Ciemny, zadymiony bar.
Ciężki, suchy zapach papierosów, mdła woń potu, tanich win.
Nierówne drewno blatu pod nadgarstkami. Szklanka wyszczerbiona na brzegach. Usta dotykające raz za razem szkła. Kolejka za kolejką. Alkohol wodnistym ruchem wlewał się po ściance naczynia, a potem nagle znikał. Następowało po tym ledwo słyszalne przełknięcie płynu i stuknięcie grubego spodu o barek. Gardło paliło od trunku, ale nie tak mocno, jak gniew trawił umysł. Kwas nienawiści wyżerał go od środka i nawet widok kurzych palców barmana chwytających za następną butelkę z półki nie był w stanie załagodzić tego, co nim targało.