Próbne posty |:
TESTOWE FORUM

Join the forum, it's quick and easy

TESTOWE FORUM
TESTOWE FORUM
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Shin
Wilczur, poziom E
Wilczur, poziom E
13/3/2017, 16:02
Stał wyprostowany, z ręką ściskającą nóż. Wolą przesunął po gorącej skroni.
Jedna z mar, niewidoczna dla cudzych oczu, stała obok niego – tak samo wyprostowana, dumna, spokojna. Jej patykowate łapy były o wiele za długie, pysk wysunięty i niemal spłaszczony na końcu, a ogon dwukrotnie dłuższy od ciała, puszysty i poddany sile wiatru jak lekka tkanina. Wilczyca długo wpatrywała się naprzód, ale nie na watahę. Patrzyła ponad nimi.
Po co ci nóż, skoro do niczego ci się nie przyda? - zapytała z kpiną, kątem oka sięgając broni trzymanej przez śliskie od krwi palce.
Szczęki Growa zwarły się w mocniejszym uścisku.
Skoro tak patrzymy na sprawę to po co ci mózg?
Futro na karku Shatarai nastroszyło się, jak uniesione w gotowości do boju igły jeżozwierza, ale nic nie odpowiedziała. Jej łapa miękko nacisnęła na śnieg, nie pozostawiając po sobie śladu.
Straciła jednak zainteresowanie – i Growem, który normując oddech, nie spuszczał spojrzenia z białego wilka, i stadem. Łeb obrócił się leniwie na bok, wzrokiem zahaczyła o skradającą się kilkadziesiąt metrów dalej postać. W niego się teraz wpatrywała. Był niewidoczny dla otoczenia – tak samo jak ona. Ale nie tak doskonały. Uśmiechnęła się pod nosem, trochę boleśnie dla samej siebie. Widziała skradającego się wilka i błysk na skalpelu. Widziała kolor oczu nieznajomego, każdy ruch mięśnia na jego twarzy. Mogłaby coś zrobić, mogłaby zatrzymać dech w piersi szarego basiora, pociągnąć go za ucho, podciąć łapy. Ale po co?
Przez głowę przeszła jej mało subtelna myśl, że chętnie zostawiłaby to wszystko takim, jakie jest. Patrzyłaby w spokoju, jak zmęczone nogi Jace'a uginają się pod ciężarem ciała, jak ze spojrzenia znika determinacja i pojawia się na jej miejscu zrezygnowanie i zmęczenie. Ale czuła już to charakterystyczne mrowienie pod skórą, które mówiło jej, że są na granicy. Cała się trzęsła; nie ze strachu, nawet nie ze zmęczenia. Trzęsła się przez niestabilność, jaką sobą reprezentował.
Dlatego, choć niechętnie, zdusiła dumę.

Biały wilk charknął, aż mięśnie wymordowanego napięły się – wreszcie – gotowe do podjęcia walki. Zręcznym ruchem obrócił nóż – teraz trzymał broń ostrzem do dołu. Choć czuł pulsowanie z rannego ramienia, adrenalina coraz prędzej toczyła krew przez żyły. Mroczyła umysł na tyle, by ten zapomniał o bólu, skupił się na tym, co istotne.
Jace – pociągnęła wilczyca, obracając ku niemu pysk, unosząc oczy, wykrzywiając mordę w ludzkim uśmieszku. Wiem, że jesteś zajęty, ale jest coś, co chcę ci powiedzieć.
Za późno.
Biały wilk nagle skoczył do przodu, Grow w bok. Podeszwy rozbryzgały nietknięty dotąd śnieg, gdy lądował w lekkim przysiadzie, szarpiąc ramieniem, przecinając lodowate powietrze. Świsnęło, gdy ostrze zarysowało plener – kilkanaście, może nawet kilka milimetrów od futra kryjącego napęczniałe od naprężenia mięśnie basiora. Cielsko wylądowało na łapach, ślizgnęło się kawałek, a potem nagle zawróciło. Wilk demonstrował długie, zakrzywione zęby, warczał i ukąsił powietrze, znów wybijając się w stronę Psa.
Jace – westchnęła Shatarai, patrząc ze znużeniem, jak białowłosy cudem unika kontaktu z paszczą. Kły naderwały mu rękaw. Jace, to ważne.
Ważniejsze od zachowania głowy na karku? W to wątpił. Ignorowanie jej niskiego, drżącego od warkotu głosu zawsze było trudne – tym trudniejsze, im bardziej próbował się skupić na czymś innym. Wtedy zawsze uderzała w niego świadomość, że wciąż nie potrafił w pełni odciąć się od jej obecności. Była jak drzazga, której nie wyjęto. Dawno zniknęła pod nowym naskórkiem, ale każdy mocniejszy nacisk przypominał o jej istnieniu.
Za dużo czasu tracił na ignorowaniu. Przez to nie przechodził do ataków. Nie nadążał. Wpierw mówił: „Shat, dość”, a dopiero potem noga przesuwała się w tył. Cofał się cały czas, ale nie można było tego nazwać unikami. To ucieczka.
Otrząśnij się.
Dłoń ścisnęła rękojeść jeszcze mocniej, jakby próbował wytopić w tworzywie sztucznym odcisk palców. Potem wreszcie przeszedł do ofensywy, przecinając nożem na skos. Metal ostrza nie trafił w oczy, w które celował, ale nadszarpnął pysk i nos zwierzęcia, które od razu wydało z siebie głośniejsze, mniej drżące warknięcie. Kilka kropel krwi zbrukało podłoże.
Jace – powtórzyła Shatarai, nic nie robiąc sobie z faktu, że do białego wilka dobiegały już dwa inne przedstawiciele: czarny i bury. Jace, zbliżasz się do ognia.
Kątem oka wychwycił jakiś ruch za sobą. Coś, co wybijało się ponad otaczającą krajobraz bielą. Węch wychwycił też zapach. Woń inna niż mokre od topniejącego w kontakcie ze skórą śniegu futro, niż para wydychana przez psi pysk.
Jak człowiek.
I płomień. Czuć było spaleniznę, ale nie tak drażniącą, więc to nie żaden pożar.
Ponad dudnieniem w czaszce wybiły się kolejne dźwięki.
Niespełna kilkanaście metrów dalej... Grow zmarszczył brwi.
Shatarai, daj mi czas.
Wreszcie zwolniono z jej gardła ścisk obroży, z kostek zdjęto kajdany. Pojawiła się, jak po pstryknięciu. Wyskoczyła ze swojego umysłowego więzienia. Opadła ciężko na ziemię, ale nie pozwoliła sobie nawet na sekundę zawahania, bo łapy od razu ugięły się do skoku. W jej długich, cienkich zębach od razu znalazł się kark burego wilka. Oboje – Shatarai i przeciwnik – runęli w zaspę, rozkopując na bok puch. Plątanina ich kończyn i kłapanie zębów rozpoczęło zajadłą walkę.
Nim jej obecność zniknęła, wypowiedziała tylko dwa słowa.
„Za tobą”.
Dłoń wymordowanego zadrżała pod naporem zmęczenia. Biały wilk już unosił łeb, a czarny dobiegł i stanął za nim, kładąc po sobie nadszarpnięte ranami uszy.
Ale w głowie Growa odbijały się słowa mary: za tobą, za tobą, ZA.TOBĄ, więc mimowolnie zerknął przez ramię, w stronę innych hałasów. Szare wilczysko. Gardło ścisnęło się z furii na samą myśl o następnym przeciwniku. Ale wilk potrząsnął nagle łbem, długim jęzorem oblizał bok pyska i skoczył. Nie na niego. Wtedy Grow uniósł nieco wzrok i dostrzegł mignięcie turkusu.
Coś ryknęło.
Kącik ust Wilczura nagle szarpnął się ku górze, przecinając jego twarz wyzywającym uśmiechem. Prawie tak, jakby mówił do nieznajomego: zapomniałem wspomnieć, że na imprezę sprosiłem kogoś jeszcze.
A kroki sarghali były coraz głośniejsze.
Shin
Shin
Wilczur, poziom E
Wilczur, poziom E
18/4/2017, 00:16
Walka była nierówna. Perspektyw zero. Jeżeli tak to się miało zakończyć...
Grow gwałtownie wciągnął powietrze. Trzymał w ręce nóż, którego ostrze zahaczyło o szyję jednego z wilków, ale był to ruch płytki i kompletnie niezamierzony. Nogi zatrzęsły się galaretowato, uderzając o siebie boleśnie kolanami, drżąc razem z całą ziemią, z całym światem. Zaczął się nieporadnie cofać, mając na uwadze to, by zachować równowagę, ale grunt uciekał mu spod stóp o wiele za szybko.
Usłyszał jeszcze twarde kłapnięcie z tyłu, niemal tuż przy karku, dostrzegł kątem oka, jak wilk dosłownie się od niego odbija, a potem ślizgnął się ostatni raz i upadł w śnieg, który rozbryzgał się na boki.
Nim ten opadł z powrotem, konstrukcja się zarwała.
Słyszał ten dźwięk, słyszał gwizd wiatru i popiskiwania w tle. Palce chwytały za co popadnie, ale zawsze natrafiały na niemal nietknięty puch, który topniał miażdżony przez pięść albo szurały paznokciami po kawałkach skał, tak samo luźnych i podatnych na ruch, jak on sam.
Wtedy przy odgłosie pęknięcia stracił grunt.
Wrzasnął, ale pewnie nawet to nie było w stanie przebić się przez huk spadających kawałków skał i zsypującego się nawału śniegu. Runął w mrok absolutny, jeszcze ostatni raz zadzierając głowę, nim nie huknął skronią o jeden z większych odłamów głazu.
Zobaczył niebo. Malejące, poprzecinane tysiącem rozmazanych, białych plam. Potem ciemność.

Nie słyszał mokrego trzasku upadku, ale potrafił sobie wyobrazić, jak niefortunnie musiało to brzmieć, gdy wreszcie ciało uderzyło o ziemię; gdyby nie gruby dywan opadłego tam śniegu, nie miałby szansy na ponowne otworzenie oczu. Jak na złość jednak – nie tylko trafił w sam środek „miękkiej”, białej pościeli, ale ominął większość twardych fragmentów skał i zbitek ziemi, dzięki czemu po kilku minutach powieki drgnęły, zacisnęły się mocniej w akompaniamencie głośnego syknięcia, a potem uchyliły do połowy, odsłaniając zamglone oczy.
Usta wykrzywiły się, a potem nagle zwarły, by spomiędzy nich nie wyrwało się kolejne, bolesne jęknięcie, choć dziwne, początkowe odrętwienie mijało i na jego miejsce burzliwymi falami spadały na ciało coraz częstsze i coraz mocniejsze pulsowania.
Powinien krzyczeć.
Umysł natomiast był pusty, jakby w chwili uderzenia wszystko wysypało mu się z głowy. Grow złapał tylko jedną przelotną myśl, gdy niespodziewanie zacisnął leżącą tuż przed jego nosem rękę na śniegu.
Wilki.
Zadziałało jak kopnięcie prądem. Poderwał się, ale tylko na jednej dłoni, od razu wydając z gardła stłumiony pomruk. Ból był wreszcie żywy i gorący; pulsował cholernie w miejscu rany i rozlewał się dalej mniejszymi kaskadami – jednak równie wyczuwalnymi. Tym razem wargi wymordowanego poruszyły się, choć nie wypowiedział przekleństwa na głos. „Ja pierdole” i tak utonęłoby w nowym buchnięciu – śnieg zsypał się jeszcze z góry z dźwiękiem ciurkiem lecącego piasku i Grow mimowolnie uniósł spojrzenie.
Wielka dziura była o wiele mniejsza tutaj, na dole. Nie widać było jednak nieba – nawałnica szalała, świszcząc dobre piętnaście metrów nad ich głowami. Ciało wymordowanego z zasady było wytrzymałe, ale przeżyć upadek z piątego piętra, nie zapominając o parterze? Zaśmiałby się, gdyby nie kolejne szarpnięcie. Zwarł szczęki, wreszcie kierując wzrok na drugą rękę. Na prawej – którą się podpierał – wykwitło mu kilka ładnych siniaków. Lewa prezentowała się jednak znacznie gorzej i to zirytowało, choć potrzebował chwili, by w ogóle ją zlokalizować.
Głowa opadała mu z prawa na lewo, choć ciągle ją prostował.
… w garść...
Wilczur zmusił się, by usiąść. Ubrania do reszty przemokły od topniejącego śniegu.
… eź się... arść...
Powieki drgnęły nerwowo, gdy wzrok wreszcie się wyostrzył. Dopiero wtedy pozwolił sobie na charkliwy rechot.
Oczywiście.
Pierdolony upadek z piątego pierdolonego piętra. Jak mógł być na tyle naiwny, by uznać się za farciarza?
Żyjesz, Jace.
Żyjesz.
Wciąż.
Niestety.
Żyjesz.
Mary szeptały ze wszystkich stron. Też żyły. Też niestety.
Grow, jak dziecko, zdrową ręką dotknął nadgarstka. Obrzęk wyglądał tragicznie, a po kontakcie z palcami ból na nowo wykrzywił mu twarz i zmusił gardło do warkotu.
Boli.
Boli.
BOLI.
Podziękował im złośliwie za tę, dotychczas niejasną, oczywistość i przekrzywił głowę, by spojrzeć na leżącą w puchu dłoń z innej perspektywy. Nie chciał nią ruszać, a zimno, jak zakładał, mogło przydać się przynajmniej jako okład. Przechylając się lekko naprzód był jednak w stanie dostrzec wreszcie ten charakterystyczny kawałek bieli, ostro i nierówno zakończonej, jaka wychylała się z czerwieniejącej od krwi rany.
Otwarte. Do diabła z tym złamaniem, przemknęło mu przez głowę, ale w tym samym momencie usłyszał cichy trzask śniegu. Od razu ściągnął łopatki, prostując przy tym plecy i zadzierając brodę. To możliwe, by upadek przytępił mu instynkt? Nabrał powietrza do płuc przez nos, łowiąc najbliższe zapachy.
Źrenice zwęziły się do niemal całkowicie płaskich kresek. Cudza krew. Cynamon. Zapach ubrań wywietrzanych przez nawałnicę. Nos marszczył się przy węszeniu, aż wreszcie obrócił się gwałtownie, wskakując na kucki. Ból rannej ręki rozsadził mu czaszkę; przed oczami ujrzał wszystkie odcienie bieli. Szybko zmrużył jednak ślepia, wlepiając badawcze spojrzenie prosto w nieznajomą sylwetkę, tak silnie odcinającą się od bieli podłoża. Gdyby było to możliwe, sierść już dawno zostałaby nastroszona, choć nawet w tej formie Grow miał wrażenie, że tak właśnie się dzieje: jego wewnętrzny wilczur, rwący się na łańcuchach, rozrywał go od wewnątrz. Trzymał go tylko dlatego, że przemiana oznaczałaby nadwyrężenie złamania. Miał zresztą zapasowy...
Uniósł się na nogach, trzymając jednak kolana zgięte, by nie pozwolić sobie na statyczność i zmusić ciało do mimowolnego poruszania się, na wypadek, gdyby trzeba było wykonać niespodziewany unik. Pokiereszowany przegub trzymał luźno wzdłuż ciała, w lekkim pochyleniu sięgając za siebie. Włożył mokre palce pod równie mokry materiał zakrywający plecy i zacisnął je na scyzoryku wetkniętym za pasek.
Hej. — Nie uniósł głosu; brzmiał jakby warczał. — Mam nadzieję, że jesteś martwy, złamasie.
Żebym nie musiał ci w tym pomagać.
Shin
Shin
Wilczur, poziom E
Wilczur, poziom E
25/5/2017, 04:18
Dawers musiał być ostatnim zadowolonym pionkiem w towarzystwie, choć firmowy uśmiech i ciepłe spojrzenie z pewnością zamydliłyby oczy niejednej osobie – byłby zresztą pewien swojej wygranej i teraz, gdyby stale nie atakowała go dziwna aura otaczająca nieznajomą. Stała od niego dobre dwa kroki dalej, a mimo tego miał wrażenie, że na niego napiera i próbuje siłą wbić w drzwi do gabinetu Diany. Podstawia pod mur. To sprawiało, że z nadwrażliwością i rosnącą irytacją zerkał na nią co chwila. Myśl, że dziewczyna wie niemal nie odstępowała, co samo w sobie było irracjonalnie. I głupie, Dawers. Idiotyczne. O co ci chodzi, chłopie? Laleczka jest psychiczna i tyle. Wystarczy ją zbyć durnym tekstem, a sama ucieknie. One nie lubią kretynów. Mało razy takiego grałeś? Wyciągnij cytat chociażby z...
— Twój kolega określa mnie ładniej od ciebie.
Shawn nagle spojrzał na Neilla, który cofnął się o krok, gwałtownie unosząc dłonie do góry.
— Łoł, Shawn! — Neill zaśmiał się rozbawiony, cały czas trzymając ręce na wysokości ramion, dla lepszego efektu pomachując nimi lekko, by pokazać, że nadal są na swoim miejscu. — Spokojnie!
Dawers zdał sobie sprawę, że tracił rezon i w chwili obecnej było to bardziej niż potrzebne. W każdym innym dniu zbyłby Neilla bez problemu, będąc już zapewne w drodze do wyjścia, czując na twarzy powiew świeżego powietrza... a teraz te wszystkie wizje wydawały się odległe. Bo przecież był zazdrosnym kretynem, który tylko czeka, by warknąć na każdego, kto spróbuje ich zatrzymać. Jego i dziewczynę, którą widział pierwszy raz na oczy.
Pudło. Nie pierwszy raz.
Umysł podpowiadał, że gdzieś mu mignęła. Była wygadana i pewna siebie, więc może uczestniczyła w wywiadach? Sama była aktorką? Minęli się na jakimś holu, na scenie, w salonie czekając na swoje pięć minut?
Jeszcze raz zlustrował ją wzrokiem; już mniej subtelnie i zdecydowanie nie kryjąc się z zachłannością. Patrzył na nią tak długo, aż coś w tle nie trzasnęło i nie przyspieszyło czasu na nowo.
— Już myślałam, że...
Usta dawno przestały się uśmiechać, a szczęki zacisnęły się mocniej, napinając mięśnie twarzy i szyi, jakby tylko mocno zwarte ze sobą zęby uniemożliwiały mu rzucenie się na szatyna i zagryzienie go. Neill najwidoczniej wyczuwał gęstniejące, naelektryzowane powietrze, a dobity przez Skylar tracił resztki zapału.
Do czasu.
Shawn nie do końca nadążał za natłokiem myśli przemykających mu ze świstem przez głowę. Atakowany przez lawinę nie zdążył się odsunąć od Skylar, twarz zachowując na obecnym, bezczelnym wyrazie. Tylko ona mogła poczuć, jak mięśnie pod jego ubraniem tężeją na dźwięk nowego głosu, którego właścicielka została mu przedstawiona dosłownie tuż nad uchem, bo gdy Skylar szarpnęła się nagle na bok, on sam nieco się do niej pochylił.
Tak, Nicole.
Shawn uniósł wzrok na nową nieznajomą-znajomą, a zaraz potem na towarzyszącego jej chłopaka, którego przyjął z jakąś nieskrywaną ulgą, wydychając powietrze prosto na ramię Skylar. Zaraz potem wyprostował się i, jak na Shawna Dawersa przystało, uśmiechnął się rozbrajająco.
— Shawn.
Hej, Mike.
— Widzę, że grono się powiększa — wtrącił rozbawiony Neill, przekierowując błyszczące spojrzenie na nową parę, najwidoczniej wierząc w ich niewątpliwie wysokie umiejętności przekabacania innych na złą stronę. Shawn nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wielki wpływ miała Nicole na swoją przyjaciółkę i w obecnym położeniu nie chciał się z tym faktem zapoznawać.
Opuścił nieco ramię, by odszukać ręką dłoń ciemnowłosej. Nie był fanem obnoszenia się z podobnymi bzdetami, ale teraz postawił na jedną kartę. Splatając swoje palce z nieco szczuplejszymi palcami Skylar, postąpił krok na bok, teatralnie wzdychając.
Bardzo mi przykro, Neill. Szalenie. Ale obietnica to obietnica. Sam wiesz, że nie można jej łamać, nie? Nie jesteś takim chamem, by stale naciskać, gdy widzisz, że nam spieszno, racja? Jeszcze do niedawna potrafiłeś wyczuć barierę.
Skąd to nagłe zacofanie?

Dawers wbił paznokcie w skórę dłoni Skylar do tego stopnia, by na kilkanaście następnych sekund zostawić na niej ślady.
Będziemy lecieć. Już i tak jesteśmy spóźnieni.
Neill wygiął brwi w wyrazie smutnego szczeniaka.
— Na bank? Mike i Nicole też wpadną. — Szatyn przeniósł wzrok na Michaela. — No nie?
Ale Shawn nie czekał na odpowiedź ani Mike'a, ani Nicole, choć na dziewczynie zawiesił spojrzenie i kiwnął głową, dorzucając mniej ambitny tekst w stylu Shawn, miło cię poznać i Mam nadzieję, że za drugim razem dłużej porozmawiamy, jednocześnie napierając ramieniem na Skylar i zmuszając ją tym samym do stawiania kroków wzdłuż holu.
Neill rozkleił wargi, by ostatni raz zapytać, czy definitywnie nie idą, ale Shawn, jakby wyczuwając, że głos McMelvina przeciska się już przez gardło, nagle uniósł nadgarstek i mruknął godzinę wyczytaną z nieistniejącego na przegubie zegarka, jednocześnie przyspieszając.
To było bardzo wiarygodne.
I tak już tego nie zobaczył.
Byli o te dwa zbawienne metry poza zasięgiem wzroku absolutnego; takie nagłe, narwane ruchy jak szarpnięcie ramieniem, by zerknąć na urządzenie, na pewno rozmyły się Neillowi w jakąś smugę.
Dawers pierwszy raz tak realnie grał kogoś, kto się spieszy. Pierwszy raz czuł też taką satysfakcję na widok słowa EXIT tuż nad dwuskrzydłowymi drzwiami o potężnej konstrukcji.
Shin
Shin
Wilczur, poziom E
Wilczur, poziom E
26/5/2017, 01:01
Tytuł: Cujo.
Autor: Stephen King.
Ilość stron: 463.


Nie wierzę, że tak długo to czytałem (ponad miesiąc), bo styl pisania Kinga sprawił, że ostatnie ponad sto stron machnąłem na raz. No ale stało się — potrzebowałem ujrzenia profilu Gav, żeby się zmotywować do książek. I:

Historia rozgrywa się w małym miasteczku w stanie Maine, generalnie dość spokojnym Castle Rock. Na jego obrzeżach żyje rodzina Camberów, trzymająca na farmie bernardyna — wielkie, przyjazne bydle. Cujo jest ostatnim stworzeniem, które chciałoby zaatakować kogokolwiek. Przynajmniej do czasu, jak w pogoni za królikiem (ty nasza dwustufuntowa Alicjo) nie wpada do dziury pełnej zarażonych wścieklizną nietoperzy. Po ugryzieniu przez jednego z nich jego lojalność słabnie; pojawia się ból niemożliwy do zagłuszenia, pragnienie, którego nie potrafi zaspokoić i nadwrażliwość na wszelakie dźwięki, których będzie próbował się pozbyć za wszelką cenę.

Wiadomo, Stephen King to pan grozy — nie ujmuję mu, bo kilka razy się zdarzyło, że czułem niepokój po odłożeniu książki od niego, gdy w środku nocy stopowałem tekst i kładłem się spać. A mnie trudno zaniepokoić. — ale Cujo na pewno straszne nie było. Styl pisania jak zawsze bardzo dobry, postacie do zdzierżenia (Brett >D), tyle tylko, że nie odczuwało się zaszczucia, ani napięcia, nawet w momentach, w których powinno.

Do przeczytania na raz — tak, jasne. Czasu nie uważam za zmarnowany, bo jednak się nie wkurzałem po przekartkowaniu kolejnej strony i w zasadzie mnie nie nużyło, ale nie było też fajerwerków. Liczę, że To będzie już miało większego kopa. Nawet początek wydaje się obiecujący.
Shin
Shin
Wilczur, poziom E
Wilczur, poziom E
18/6/2017, 23:52
„Zresztą jakoś przeżyłeś beze mnie dwa miesiące”.
Cierpko to zabrzmiało; na tyle, by Ruuka cicho i ledwo widocznie poruszył ustami w mlaśnięciu jak ktoś, kto próbuje pozbyć się zbyt intensywnego smaku, jednocześnie pozostając w pełni poważnym. A co miał zrobić? Na pierwszych lepszych zajęciach z bronią palną zgłosić się na żywy cel? Zadzierzgnąć sobie pasek od spodni na szyi? Pytać ją o zgodę? Wyjazd był niezbędny. Był konieczny, aby...
Zastopował myśli.
Odchrząknął.
Jakiś mięsień drgnął mu na skroni, gdy słuchał tego, co miała mu do powiedzenia. Chciał jej szczerości? To miał. Fascynująco tak dostawać w twarz z każdą wypowiedzianą sylabą, jednak mimo tego ciemne tęczówki wpatrywały się w dziewczynę ze śmiertelnym oddaniem.
A przecież był pewien, że Verity prędko skapituluje. Jak zwykle zamruga i spuści wzrok, jej usta się zacisną, a policzki pokraśnieją, ale tym razem było inaczej i nie tylko spojrzała prosto na niego, ale przetrzymała kontakt o wiele dłużej, niż się spodziewał. Powieki lekko mu drgnęły w sekundowym, prawie nieuchwytnym zaskoczeniu, ale nic nie powiedział. Żadne słowa nie cisnęły mu się na usta i wargi wkrótce przestały się i zaciskać, i wykrzywiać – pozostały beznamiętne.
Poczuł, jak mięśnie pleców ściągają mu łopatki do tyłu, gdy zabrnęła na grząski grunt. Prawie się roześmiał. Może też z bezsilności, w końcu nie blefowała i wszystko, co mówiła, wydawało się sensowne.
Wydawało się prawdą w najczystszej postaci.
Po prostu spieprzyłeś z podkulonym ogonem.
Nie sądził już, że intencje, jakimi się kierował, mogłyby być wystarczające.
Zanim udzielił jej odpowiedzi, w porę ugryzł się w język. Miał szczęście, że włosy zdążyły odrosnąć na tyle, by w niekomfortowych sytuacjach, czyli między innymi w obecnej, rzucać wystarczający cień na jego oczy, które pociemniały jeszcze bardziej, nawet jeśli w normalnych okolicznościach wydawało się to niemożliwe. Miała go za tchórza, krętacza? Za kogoś, kto okręca sobie innych wokół palca, pobawi się, a potem wyrzuca znajdując inny cel?
„Naprawdę mi na tobie zależało”.
Gdy zamilkła, napięcie mięśni powoli i samoistnie puszczało; przestał zaciskać zęby i palce. Ramiona opadły o kilka centymetrów, odejmując mu punktów od sztywnego wizerunku.
Chłopak uniósł głowę, wypuszczając zastałe w płucach powietrze; dopiero zdał sobie sprawę, że wstrzymał dech. Jednocześnie nie mógł się jej dziwić i coraz bardziej skłaniał się ku opcji, że nie jest wściekły na jej bierność, a na siebie.
Wewnątrz czaszki wciąż rozbrzmiewało echo niektórych zdań, jakie wypowiedziała.  
„... nie byłam warta zachodu, rozumiesz”.
Byłaś, oczywiście, że tak. – Słowa padały cicho, na pograniczu mowy i szeptu. Sam smakował ich wydźwięku i kiedy wreszcie opuściły gardło, z trudem się nimi nie zadławił. Usta od razu wyraziły niechęć; na moment, bo zaraz potem rozchyliły się, gdy nabierał świszczącego wdechu. — Nie planowałem wyjazdu do szkoły wojskowej. – Usłyszał cichy trzask; bardzo podobny do szkła, na którym wyrysowała się pierwsza rysa. — Miałem to zrobić po skończeniu semestru, na spokojnie. Słyszałaś pewnie te wszystkie plotki. Zagrożenie wydawało się śmieszne i niewielkie. Przynajmniej do czasu, aż poprzedni dyktator wszystkiego nie potwierdził. To mnie tylko uświadomiło, że brnę w dobrym kierunku i decyzja, którą podjąłem na ślepo, jednak jest dobra. W końcu kto nie chciałby bronić Miasta, jeżeli koszt byłby tak niewielki? Szczególnie teraz, gdy niebezpieczeństwo okazało się realne?
Szkło łamało się pod jakimś nieludzkim naciskiem i Ruuka mimowolnie mocniej przymrużył oczy; nie odwracał jednak od niej wzroku, choć wiedział już, że jeśli zabrnie kawałek dalej, jego wewnętrzna bariera pęknie z trzaskiem tłuczonego tworzywa.
Chciał jej to wszystko mówić?
Ludzi, tak samo chętnych jak ja, była masa. Czasu miałem więc wciąż sporo i nigdzie mi się nie spieszyło.
Jednym, nagłym ruchem odchylił się z powrotem na oparcie, zwiększając dystans między nimi. Zerwał wtedy kontakt wzrokowy; może nawet w tej samej chwili, w której i ona odpuściła.
Wtedy przyjechałaś.
A potem?
Ruuka wbił wzrok w zegar na ścianie, wreszcie dostrzegając godzinę. Ścisk w żołądku i niesmak w ustach podpowiadał mu, że siedział tu co najmniej od godziny – w rzeczywistości minął ledwie kwadrans.
Potem spierdoliłem.
Shin
Shin
Wilczur, poziom E
Wilczur, poziom E
24/2/2018, 21:39
Twarz nie wykrzywiała się w cierpieniu, kiedy dłonie doktora bez zbędnej delikatności badały wyczerpane mięśnie. Być może sam Jekyll nie był do końca świadomy, jak wiele impulsów dosyłał do umysłu Wilczura przy byle przesunięciu opuszkami po poranionej skórze. Wystarczyło, że nacisnął palcami tylko trochę zbyt mocno, a nerwy zaczynały pulsować, jakby były rozkołatanym sercem pompującym krew — tylko zamiast krwi pompowały tryliardy cholernych wiadomości. Wszystkie tej samej treści.
Bo, rzecz jasna, BOLAŁO.
Jak skurwysyn. Do szaleństwa.
Sprawy nie ułatwiało przeświadczenie, że jeśli piśnie choć słówkiem, jeśli drgnie mu na twarzy jakiekolwiek ścięgno... to przegra.
„Na pewno umarłby bez medycyny”.
Pozwolił sobie na uśmiech. Bezczelnie kpiarska mina wypełniła jego twarz, unosząc przy tym jeden z zadrapanych do krwi kącików w czymś, co naprawdę mogło przypominać grymas rozbawienia. Ślepia przymrużyły się drapieżnie, gdy kierował roziskrzone spojrzenie na profil Jekylla.
Ona też niewiele by mu pomogła — przypomniał, a w powietrzu zawisło niewypowiedziane: „pogryzł mnie”, co według Growa było dostatecznym argumentem, aby zetrzeć w proch każdego, dosłownie każdego. Nie spodziewał się jednak, że psisko było zarażone.
Chaos wstrząsał podziemiami Kotów, jednak nawet mimo tego, że wszystko działo się szybko, Wilczur nie sądził, by zignorował coś tak oczywistego jak symptomy wścieklizny. Bo sam otaczał się psami od kiedy tylko sięgał pamięcią. Wielu z jego podopiecznych ginęło w jego ramionach chwilę po tym, jak skręcał im karki. Rozbiegane spojrzenia, głośne dyszenie, ściekająca spomiędzy kłów tłusta ślina — to tylko kilka oznak przez które Grow musiał się przedwcześnie żegnać z czworonożnymi towarzyszami.
Czy tamten rottweiler również zdradzał objawy choroby?
Był pewien, że nie. Jeśli jednak okazało się inaczej i jego krew faktycznie była skażona...
— Czytasz... — Głos Jekylla wyrwał go z rozmyślań.
(...mi w myślach? – o to chciał zapytać wiem
o tym bo jest jak otwarta księga każdy
dosłownie każdy byłby w stanie go rozgryźć spójrz
tylko na niego i na ten dziwny dziwny dziwny wzrok
on cię ocenia i w ogóle nie zwraca uwagi na
h i e r a r c h i ę na swój NISKI szczebel Jace a przecież
jest na niskim szczeblu prawda)
Na drewnianej desce utwierdzonej nad głową Wilczura poukładane były wszystkie tomy, które udało się ukraść Growowi z ruin; wyciągał zakurzone książki z kufrów poustawianych w zasyfionych strychach i zabierał je z obozów rozstawionych przez S.SPEC. Nie liczył się z ryzykiem, robił to wręcz machinalnie. Koniec końców składał je w pokoju. Nie zawalił się samymi tomiskami tylko dlatego, że niektóre musiał wyrzucać albo palić — kartki były już tak przetarte od ciągłego przewracania ich, że połowa liter została „zdrapana”, a druga połowa wyblakła lub przyjęła kolor żółknącego papieru. Nie zmieniało to jednak faktu, że biblioteczka ważyła wystarczająco dużo, by nadwyrężyć prowizoryczną półkę i wygiąć ją w łuk.
A jednak Grow nie połączył tak oczywistych faktów. W czaszce tłumione pytanie nabierało wyrazistości.
„Czytasz mi w myślach?” — słyszał to co sekundę. Jedno słowo nachodziło na drugie, zlewały się ze sobą jak dwie płynne substancje, przestawały mieć znaczenie. Wpatrywał się w Jekylla coraz mniej przytomnymi oczami. Upływ krwi sprawiał, że wraz z czerwienią kropel ulatywała również świadomość. Trzymał się tylko dzięki uporowi, bo nikt poza Growem nie miał takiego szczęścia do kłopotów, jak do wychodzenia z nich.
Ciche stuknięcie upuszczonej butelki zadziałało jak zwolnienie blokad, jak sygnał dźwiękowy do startu. Ciało Wilczura odchyliło się od ściany. Dłoń, którą przed chwilą trzymał bezwładnie na nogach Bernardyna opadła na miejsce między nimi. Wsparł ciężar ciała na rannej kończynie, albo nie czując już bólu, albo nadal perfekcyjnie go ignorując. Nie można było odmówić wymordowanemu subtelności, bo choć zwykle wyszarpywał garściami wszystko, co mu się spodobało, tym razem dotyk na twarzy Jekylla okazał się lekki. Ręka wsunęła się na jego szczękę — doktor akurat poruszał żuchwą, żeby podać kolejną
Shin

Shin ubóstwia ten post.

Kikyou
Jack Russel Terrier Opętany
22/2/2024, 23:48
POSTY GROWLITHE'A :joniechcioł? Próbne posty |: 1f646 Próbne posty |: 1f646 Próbne posty |: 1f646 Próbne posty |: 1f646 Próbne posty |: 1f646 Próbne posty |: 1f646 Próbne posty |: 1f646
Kikyou

Shin ubóstwia ten post.

Kikyou
Jack Russel Terrier Opętany
5/3/2024, 17:20
Próbne posty |: Anime-anime-boy

Kikyou

Shin ubóstwia ten post.

Seihoshira Hifumi
5/3/2024, 18:54
avatar
Seihoshira Hifumi
5/3/2024, 18:55
@Shin ggg
avatar
Sponsored content