Jakiś czas temu stosowałem tygodniowe challenges. Ich ideą było dostosowanie czasu, którego mi brakowało, do wyzwań, które wykonać musiałem. Bywało, że między jedną a drugą pracą chwytałem po książkę, bo chciałem odhaczyć następny punkt z checklisty; albo wychodziłem z psem, gdy w zadaniach wpisaną miałem pocztę. Doby nie wydłużyłem, ale czasami kombinowałem na tyle, że za jednym zamachem odstrzeliłem dwa warianty.
Słyszałem też, że najlepiej wszystko robić małymi kroczkami. Banalne? Aż śmiech się ciśnie. Ale ludzie się szybko demotywują (między innymi dlatego założyłem ten temat, ale shh) i to jest fakt niepodważalny. Zapał spada szczególnie wtedy, gdy nie widać żadnych rezultatów — ani dobrych, ani złych. Dlatego zamiast „obejrzeć 20 anime” lepiej rozdrobnić to na konkretne tytuły — „obejrzeć Kakegurui”, „obejrzeć Kuroko no Basket” i tak dalej, i tak dalej. Ja w ogóle rozdrabniam to jeszcze bardziej i określam sobie ilość odcinków.
Dotychczas robiłem sobie te listy po kątach. Uświadomiłem ze trzech czy czterech ludzi o ich istnieniu (z jednym nawet rywalizowałem), ale uznałem, że może się to komuś przyda, bo chociaż brzmi dziecinnie, to jest fajnym organizatorem czasu. Samoistnym.
Więc zacznijmy rywalizację ze samym sobą.
Zasady są proste jak budowa radzieckiego prototypu ciągnika gąsienicowego z dwiema maszynami parowymi wyposażona w średnioprężny silnik z drugiej połowy XIX wieku. Cokolwiek to znaczy.
(1) Napisz listę. Niech będzie jak najbardziej szczegółowa, żebyś widział efekty swojej (jakże pełnej potu, krwi i blizn) pracy.
(2) Wklej ją do tego tematu.
(3) Co tydzień, w wyznaczony dzień, wklejaj listę pokazując, które punkty odhaczyłeś. Możesz je wykreślać za pomocą funkcji [s] lub stosować (jak ja) specjalne symbole.
(4) W ostatni dzień miesiąca zobaczysz, ile planów udało ci się zrealizować.
Grunt, by w listę wpisywać również rzeczy, które ciągną się za nami od tygodni albo lepiej. Ja tym sposobem swego czasu odpisałem na multum postów, które kisły i obłaziły już larwami.
PS Jeżeli masz jakiś pomysł na to, jak przewartościować ten temat na bardziej... no, zachęcający, żeby aż ociekał rywalizacją i chęcią wygrania (a co za tym idzie: chęcią odhaczenia wszystkich punktów z checklisty) to też pisz.
__Ziemia chrupnęła pod ciężkim butem, na który nacisnęła pięta. Był gotów go zabić
(ZAJEBAĆ JAK PSA)
ale coś go powstrzymało. Coś silnego i bezwzględnego. Coś, czemu nie mógł się wyszarpać tak łatwo, choć zaliczył pierwszą próbę — ślepa furia ogarnęła nie tylko ciało, ale i umysł. Naparł na przeszkodę. Zajebię. Zajebię. ZAJEBIĘ tego dzieciaka. Obedrę za skóry. Wcisnę paznokcie w tę jego tępą mordę tak głęboko aż poczuję mięso. Złapię. I zacznę szarpać.
(szarpać szarpać szarpać)
A wtedy dokopię się do kości. I będę je łamać. Jedną po drugiej. Jedną, po...
— Co ci powiedział? — Wypowiedzenie tych słów nie musiało dużo kosztować Ryana, ale zareagowanie na nie z jak największym spokojem kosztowało Growa sporo. Ślepia błyszczące od szaleństwa z trudem
(ZAJEBAĆ)
oderwały się od chłopca i wbiły w twarz przyjaciela. Zdał sobie sprawę, że się trzęsie — i nie było to spowodowane zimnem. Ogarniała go wściekłość nie do pohamowania. Ręce od razu zwinęły się w mocniejsze pięści, a umysł szeptał scenariusze kompletnie niepasujące do tego, co zrobiłby w każdej innej sytuacji.
— Puszczaj — warknął, raz jeszcze gwałtownym ruchem strząsając rękę ze swojego ramienia. Szarpnął się, ale jego sylwetka pozostała w miejscu; Grimshaw mógł mieć pewność, że osiągnął przynajmniej połowę sukcesu — zatrzymał go.
Na chwilę.
— Nie rozumiesz, Ryū? Ten dzieciak... — Coś stanęło mu w gardle. Grow wsunął palce we włosy, hamując narastający, mrowiący go już w gardle śmiech. Do diabła, co się z nim działo? Dlaczego ludzie, których tak cenił, robili z niego wariata? Dlaczego nie dochodzili do tak oczywistych wniosków?
Wilczur wciągnął powietrze do płuc. To nie ustabilizowało wewnętrznej furii, ale przyniosło sekundowe ukojenie; jak zimny okład nałożony na rozgrzane do czterdziestu dwóch stopni Celsjusza czoło.
Mimowolnie znów spojrzał na dzieciaka. Chłopiec przewrócił się i wyrżnął o podłoże. Podłoże, po którym potoczyło się jabłko.
Chryste, jakie to idiotyczne.
— Robicie ze mnie idiotę — wymamrotał nagle, ze wzrokiem wbitym w owoc, który wydawał mu się zbyt czerwony. Zbyt kolorowy na tle szaro-białej scenerii. — Idiotę, który robi za dużo zamieszania. Ale to gówno prawda. Powinienem je robić. Ty również powinieneś. Grozi nam. Szydzi. — Usta białowłosego nagle się wykrzywiły. — To jabłko... — Zaczerpnął nagle powietrza.
(co ci powiedział)
Grow zacisnął powieki.
(aż tak naiwny jesteś, aby wierzyć w lojalność obcych — OBCYCH OBCYCH OBCYCH — stworzeń?)
— Muszę stąd iść. Nie. — Zadarł nagle głowę i otwarł powieki, rozglądając się na boki, jakby był tu pierwszy raz. Albo jakby nagle przypomniał sobie, że przyszedł tu w innym celu i kończy mu się czas, aby ten cel zrealizować. — Wszyscy musimy. To symbol niezgody. Gdzie jest Sheba? Przypierdolę mu za spacerkowanie. EJ! Ty tragiczny chuju ze złamanym nosem, nie odłączaj się od wycieczki!
Trzymał się na ostatniej nitce. Jeżeli teraz się nie odsunie to ich po prostu
(ZAJEBIE)
(ZAJEBAĆ JAK PSA)
ale coś go powstrzymało. Coś silnego i bezwzględnego. Coś, czemu nie mógł się wyszarpać tak łatwo, choć zaliczył pierwszą próbę — ślepa furia ogarnęła nie tylko ciało, ale i umysł. Naparł na przeszkodę. Zajebię. Zajebię. ZAJEBIĘ tego dzieciaka. Obedrę za skóry. Wcisnę paznokcie w tę jego tępą mordę tak głęboko aż poczuję mięso. Złapię. I zacznę szarpać.
(szarpać szarpać szarpać)
A wtedy dokopię się do kości. I będę je łamać. Jedną po drugiej. Jedną, po...
— Co ci powiedział? — Wypowiedzenie tych słów nie musiało dużo kosztować Ryana, ale zareagowanie na nie z jak największym spokojem kosztowało Growa sporo. Ślepia błyszczące od szaleństwa z trudem
(ZAJEBAĆ)
oderwały się od chłopca i wbiły w twarz przyjaciela. Zdał sobie sprawę, że się trzęsie — i nie było to spowodowane zimnem. Ogarniała go wściekłość nie do pohamowania. Ręce od razu zwinęły się w mocniejsze pięści, a umysł szeptał scenariusze kompletnie niepasujące do tego, co zrobiłby w każdej innej sytuacji.
— Puszczaj — warknął, raz jeszcze gwałtownym ruchem strząsając rękę ze swojego ramienia. Szarpnął się, ale jego sylwetka pozostała w miejscu; Grimshaw mógł mieć pewność, że osiągnął przynajmniej połowę sukcesu — zatrzymał go.
Na chwilę.
— Nie rozumiesz, Ryū? Ten dzieciak... — Coś stanęło mu w gardle. Grow wsunął palce we włosy, hamując narastający, mrowiący go już w gardle śmiech. Do diabła, co się z nim działo? Dlaczego ludzie, których tak cenił, robili z niego wariata? Dlaczego nie dochodzili do tak oczywistych wniosków?
Wilczur wciągnął powietrze do płuc. To nie ustabilizowało wewnętrznej furii, ale przyniosło sekundowe ukojenie; jak zimny okład nałożony na rozgrzane do czterdziestu dwóch stopni Celsjusza czoło.
Mimowolnie znów spojrzał na dzieciaka. Chłopiec przewrócił się i wyrżnął o podłoże. Podłoże, po którym potoczyło się jabłko.
Chryste, jakie to idiotyczne.
— Robicie ze mnie idiotę — wymamrotał nagle, ze wzrokiem wbitym w owoc, który wydawał mu się zbyt czerwony. Zbyt kolorowy na tle szaro-białej scenerii. — Idiotę, który robi za dużo zamieszania. Ale to gówno prawda. Powinienem je robić. Ty również powinieneś. Grozi nam. Szydzi. — Usta białowłosego nagle się wykrzywiły. — To jabłko... — Zaczerpnął nagle powietrza.
(co ci powiedział)
Grow zacisnął powieki.
(aż tak naiwny jesteś, aby wierzyć w lojalność obcych — OBCYCH OBCYCH OBCYCH — stworzeń?)
— Muszę stąd iść. Nie. — Zadarł nagle głowę i otwarł powieki, rozglądając się na boki, jakby był tu pierwszy raz. Albo jakby nagle przypomniał sobie, że przyszedł tu w innym celu i kończy mu się czas, aby ten cel zrealizować. — Wszyscy musimy. To symbol niezgody. Gdzie jest Sheba? Przypierdolę mu za spacerkowanie. EJ! Ty tragiczny chuju ze złamanym nosem, nie odłączaj się od wycieczki!
Trzymał się na ostatniej nitce. Jeżeli teraz się nie odsunie to ich po prostu
(ZAJEBIE)