Palce zacisnęły się mocniej na porcelanowych brzegach umywalki. Otwór wciągał z ssącym odgłosem ostatnie litry różowawej wody. W tle wciąż słychać było wrzaski. Myślałeś, co robisz? Kobieto, odjeb się! Chcesz wojny z władzą? Chcesz, by zabrali ci dzieciaka? Twarz to jego wizytówka! Odpieprz się. Jedyna, John. ODPIERDOL. Jeżeli mu to zniszczysz raz jeszcze – ktoś zacznie węszyć. Chcesz tego? Chcesz?
W tym momencie palce zaciskały się jeszcze mocniej, aż ramiona zaczynały drżeć.
Spokojnie.
Klatka piersiowa urosła pod wpływem nabieranego głęboko wdechu. Czuł jak powietrze prześlizguje się przez zdarte od tłumaczeń gardło, przeciska się głębiej – aż do opustoszałych płuc. Od razu lepiej. Tylko w głowie szumiało, ale na to zaradzi jakoś później. Najważniejsze, że ręce przestały się tak trząść. Mógł umyć porządniej twarz, zdrapać z nadgarstków brud jego palców. Mógł doprowadzić się do ładu. Poprawił jeszcze kołnierzyk poluzowanej koszuli i uniósł wzrok.
W lustrze dostrzegł bijącą biel ubrania spod którego wystawała lekko opalona skóra. Siniaki ciągnęły się wzdłuż smukłej szyi. W tym momencie zacisnął zęby, dostrzegając zarys brody i linię ust u kącika nadszarpniętych raną. Wargi wykrzywiały się w grymas, którego nikt jeszcze nie widział. Białe zęby zatrzasnęły się w złowrogim wyrazie pełnym ostrzeżenia – jak pies, który ostatkiem sił trzyma szczęki zwarte. Wszystko po to, by nie ugryźć właściciela. Tak to jest, gdy smycz okazuje się długa, posiłki ciepłe, znajomi pana sympatyczni i otwarci. Kto by się spodziewał, że wystarczy trzask zamykanych drzwi, by na grzbiet wiernego kundla padł pierwszy huk pasa? Nie było mowy, aby zwykły przechodzeń zrozumiał, nauczyciel interweniował. Może dlatego, że było to tak jasne, czas przestał mieć znaczenie. Minęła długa chwila wsłuchiwania się w krzyki i dopiero wtedy mina stała się bardziej neutralna. Udało mu się nabrać kolejnego wdechu i unieść wzrok jeszcze wyżej – na zadrapany nos.
Jeszcze trochę, powtarzał sobie jak mantrę, znów zaciskając ręce na zlewie. Jeszcze trochę. Jeszcze tylko odrobinę...
Ale kiedy w kadrze wyłapywał pierwszą linię czarnych rzęs głowa nagle obróciła się, wzrok uciekł na ścianę.
Nie tym razem.
Nie mógłby spojrzeć sobie w oczy.
W tym momencie palce zaciskały się jeszcze mocniej, aż ramiona zaczynały drżeć.
Spokojnie.
Klatka piersiowa urosła pod wpływem nabieranego głęboko wdechu. Czuł jak powietrze prześlizguje się przez zdarte od tłumaczeń gardło, przeciska się głębiej – aż do opustoszałych płuc. Od razu lepiej. Tylko w głowie szumiało, ale na to zaradzi jakoś później. Najważniejsze, że ręce przestały się tak trząść. Mógł umyć porządniej twarz, zdrapać z nadgarstków brud jego palców. Mógł doprowadzić się do ładu. Poprawił jeszcze kołnierzyk poluzowanej koszuli i uniósł wzrok.
W lustrze dostrzegł bijącą biel ubrania spod którego wystawała lekko opalona skóra. Siniaki ciągnęły się wzdłuż smukłej szyi. W tym momencie zacisnął zęby, dostrzegając zarys brody i linię ust u kącika nadszarpniętych raną. Wargi wykrzywiały się w grymas, którego nikt jeszcze nie widział. Białe zęby zatrzasnęły się w złowrogim wyrazie pełnym ostrzeżenia – jak pies, który ostatkiem sił trzyma szczęki zwarte. Wszystko po to, by nie ugryźć właściciela. Tak to jest, gdy smycz okazuje się długa, posiłki ciepłe, znajomi pana sympatyczni i otwarci. Kto by się spodziewał, że wystarczy trzask zamykanych drzwi, by na grzbiet wiernego kundla padł pierwszy huk pasa? Nie było mowy, aby zwykły przechodzeń zrozumiał, nauczyciel interweniował. Może dlatego, że było to tak jasne, czas przestał mieć znaczenie. Minęła długa chwila wsłuchiwania się w krzyki i dopiero wtedy mina stała się bardziej neutralna. Udało mu się nabrać kolejnego wdechu i unieść wzrok jeszcze wyżej – na zadrapany nos.
Jeszcze trochę, powtarzał sobie jak mantrę, znów zaciskając ręce na zlewie. Jeszcze trochę. Jeszcze tylko odrobinę...
Ale kiedy w kadrze wyłapywał pierwszą linię czarnych rzęs głowa nagle obróciła się, wzrok uciekł na ścianę.
Nie tym razem.
Nie mógłby spojrzeć sobie w oczy.