Dłonie drżały, kiedy pochłonięty resztkami nadziei odkopywałem ostatnie części gruzu. Nie przejmowałem się otarciami, szczypaniem i drobnymi rankami, które pozostawiały krwawe smugi na kamieniu. Od trzech dni nic nie jadł. Skręcało go z głodu, organizm słabł, odmawiał funkcjonowania. Boże, boże, boże... błagam. Niech coś tu będzie, cokolwiek.
To wszystko stało się tak nagle. A przynajmniej ludzkość tak sobie to tłumaczyła... że nie mieli czasu, aby się przygotować, znaleźć odpowiednich schronów, zebrać zapasy. Ale to wszystko tak naprawdę było gówno prawdą. Wiedzieli. Świat wiedział. Rządy wiedziały. Coś było nie tak z naszą planetą. Coś się zmieniało. Z każdym rokiem robiło się cieplej, trzęsienia ziemi były częstsze, tsunami zalewały coraz to nowsze rejony. Świat umierał, a rząd milczał.
Usiadł na ziemi, kiedy niczego nie odnalazł pod gruzami, wsuwając palce w brudne i posklejane włosy. Chciał płakać. Krzyczeć. Walić pięściami. Ale nie miał sił. Był sam. Sam w zupełnie nowym, martwym świecie. Zadarł głowę do góry wpatrując się w pomarańczowe od pyłu niebo. Był w pracy, kiedy ziemia pękła i ze szpary wylała się magma, niszcząc jego miasto. Był w nudnej pracy, do której każdego dnia wstawał niechętnie. Teraz oddałby wszystko (gdyby tylko miał), żeby wrócić do tamtego czasu. Do czasu, kiedy wszystko wydawało się takie proste.
Usłyszał za sobą warczenie, które wywołało dreszcze na całym jego ciele. Nie musiał się oglądać, aby wiedzieć, co to. Zresztą, nawet nie miał na to sił. Wiedział co to. Zapomniał... zapomniał o najważniejszym. Gdy to wszystko się zaczęło, coś jeszcze zaczęło ich zabijać. Niewidoczne na pierwszy rzut oka, podstępne, zabójcze. Ten pierdolony wirus X. Zamknął oczy, czując jak bestie powoli zbliża się do niego. To koniec. Ach, to koniec. Koniec wszystkie. Świata, jego marnego życia, bólu i cierpienia.
... Ale czy na pewno?
To wszystko stało się tak nagle. A przynajmniej ludzkość tak sobie to tłumaczyła... że nie mieli czasu, aby się przygotować, znaleźć odpowiednich schronów, zebrać zapasy. Ale to wszystko tak naprawdę było gówno prawdą. Wiedzieli. Świat wiedział. Rządy wiedziały. Coś było nie tak z naszą planetą. Coś się zmieniało. Z każdym rokiem robiło się cieplej, trzęsienia ziemi były częstsze, tsunami zalewały coraz to nowsze rejony. Świat umierał, a rząd milczał.
Usiadł na ziemi, kiedy niczego nie odnalazł pod gruzami, wsuwając palce w brudne i posklejane włosy. Chciał płakać. Krzyczeć. Walić pięściami. Ale nie miał sił. Był sam. Sam w zupełnie nowym, martwym świecie. Zadarł głowę do góry wpatrując się w pomarańczowe od pyłu niebo. Był w pracy, kiedy ziemia pękła i ze szpary wylała się magma, niszcząc jego miasto. Był w nudnej pracy, do której każdego dnia wstawał niechętnie. Teraz oddałby wszystko (gdyby tylko miał), żeby wrócić do tamtego czasu. Do czasu, kiedy wszystko wydawało się takie proste.
Usłyszał za sobą warczenie, które wywołało dreszcze na całym jego ciele. Nie musiał się oglądać, aby wiedzieć, co to. Zresztą, nawet nie miał na to sił. Wiedział co to. Zapomniał... zapomniał o najważniejszym. Gdy to wszystko się zaczęło, coś jeszcze zaczęło ich zabijać. Niewidoczne na pierwszy rzut oka, podstępne, zabójcze. Ten pierdolony wirus X. Zamknął oczy, czując jak bestie powoli zbliża się do niego. To koniec. Ach, to koniec. Koniec wszystkie. Świata, jego marnego życia, bólu i cierpienia.
... Ale czy na pewno?