___Kiedyś, dawno, za górami, za lasami, znajdowało się niewielkie królestwo. Panowało w nim zawsze szczęście i spokój. W jednym z zamków tego królestwa, mieszkała ze swoim małym synkiem, Chrisem, pewna szlachcianka. Ojciec Christophera nie żył, na szczęście dobra i troskliwa matka kochała swoje dziecko ponad wszystko. Uważała jednak, że chłopiec powinien mieć ojca, dlatego też poślubiła wdowca z wielkiego rodu. Miał on dwóch synów w wieku Chrisa: Arcasevena i Pyana. Wkrótce potem matka Christophera zmarła. Wtedy ojczym ujawnił swój prawdziwy charakter. Nienawidził Chrisa za jego pracowitość i smykałkę inżynierską. Był dla niego zły i bez serca. Troszczył się tylko o swoich złośliwych i aroganckich synów. Z czasem wspaniały zamek zaczął chylić się ku upadkowi, gdyż wszystkie pieniądze ojczym trwonił na zachcianki nadpobudliwego Arcasevena i okrutnego Pyana. Do ich wspaniałej posiadłości ojczym coraz częściej sprowadzał damy, które ubiorem i zachowaniem nie podobały się osieroconemu chłopcu. Codziennie zamykały się w sypialni przybranego ojca, a poza tym pozostawiały po sobie brud i nieporządek. Na Chrisa spadły wszystkie domowe obowiązki. Zły ojczym zrobił z niego służącego i traktował jak Kopciuszka. Mimo to Christopher, zawsze miły i uczynny, wierzył, że kiedyś spełnią się jego marzenia o szczęściu…
-__Mam tego dosyć!
Miarowy klekot zegarów splątywał się z krzykami, które już od wczesnego ranka odbijały się od wysokich, ogromnych ścian pałacu. Marmurowa podłoga wydawała się dudnić pod ciężkimi krokami butów samego króla. Był wściekły, co odczuwano nie tylko po samej, dostojnej twarzy, ale i zlęknionej postawie każdego ze sług i doradców, którzy zebrali się w sali. Tronus, sprawiedliwy i zawzięty władca królestwa, dzierżył w dłoni zwinięty rulon, przepasany czerwoną wstęgą. Ramiona krwistego materiału zwisały bezwładnie z chropowatej, wydętej powierzchni kartki, sugerując, że wiadomość została odpieczętowana, a treść odczytana.
- Mój syn musi zdecydować się na małżeństwo, inaczej czeka nas niechybna zguba! – wrzask niskiego głosu przedarł się przez całą długość sali, zwieszając łby wysoko postawionym wojskowym, świadkującym gniewu króla. – Musimy umocnić naszą pozycję, a w jaki inny sposób moglibyśmy to uczynić, aniżeli zaręczyny z sąsiednim królestwem? Czy ten nicpoń chociaż raz nie mógłby wykazać się rozwagą i przyjąć do serca moją wolę? – im dalej w głąb zdania, tym rozpaczliwiej brzmiał głos władcy, kończąc się zamaszystym rzutem zawiniętego rulonu, który z tępym odgłosem trafił w czarnowłosy łeb najbliżej stojącego księcia. Władca opadł z niemocą na tron.
- Panie, królewicz Kurt ma zaledwie piętnaście lat, to normalne, że… - zaczął nieśmiało książę, lennik jednej z większych części królestwa, rozmasowując uderzoną głowę, nieświadomie mierzwiąc krucze włosy, nadając sobie wygląd zdecydowanie odstający od wysokich sfer. Towarzystwo, łącznie z królem, najwyraźniej przywykło do podobnego widoku, ponieważ nikt ani myślał rzucać uwagami.
- Zamilcz! To już czwarta wiadomość od gońca, która głosi, jakoby umówione zaręczyny zostały zerwane! Nawet nie chcę myśleć, co za wstyd przyniósł mi mój jedyny syn na sąsiednich dworach! Aolandia była ostatnim z potencjalnych sprzymierzeńców, jak inaczej mam ubezpieczyć się przed nadchodzącą wojną z Desperandią?!
- Ależ Panie, Emtrzylia to istne skupisko rodzin zamożnych i wpływowych. Jeżeli królewicz Kurt nie życzy sobie ożenku…
- Ja mu dam nie życzy!
- … z panną z rodziny królewskiej, to może odnajdzie miłość w szlachciance, której ojciec z radością użyczy swoich pieniędzy i kontaktów, by Emtrzylia mogła spokojnie przygotować się na wojnę? – odparł z delikatnym napięciem książę, wyraźnie przyspieszając tempo mówienia, w momencie, gdy króla ponownie pochwycił gniew, zrywając go z tronu. Czarnowłosy mężczyzna był gotów uchylić się przed kolejnym rzutem władcy, którego ręka niebezpiecznie zbliżała się do srebrnego świecznika. Gdy wielka, acz wciąż elegancka dłoń zacisnęła się na zimnym metalu, władca jakby przemyślał zarzuconą propozycję i z godnością pokręcił głową, wyraźnie pochłonięty rozważaniami.
- Hm.. ten pomysł nie byłby wcale taki zły, mój najmilszy książę. - Tronus pogładził swoją brodę, ponownie osiadając na tronie. – Kiedy wraca mój syn?
- Najpóźniej dziś w południe, panie.
- Doskonale, urządzimy bal z okazji jego powrotu! Zaprosimy wszystkie wysoko urodzone damy wraz z najbliższą rodziną. Nie może również zabraknąć wpływowej szlachty z męskiego grona. Być może zaowocuje to szansą na negocjacje… niemniej całe przygotowania powierzam Tobie, książę. – ciężki od naporu wielkich, zdobionych pierścieni palec wskazał na postać czarnowłosego mężczyzny, który z trudem i wyraźną goryczą przełknął powierzony obowiązek. – Czuję oddech Desperandii na karku… to ostatnia szansa na znalezienie sojusznika. Słyszysz? Ostatnia! – pięść króla uderzyła ciężko o poręcz tronu. – Nie mogę pozwolić sobie na kolejną porażkę. Kurt ma się zakochać tej nocy!
- Tej nocy..? Ależ panie, nie uważasz, że przygotowanie tak wystawnego balu zajmie trochę więcej czas-..
- Tej nocy! I ty tego dopilnujesz, książę! Inaczej skrócę cię o głowę, zrozumiałeś?!
Głowy sług i doradców obróciły się ze strachem w kierunku władcy, w przeciwieństwie do czarnowłosego mężczyzny, który niemal osłupiał na zasłyszane słowa. Nie chcąc jednak bardziej pogarszać swojej sytuacji, uniósł czteropalczastą dłoń na znak przysięgi i pokłonił się władcy z niepokojem niemożliwym do ukrycia.
- Tak jest, panie.
- A teraz wszyscy mnie zostawcie! Zająć się organizacją balu i natychmiast wysłać posłańców z zaproszeniami. – szmer podniósł się na sali, gdy zebrani zaczęli po kolei znikać za drzwiami - Książę, osobiście powitasz mego syna, gdy nareszcie wróci ze swej zagranicznej podróży do pałacu. Dopilnujesz, by był odpowiednio przygotowany na zabawę nie tylko pod względem ubioru, ale i nastawienia. Może ty dotrzesz do tego niesfornego hultaja… - król raz jeszcze warknął pod nosem, nie mogąc ukryć gniewu – No? Na co czekasz?! Odejdź, Kavranie!
___Poranek na dobre zawisł ponad królestwem, wkradając swoje pierwsze promienie do domostw mieszkańców. Słońce nie omieszkało rozświetlić twarzy Christophera, który jak zwykle opatulił się zręcznie połataną kołdrą, mającą swoje lata świetności już dawno za sobą. Przybrani bracia i ojczym wygonili go na strych, gdzie nocą chłód gryzł po całym ciele, a swąd pleśni drażnił po nosie bez wytchnienia. Niemniej rankiem wszystko wydawało się o wiele lepsze. Jak zwykle tuż przy oknie zaćwierkały ptaki, tym bardziej domagając się od Chrisa natychmiastowego rozbudzenia. Podejdź! Podejdź i otwórz nam okno! Zdawały się krzyczeć, gdy tłukły drobnymi dzióbkami o szybę. Leniwie ściągnął jedną nogę za drugą, a trzask starych desek podłogowych potwierdził, że procesy poranne zostały rozpoczęte. Blondyn podszedł bliżej okna i przecierając bez przekonania oczy, otworzył drzwi, wpuszczając do pokoju świeże powietrze. Jednakże nie był to wyłącznie cichy, poranny podmuch wiatru.
Dźwięk nadjeżdżającej karocy podrażnił chłopaka po uszach, zmuszając do skupienia. Zdobienia na pojeździe jasno znaczyły, że nie były to byle jakie sfery. Wyższe. Najwyższe! Królewska karoca... tutaj?
Drzwiczki otworzyły się, a zza nich wyszedł jeden z posłańców. Ubrany odświętnie, z klasą przerastającą łachmany Christophera o całe kilkaset poziomów. Trzymał w ręku rulon, zgrabnie zawinięty w ozdobną wstęgę. Im bliżej znajdował się wejścia do posiadłości, tym bardziej rozbudzony czuł się blondyn. Gdy posłańca dzieliło już tylko kilkanaście schodków, zerwał się czym prędzej od okna i zaczął zbiegać na dół, byleby tylko powitać go w drzwiach. Chęć zdobycia informacji nadała mu pary w nogach, toteż chłopak zdążyłby dopaść do wejścia, nim posłaniec zapukałby w drzwi, jednak…
ŁUP!!! ŁUP! Łup! Łup! łup.. łup, łup…!
Chris przetoczył się boleśnie po schodach, siniacząc sobie niemal całe ciało.
Gdy przyszło mu z jękiem podnieść głowę, ujrzał na samym szczycie swojego ojczyma, który z paskudnym uśmiechem wpatrywał się w jego zwinięte na zimnej posadzce zwłoki. Zaczął wolno schodzić w dół, gładząc po boku trzymane pod ręką damy, ubrane niezbyt przyzwoicie.
- Pieprzona łamaga. – zakpił z dostojnością, która nijak mu pasowała. Jedna z ladacznic parsknęła skrzekliwym śmiechem. – Skoro tak ci śpieszno do wycierania podłóg, to umyjesz je dziś w całym domu. Tylko w tym wypadku użyj do tego szmaty, nie własnej gęby. Choć w istocie, różnicy wielkiej nie będz-… - w ostatnie słowo wplótł mu się huk uderzanych drzwi.
- Wiadomość od króla Emtrzylii! – krzyknął posłaniec.
Na twarzach dam wykwitło zaskoczenie, a nawet ta głupia, babska ciekawość i entuzjazm, jednak mężczyzna wygnał je z powrotem do sypialni, samemu podchodząc do wejścia. Wyminąwszy Chrisa, nie omieszkał nadepnąć mu „z przypadku” na dłoń.
Posłaniec dygnął z majestatycznością i odpieczętowawszy wiadomość, sam ją odczytał, nim nie wręczył jej ciemnowłosemu mężczyźnie i nie zniknął zaraz w pięknie zdobionej karocy.
- Król ma przyjemność zaprosić wszystkich członków rodziny hrabi Jin. X. Cheby wraz z osobami towarzyszącymi na uroczysty bal z okazji powrotu królewicza Sullivana, który odbędzie się dnia dzisiejszego po zachodzie słońca.
-__Mam tego dosyć!
Miarowy klekot zegarów splątywał się z krzykami, które już od wczesnego ranka odbijały się od wysokich, ogromnych ścian pałacu. Marmurowa podłoga wydawała się dudnić pod ciężkimi krokami butów samego króla. Był wściekły, co odczuwano nie tylko po samej, dostojnej twarzy, ale i zlęknionej postawie każdego ze sług i doradców, którzy zebrali się w sali. Tronus, sprawiedliwy i zawzięty władca królestwa, dzierżył w dłoni zwinięty rulon, przepasany czerwoną wstęgą. Ramiona krwistego materiału zwisały bezwładnie z chropowatej, wydętej powierzchni kartki, sugerując, że wiadomość została odpieczętowana, a treść odczytana.
- Mój syn musi zdecydować się na małżeństwo, inaczej czeka nas niechybna zguba! – wrzask niskiego głosu przedarł się przez całą długość sali, zwieszając łby wysoko postawionym wojskowym, świadkującym gniewu króla. – Musimy umocnić naszą pozycję, a w jaki inny sposób moglibyśmy to uczynić, aniżeli zaręczyny z sąsiednim królestwem? Czy ten nicpoń chociaż raz nie mógłby wykazać się rozwagą i przyjąć do serca moją wolę? – im dalej w głąb zdania, tym rozpaczliwiej brzmiał głos władcy, kończąc się zamaszystym rzutem zawiniętego rulonu, który z tępym odgłosem trafił w czarnowłosy łeb najbliżej stojącego księcia. Władca opadł z niemocą na tron.
- Panie, królewicz Kurt ma zaledwie piętnaście lat, to normalne, że… - zaczął nieśmiało książę, lennik jednej z większych części królestwa, rozmasowując uderzoną głowę, nieświadomie mierzwiąc krucze włosy, nadając sobie wygląd zdecydowanie odstający od wysokich sfer. Towarzystwo, łącznie z królem, najwyraźniej przywykło do podobnego widoku, ponieważ nikt ani myślał rzucać uwagami.
- Zamilcz! To już czwarta wiadomość od gońca, która głosi, jakoby umówione zaręczyny zostały zerwane! Nawet nie chcę myśleć, co za wstyd przyniósł mi mój jedyny syn na sąsiednich dworach! Aolandia była ostatnim z potencjalnych sprzymierzeńców, jak inaczej mam ubezpieczyć się przed nadchodzącą wojną z Desperandią?!
- Ależ Panie, Emtrzylia to istne skupisko rodzin zamożnych i wpływowych. Jeżeli królewicz Kurt nie życzy sobie ożenku…
- Ja mu dam nie życzy!
- … z panną z rodziny królewskiej, to może odnajdzie miłość w szlachciance, której ojciec z radością użyczy swoich pieniędzy i kontaktów, by Emtrzylia mogła spokojnie przygotować się na wojnę? – odparł z delikatnym napięciem książę, wyraźnie przyspieszając tempo mówienia, w momencie, gdy króla ponownie pochwycił gniew, zrywając go z tronu. Czarnowłosy mężczyzna był gotów uchylić się przed kolejnym rzutem władcy, którego ręka niebezpiecznie zbliżała się do srebrnego świecznika. Gdy wielka, acz wciąż elegancka dłoń zacisnęła się na zimnym metalu, władca jakby przemyślał zarzuconą propozycję i z godnością pokręcił głową, wyraźnie pochłonięty rozważaniami.
- Hm.. ten pomysł nie byłby wcale taki zły, mój najmilszy książę. - Tronus pogładził swoją brodę, ponownie osiadając na tronie. – Kiedy wraca mój syn?
- Najpóźniej dziś w południe, panie.
- Doskonale, urządzimy bal z okazji jego powrotu! Zaprosimy wszystkie wysoko urodzone damy wraz z najbliższą rodziną. Nie może również zabraknąć wpływowej szlachty z męskiego grona. Być może zaowocuje to szansą na negocjacje… niemniej całe przygotowania powierzam Tobie, książę. – ciężki od naporu wielkich, zdobionych pierścieni palec wskazał na postać czarnowłosego mężczyzny, który z trudem i wyraźną goryczą przełknął powierzony obowiązek. – Czuję oddech Desperandii na karku… to ostatnia szansa na znalezienie sojusznika. Słyszysz? Ostatnia! – pięść króla uderzyła ciężko o poręcz tronu. – Nie mogę pozwolić sobie na kolejną porażkę. Kurt ma się zakochać tej nocy!
- Tej nocy..? Ależ panie, nie uważasz, że przygotowanie tak wystawnego balu zajmie trochę więcej czas-..
- Tej nocy! I ty tego dopilnujesz, książę! Inaczej skrócę cię o głowę, zrozumiałeś?!
Głowy sług i doradców obróciły się ze strachem w kierunku władcy, w przeciwieństwie do czarnowłosego mężczyzny, który niemal osłupiał na zasłyszane słowa. Nie chcąc jednak bardziej pogarszać swojej sytuacji, uniósł czteropalczastą dłoń na znak przysięgi i pokłonił się władcy z niepokojem niemożliwym do ukrycia.
- Tak jest, panie.
- A teraz wszyscy mnie zostawcie! Zająć się organizacją balu i natychmiast wysłać posłańców z zaproszeniami. – szmer podniósł się na sali, gdy zebrani zaczęli po kolei znikać za drzwiami - Książę, osobiście powitasz mego syna, gdy nareszcie wróci ze swej zagranicznej podróży do pałacu. Dopilnujesz, by był odpowiednio przygotowany na zabawę nie tylko pod względem ubioru, ale i nastawienia. Może ty dotrzesz do tego niesfornego hultaja… - król raz jeszcze warknął pod nosem, nie mogąc ukryć gniewu – No? Na co czekasz?! Odejdź, Kavranie!
___Poranek na dobre zawisł ponad królestwem, wkradając swoje pierwsze promienie do domostw mieszkańców. Słońce nie omieszkało rozświetlić twarzy Christophera, który jak zwykle opatulił się zręcznie połataną kołdrą, mającą swoje lata świetności już dawno za sobą. Przybrani bracia i ojczym wygonili go na strych, gdzie nocą chłód gryzł po całym ciele, a swąd pleśni drażnił po nosie bez wytchnienia. Niemniej rankiem wszystko wydawało się o wiele lepsze. Jak zwykle tuż przy oknie zaćwierkały ptaki, tym bardziej domagając się od Chrisa natychmiastowego rozbudzenia. Podejdź! Podejdź i otwórz nam okno! Zdawały się krzyczeć, gdy tłukły drobnymi dzióbkami o szybę. Leniwie ściągnął jedną nogę za drugą, a trzask starych desek podłogowych potwierdził, że procesy poranne zostały rozpoczęte. Blondyn podszedł bliżej okna i przecierając bez przekonania oczy, otworzył drzwi, wpuszczając do pokoju świeże powietrze. Jednakże nie był to wyłącznie cichy, poranny podmuch wiatru.
Dźwięk nadjeżdżającej karocy podrażnił chłopaka po uszach, zmuszając do skupienia. Zdobienia na pojeździe jasno znaczyły, że nie były to byle jakie sfery. Wyższe. Najwyższe! Królewska karoca... tutaj?
Drzwiczki otworzyły się, a zza nich wyszedł jeden z posłańców. Ubrany odświętnie, z klasą przerastającą łachmany Christophera o całe kilkaset poziomów. Trzymał w ręku rulon, zgrabnie zawinięty w ozdobną wstęgę. Im bliżej znajdował się wejścia do posiadłości, tym bardziej rozbudzony czuł się blondyn. Gdy posłańca dzieliło już tylko kilkanaście schodków, zerwał się czym prędzej od okna i zaczął zbiegać na dół, byleby tylko powitać go w drzwiach. Chęć zdobycia informacji nadała mu pary w nogach, toteż chłopak zdążyłby dopaść do wejścia, nim posłaniec zapukałby w drzwi, jednak…
ŁUP!!! ŁUP! Łup! Łup! łup.. łup, łup…!
Chris przetoczył się boleśnie po schodach, siniacząc sobie niemal całe ciało.
Gdy przyszło mu z jękiem podnieść głowę, ujrzał na samym szczycie swojego ojczyma, który z paskudnym uśmiechem wpatrywał się w jego zwinięte na zimnej posadzce zwłoki. Zaczął wolno schodzić w dół, gładząc po boku trzymane pod ręką damy, ubrane niezbyt przyzwoicie.
- Pieprzona łamaga. – zakpił z dostojnością, która nijak mu pasowała. Jedna z ladacznic parsknęła skrzekliwym śmiechem. – Skoro tak ci śpieszno do wycierania podłóg, to umyjesz je dziś w całym domu. Tylko w tym wypadku użyj do tego szmaty, nie własnej gęby. Choć w istocie, różnicy wielkiej nie będz-… - w ostatnie słowo wplótł mu się huk uderzanych drzwi.
- Wiadomość od króla Emtrzylii! – krzyknął posłaniec.
Na twarzach dam wykwitło zaskoczenie, a nawet ta głupia, babska ciekawość i entuzjazm, jednak mężczyzna wygnał je z powrotem do sypialni, samemu podchodząc do wejścia. Wyminąwszy Chrisa, nie omieszkał nadepnąć mu „z przypadku” na dłoń.
Posłaniec dygnął z majestatycznością i odpieczętowawszy wiadomość, sam ją odczytał, nim nie wręczył jej ciemnowłosemu mężczyźnie i nie zniknął zaraz w pięknie zdobionej karocy.
- Król ma przyjemność zaprosić wszystkich członków rodziny hrabi Jin. X. Cheby wraz z osobami towarzyszącymi na uroczysty bal z okazji powrotu królewicza Sullivana, który odbędzie się dnia dzisiejszego po zachodzie słońca.