaj, skarbie? – zapytał, od razu po wyjściu z łazienki odszukując Nine'a wzrokiem. Usiadł grzecznie na łóżku i uśmiechnął się jak wzorowy uczeń prezentujący matce wysoką ocenę ze sprawdzianu. Problem w tym, że u niego ów grymas prowadził raczej do dreszczy niepokoju, niż dumy.
Wciąż wilgotne włosy odgarnął w tył pojedynczym ruchem dłoni.
Kiedy papieros został wyrwany ze sztywnych palców Nine’a, ten wyprostował się; zacisnął szczękę tak silnie, że białe ścięgna podkreśliły kształt kwadratowych kości podbródka. Zlekceważył dotyk, który osiadł na jego plecach — a należy uwierzyć, że to przemilczenie naprawdę dużo go kosztowało. Był spięty — Marshall mógł to zauważyć, kiedy przesuwał dłońmi po okrywającej jego boki i brzuch tkaninie. Ruch, który mignął mu przed oczami, i który zabrał mu chwilę dopiero co odpaloną fajkę zaowocował rozdrażnienie. Miał ochotę warknąć i kłapnąć zębami niczym rozjuszony zwierz. Gdy odwrócił się, odrywając lakonicznie od parapetu, jego wzrok wydawał się posiąść moc zabijania; to było to spojrzenie, które posiada każdy człowiek, gdzieś tam na krańcu własnych wytrzymałości — na granicy, która zaczyna palić koniuszki stóp. Wydawać się mogło, że ktoś tak dojrzały jak Nine już dawno opanował sztuczkę samokontroli, spokoju i cierpliwości, tę samą nad którą nie potrafiły zapanować młode dusze. W tym przypadku, ten stojący przed nim terrorysta zdołał dotrzeć do tej głęboko upchanej części ciemnego ja — do pieczary, która graniczyła z piekłem, ze złem w najczystszej postaci. Nine przekrzywił głowę; obserwował, a może i nawet oceniał? Otaksowywał go ze spokojem i wyrazem twarzy, który równie dobrze można byłoby przypisać oponentowi skuszonemu wizją złamania małoletniego karku.
Milczał, kiedy palce dzieciaka wsunęły się za pierwsze warstwy ubrań. Poczuł suchość w ustach, gdy obie zsuwały się wolno po jasnych udach z każdą chwilą odsłaniając coraz więcej. Nie potrafił przed sobą przyznać, że spoglądał mu prosto w oczy, że nie zatrzymywał wzorku na brudnej, zniszczonej tkaninie. W rzeczywistości śledził jak drapieżnik fragmenty, które skrywała do niedawna jasna, bawełniana koszula. Nienawidził siebie za to co robił; za niepoprawną fascynację, którą przy tym czerpał. Mimo iż jego stalowy wzrok i nieodgadniony wyraz twarzy pozostał bez zmian, trudno było przypuszczać, że we wnętrzu ciała białowłosego istniała równie podobna sielanka. Wcześniej zasiane podniecenie nie zniknęło pod wpływem tych paru chwil, nie wróciło na swoje miejsce. Ba, z każdą chwilą wydawało się coraz bardziej przeszkadzać. Kolejny płynny krok i szary dym uniósł się z młodych ust w kierunku nisko zawieszonego sufitu. Porywacz z tej odległości przypominał cara, któremu dane jest przejrzeć dziewki, z którymi spędzi noc. Powieki Nine’a zmrużyły się enigmatycznie. Oparł się o parapet, wolną dłonią sięgając ponownie do zalegającej na biurku paczki fajek; w jej opakowaniu zostały już tylko dwa szlugi. W innych okolicznościach z pewnością poczułby niemałe rozdrażnienie, ale teraz kiedy wargi obejmowały nową, nie nadpaloną używkę, myślami był zupełnie gdzie indziej. W miejscu gdzie wzrok swobodnie i bez żadnych barier przesuwa się po odkrywających nagich pośladkach, które na krótką chwilę był w stanie ujrzeć.
Trzask zamykanych drzwi wyzwolił go z tego świata. Przetarł dłonią twarz i obrócił się ponownie w kierunku okna klnąc pod nosem niezrozumiałą wiązankę słów. Oparł przedramiona o parapet i pochylając głowę w kierunku rozpalonego ognia podpalił fajkę, zaciągając się pierwszym odurzającym dymem; ten wyleciał z jego ust i nosa.
Spokój. Po wczorajszej burzy nie było najmniejszego śladu. Delikatne ciepło, które dogrzewało mu twarz wydawało się go rozdrażnić. Mrużył oczy, zaciągając się kolejny raz. Próbował wyrzucić sprzed swoich oczu majaczącą, jakże żywą sylwetkę Marshalla — czemu widział go nawet teraz? Nie był homoseksualny ani biseksualny, od kiedy pamiętał podniecały go wyłącznie dziewczyny, a teraz? Czemu do cholery nie mógł powstrzymać ekscytacji, która potęgowała z każdą chwilą z nim? Jeśli jeszcze moment temu obawiał się, że nie będzie mógł spojrzeć sobie w twarz, wiedział, że to już nastąpiło. Strefa jaką przekroczył była wystarczająca, aby teraz trzeźwo się do tego przyznać: to było zbyt wiele. Nie powinien brnąć w tę grę. A jeśli dzieciak jest nieletni? Podniecenie wciąż spowijało jego ciało, zaciskało się na podbrzuszu przy każdej niemoralnej myśli; musiał poprawić klamrę i zamek w spodniach, bo ciasnota, która go krępowała wydawała się już niedotrzymania. Przeklęty gnojek wiedział jak go wkurzyć. Zostawił go — nie, to on go zostawił. Sam postanowił to przerwać.
Nie zapominaj o tym, Nine.
— To jakiś absurd — syknął prosto w trzymanego w kąciku ust szluga, by drugą dłonią odgarnąć opadające na czoło kosmyki włosów.
Nawet w najstraszniejszych snach nie przypuszczał, że plan spali na panewce w tak idiotyczny sposób. Ale najwidoczniej taki miał zamiar. Nine mógł zabić człowieka, poćwiartować ciało na części, wrzucić do morza i zdążyć na wieczór z One’m, ale kiedy znajdował się w takiej sytuacji nie wiedział co robić. Czuł się poza zasięgiem wszystkiego co do niedawna znał. Odłączony, otumaniony prawdą o sobie. I tylko ten cień przemykający w jego wspomnieniach; ten podążający mrok za nieskalanym dzieckiem w ciepłym sierpniowym popołudniu.
Czarny mercedes przemieszczał się powoli po ulicach Detroit — dokładnie jakby właściciel tej antycznej fury sprawiał sobie wycieczkę krajoznawczą, ale nie znalazł się w tej dzielnicy w tym celu. Ciemny samochód zaparkował na podjeździe, silnik zgasnął w szalejącym gwarze. Za zamkniętych szyb niosły się już okrzyki dzieci i głośne reprymendy rodziców, którzy próbowali okiełznać swoje pociechy. Festyn to idealne miejsce, aby wtopić się w tłum, więc i w tym przypadku zdawał się nie ściągać na siebie wścibskich oczu przechodniów, którzy mijali go z wielkimi watami cukrowymi. Opuścił szybę, a klimatyzacja, która do niedawna chłodziła jego skórę szybko zdała się być tym co potrzebował w tym dniu najbardziej. Skwar był piekielny. Fontanna z której tryskała woda była przepełniona siedzącymi w niej bachorami i młodzieżą mocząca stopy, ale to nie na nich zamierzał się skupić.
Wyszedł z samochodu. Płomienie słońca oświetliły wyłaniającą się z cienia twarz. Młody chłopak o wystrzyżonych, krótszych włosach, które w wszechobecnej ciepłocie wydawały się błyszczeć niczym śnieg. Miał na oko z dwadzieścia sześć lat i z pewnością nie znalazł się tu przypadkiem. Jego kroki skierowały się machinalnie w alejkę przepełnioną tłumem.
— Jeszcze raz, jeszcze raz! Chce strzelić jeszcze raz mamo!
Mijał atrakcje, w których strzelano w tarcze z pistoletu z wodą, mijał kolejne stragany wypchane pluszakami i figurkami ze znanych bajek. Powietrze przesiąknięte było zapachem popcornu i aromatem perfum należących do ludzi, których wyprzedzał, a którzy co rusz wyrastali spod ziemi. Kroki przybysza zatrzymały się tuż przy targowisku z zabawkową bronią. Na blacie stołu wyłożone były przeróżne plastikowe pukawki i noże, nawet te przypominające repliki z II WŚ. Nine stał z tyłu, znajdował się dokładnie pod dębem, którego liście tworzyły swoisty schron dla panującego wokół żaru. Jego wzrok śledził uważnie dziecięcą postać, która łapała w dłonie duży karabin szturmowy. Sprzedawca śmiał się głośno rozbawiony rozmiarem broni, jaką młodzieniec się zainteresował; jego gardłowy, żarliwy chargot słychać było nawet z tych dobrych metrów.
Jeszcze wtedy nie Nine, a Ulrich zmarszczy czoło i wytężył wzrok. Dzieciak uśmiechał się leciutko najwidoczniej oszołomiony ciężkością, jaką posiadała zabawka. Kompletnie nie miał pojęcia jak ją złapać, aby było mu wygodnie. Wtedy kiedy go obserwował pomyślał, o tym, że właśnie ta broń powinna być tą, od której zginie. Może powinien podmienić zabawkę z autentykiem?
Po suchych ustach chłopaka przemknął język, pozostawiając na zbrukanych wargach delikatny mokry ślad. Przesunął spokojnie wzorkiem po ziemi. Wtedy jeszcze nie zauważył, że ciągnący się za Everettem cień należy do samego diabła.
— Cień.
Drgnął, a papieros niemal wyleciał mu z ust. Poderwał się z miejsca tak szybko, że niemal uderzył głową w okiennicę. Sięgnął do szuflady i wyciągnął telefon, w którym wczoraj wczepił darowaną kartę. Usiadł na łóżku i przyciągnął papierosa do swoich warg. Gęsty dym otulił błyskający na niebiesko wyświetlacz. Bez zastanowienia zaczął wpisywać hasło.
Ledwie usłyszał dźwięk zamykających się drzwi łazienki. Kiedy dzieciak usiadł obok niego, ten zerknął na niego przelotnie wciąż trzymając aparat w dłoni. Dopiero po chwili pozwolił sobie spojrzeć na niego ponownie, tak jakby wcześniej coś ważnego umknęło jego uwadze. Blade spojrzenie przesunęło po ubraniu jakie miał na sobie i po nagich udach. Poza tym koszulka sięgała ledwo poza zgięte pachwiny. Szybko zawędrował wyżej i nieruchomym wzorkiem przyglądał się gładkiej szyi, na której bardzo sprawnie dojrzał siny, krwawy ślad.
Kurwa.
— Osłon czymś szyję. I ubierz spodnie, nie wyjdziesz tak ubrany.
Odwrócił od niego spojrzenie, nie dając po sobie poznać, że obserwował go zdecydowanie zbyt długo. Zaciągając się kolejny raz. Tytoń popieścił mu przełyk. Próbował nie myśleć o niczym innym niżeli o haśle, które być może w końcu zostanie zaakceptowane przez telefon.
Rozległo się pukanie, ale nim białowłosy zdążył się odezwać, wrota otworzyły się a w przejściu stanął One — człowiek tak łudząco podobny do niego. Nie udało się nie zauważyć zaskoczenia na jego twarzy, gdy wzrok padł na Marshalla. Ostrożnie, chyba nawet zbyt powoli zamknął za sobą drzwi.
— Czemu ten gnojek tu jest? Chyba powinienem wiedzieć o takich decyzjach? — Jego brew uniosła się w górę. W głosie porywacza można było wyczuć głęboko tłumioną urazę. — Zamierzasz teraz przetrzymywać go u siebie i pozwalać chodzić w swoich ciuchach? Nie wiesz co reszta gada? Totalnie ci odejbało? Chcesz aby myśleli to co już myślą?
Nine odsunął wypaloną fajkę z warg i spoglądnął na One’a chłodnym spojrzeniem, tak zimnym i bezwzględnym jak płyta nagrobkowa.
— Ah, jak uwielbiam twoje błyskotliwe teorie, braciszku. — Zgniótł peta na biurku, podnosząc się z łózka, aby wytworzyć między małoletnim, a sobą jak największą wolną przestrzeń. Uśmiechnął się okrutnie, a usta drgnęły w krótkim rozbawieniu. — Nie schlebiaj tak jego grze aktorskiej, bo jeszcze obrośnie w piórka. Myśli, że ma siłę nas poróżnić, ale dzieciak jest nieszkodliwy — tu rzucił obojętne spojrzenie w kierunku Marshalla. A później zmienił temat: — Namierzyliście go? Macie sygnał?
Zerkał co chwila na wyświetlacz, czekając aż system przetworzy wpisane wcześniej dane.
— Właśnie przyszedłem w tej sprawie.
One przez cały ten czas obserwował chłopaka, ale ostatecznie skupił się na białowłosym. Nie miał dobrych wieści.
— Wszystko jest gotowe, ale musimy pogadać.
Milczał, kiedy palce dzieciaka wsunęły się za pierwsze warstwy ubrań. Poczuł suchość w ustach, gdy obie zsuwały się wolno po jasnych udach z każdą chwilą odsłaniając coraz więcej. Nie potrafił przed sobą przyznać, że spoglądał mu prosto w oczy, że nie zatrzymywał wzorku na brudnej, zniszczonej tkaninie. W rzeczywistości śledził jak drapieżnik fragmenty, które skrywała do niedawna jasna, bawełniana koszula. Nienawidził siebie za to co robił; za niepoprawną fascynację, którą przy tym czerpał. Mimo iż jego stalowy wzrok i nieodgadniony wyraz twarzy pozostał bez zmian, trudno było przypuszczać, że we wnętrzu ciała białowłosego istniała równie podobna sielanka. Wcześniej zasiane podniecenie nie zniknęło pod wpływem tych paru chwil, nie wróciło na swoje miejsce. Ba, z każdą chwilą wydawało się coraz bardziej przeszkadzać. Kolejny płynny krok i szary dym uniósł się z młodych ust w kierunku nisko zawieszonego sufitu. Porywacz z tej odległości przypominał cara, któremu dane jest przejrzeć dziewki, z którymi spędzi noc. Powieki Nine’a zmrużyły się enigmatycznie. Oparł się o parapet, wolną dłonią sięgając ponownie do zalegającej na biurku paczki fajek; w jej opakowaniu zostały już tylko dwa szlugi. W innych okolicznościach z pewnością poczułby niemałe rozdrażnienie, ale teraz kiedy wargi obejmowały nową, nie nadpaloną używkę, myślami był zupełnie gdzie indziej. W miejscu gdzie wzrok swobodnie i bez żadnych barier przesuwa się po odkrywających nagich pośladkach, które na krótką chwilę był w stanie ujrzeć.
Trzask zamykanych drzwi wyzwolił go z tego świata. Przetarł dłonią twarz i obrócił się ponownie w kierunku okna klnąc pod nosem niezrozumiałą wiązankę słów. Oparł przedramiona o parapet i pochylając głowę w kierunku rozpalonego ognia podpalił fajkę, zaciągając się pierwszym odurzającym dymem; ten wyleciał z jego ust i nosa.
Spokój. Po wczorajszej burzy nie było najmniejszego śladu. Delikatne ciepło, które dogrzewało mu twarz wydawało się go rozdrażnić. Mrużył oczy, zaciągając się kolejny raz. Próbował wyrzucić sprzed swoich oczu majaczącą, jakże żywą sylwetkę Marshalla — czemu widział go nawet teraz? Nie był homoseksualny ani biseksualny, od kiedy pamiętał podniecały go wyłącznie dziewczyny, a teraz? Czemu do cholery nie mógł powstrzymać ekscytacji, która potęgowała z każdą chwilą z nim? Jeśli jeszcze moment temu obawiał się, że nie będzie mógł spojrzeć sobie w twarz, wiedział, że to już nastąpiło. Strefa jaką przekroczył była wystarczająca, aby teraz trzeźwo się do tego przyznać: to było zbyt wiele. Nie powinien brnąć w tę grę. A jeśli dzieciak jest nieletni? Podniecenie wciąż spowijało jego ciało, zaciskało się na podbrzuszu przy każdej niemoralnej myśli; musiał poprawić klamrę i zamek w spodniach, bo ciasnota, która go krępowała wydawała się już niedotrzymania. Przeklęty gnojek wiedział jak go wkurzyć. Zostawił go — nie, to on go zostawił. Sam postanowił to przerwać.
Nie zapominaj o tym, Nine.
— To jakiś absurd — syknął prosto w trzymanego w kąciku ust szluga, by drugą dłonią odgarnąć opadające na czoło kosmyki włosów.
Nawet w najstraszniejszych snach nie przypuszczał, że plan spali na panewce w tak idiotyczny sposób. Ale najwidoczniej taki miał zamiar. Nine mógł zabić człowieka, poćwiartować ciało na części, wrzucić do morza i zdążyć na wieczór z One’m, ale kiedy znajdował się w takiej sytuacji nie wiedział co robić. Czuł się poza zasięgiem wszystkiego co do niedawna znał. Odłączony, otumaniony prawdą o sobie. I tylko ten cień przemykający w jego wspomnieniach; ten podążający mrok za nieskalanym dzieckiem w ciepłym sierpniowym popołudniu.
Czarny mercedes przemieszczał się powoli po ulicach Detroit — dokładnie jakby właściciel tej antycznej fury sprawiał sobie wycieczkę krajoznawczą, ale nie znalazł się w tej dzielnicy w tym celu. Ciemny samochód zaparkował na podjeździe, silnik zgasnął w szalejącym gwarze. Za zamkniętych szyb niosły się już okrzyki dzieci i głośne reprymendy rodziców, którzy próbowali okiełznać swoje pociechy. Festyn to idealne miejsce, aby wtopić się w tłum, więc i w tym przypadku zdawał się nie ściągać na siebie wścibskich oczu przechodniów, którzy mijali go z wielkimi watami cukrowymi. Opuścił szybę, a klimatyzacja, która do niedawna chłodziła jego skórę szybko zdała się być tym co potrzebował w tym dniu najbardziej. Skwar był piekielny. Fontanna z której tryskała woda była przepełniona siedzącymi w niej bachorami i młodzieżą mocząca stopy, ale to nie na nich zamierzał się skupić.
Wyszedł z samochodu. Płomienie słońca oświetliły wyłaniającą się z cienia twarz. Młody chłopak o wystrzyżonych, krótszych włosach, które w wszechobecnej ciepłocie wydawały się błyszczeć niczym śnieg. Miał na oko z dwadzieścia sześć lat i z pewnością nie znalazł się tu przypadkiem. Jego kroki skierowały się machinalnie w alejkę przepełnioną tłumem.
— Jeszcze raz, jeszcze raz! Chce strzelić jeszcze raz mamo!
Mijał atrakcje, w których strzelano w tarcze z pistoletu z wodą, mijał kolejne stragany wypchane pluszakami i figurkami ze znanych bajek. Powietrze przesiąknięte było zapachem popcornu i aromatem perfum należących do ludzi, których wyprzedzał, a którzy co rusz wyrastali spod ziemi. Kroki przybysza zatrzymały się tuż przy targowisku z zabawkową bronią. Na blacie stołu wyłożone były przeróżne plastikowe pukawki i noże, nawet te przypominające repliki z II WŚ. Nine stał z tyłu, znajdował się dokładnie pod dębem, którego liście tworzyły swoisty schron dla panującego wokół żaru. Jego wzrok śledził uważnie dziecięcą postać, która łapała w dłonie duży karabin szturmowy. Sprzedawca śmiał się głośno rozbawiony rozmiarem broni, jaką młodzieniec się zainteresował; jego gardłowy, żarliwy chargot słychać było nawet z tych dobrych metrów.
Jeszcze wtedy nie Nine, a Ulrich zmarszczy czoło i wytężył wzrok. Dzieciak uśmiechał się leciutko najwidoczniej oszołomiony ciężkością, jaką posiadała zabawka. Kompletnie nie miał pojęcia jak ją złapać, aby było mu wygodnie. Wtedy kiedy go obserwował pomyślał, o tym, że właśnie ta broń powinna być tą, od której zginie. Może powinien podmienić zabawkę z autentykiem?
Po suchych ustach chłopaka przemknął język, pozostawiając na zbrukanych wargach delikatny mokry ślad. Przesunął spokojnie wzorkiem po ziemi. Wtedy jeszcze nie zauważył, że ciągnący się za Everettem cień należy do samego diabła.
— Cień.
Drgnął, a papieros niemal wyleciał mu z ust. Poderwał się z miejsca tak szybko, że niemal uderzył głową w okiennicę. Sięgnął do szuflady i wyciągnął telefon, w którym wczoraj wczepił darowaną kartę. Usiadł na łóżku i przyciągnął papierosa do swoich warg. Gęsty dym otulił błyskający na niebiesko wyświetlacz. Bez zastanowienia zaczął wpisywać hasło.
Ledwie usłyszał dźwięk zamykających się drzwi łazienki. Kiedy dzieciak usiadł obok niego, ten zerknął na niego przelotnie wciąż trzymając aparat w dłoni. Dopiero po chwili pozwolił sobie spojrzeć na niego ponownie, tak jakby wcześniej coś ważnego umknęło jego uwadze. Blade spojrzenie przesunęło po ubraniu jakie miał na sobie i po nagich udach. Poza tym koszulka sięgała ledwo poza zgięte pachwiny. Szybko zawędrował wyżej i nieruchomym wzorkiem przyglądał się gładkiej szyi, na której bardzo sprawnie dojrzał siny, krwawy ślad.
Kurwa.
— Osłon czymś szyję. I ubierz spodnie, nie wyjdziesz tak ubrany.
Odwrócił od niego spojrzenie, nie dając po sobie poznać, że obserwował go zdecydowanie zbyt długo. Zaciągając się kolejny raz. Tytoń popieścił mu przełyk. Próbował nie myśleć o niczym innym niżeli o haśle, które być może w końcu zostanie zaakceptowane przez telefon.
Rozległo się pukanie, ale nim białowłosy zdążył się odezwać, wrota otworzyły się a w przejściu stanął One — człowiek tak łudząco podobny do niego. Nie udało się nie zauważyć zaskoczenia na jego twarzy, gdy wzrok padł na Marshalla. Ostrożnie, chyba nawet zbyt powoli zamknął za sobą drzwi.
— Czemu ten gnojek tu jest? Chyba powinienem wiedzieć o takich decyzjach? — Jego brew uniosła się w górę. W głosie porywacza można było wyczuć głęboko tłumioną urazę. — Zamierzasz teraz przetrzymywać go u siebie i pozwalać chodzić w swoich ciuchach? Nie wiesz co reszta gada? Totalnie ci odejbało? Chcesz aby myśleli to co już myślą?
Nine odsunął wypaloną fajkę z warg i spoglądnął na One’a chłodnym spojrzeniem, tak zimnym i bezwzględnym jak płyta nagrobkowa.
— Ah, jak uwielbiam twoje błyskotliwe teorie, braciszku. — Zgniótł peta na biurku, podnosząc się z łózka, aby wytworzyć między małoletnim, a sobą jak największą wolną przestrzeń. Uśmiechnął się okrutnie, a usta drgnęły w krótkim rozbawieniu. — Nie schlebiaj tak jego grze aktorskiej, bo jeszcze obrośnie w piórka. Myśli, że ma siłę nas poróżnić, ale dzieciak jest nieszkodliwy — tu rzucił obojętne spojrzenie w kierunku Marshalla. A później zmienił temat: — Namierzyliście go? Macie sygnał?
Zerkał co chwila na wyświetlacz, czekając aż system przetworzy wpisane wcześniej dane.
— Właśnie przyszedłem w tej sprawie.
One przez cały ten czas obserwował chłopaka, ale ostatecznie skupił się na białowłosym. Nie miał dobrych wieści.
— Wszystko jest gotowe, ale musimy pogadać.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4