Wrzask wyrwał go z półsnu. Usiadł jak rażony piorunem, niezgrabnymi dłońmi strącając stertę papierów. Ręką po omacku złapała za okulary i wsadziła je na nos – wokół jeszcze szeleściło od opadających kartek, rozsypanych na podłodze na kształt wachlarza. Zachrypnięty krzyk z samego dna piekła przeszedł w pierwszy wers piosenki. Wokalista DeG na pół śpiewał, na pół mówił do wybudzanego George'a: Where is the fortunate future?
Where does our fortunate future come?
– Na litość boską – szepnął George odnajdując telefon pod wczorajszymi notatkami. Spojrzał na wyświetlacz. Celine. Ta sama, która ustawiła mu ten przeklęty dzwonek.
– Nie mam czasu – rzucił na dzień dobry, przykładając aparat do ucha. Palce wolnej dłoni podważyły okulary, by mógł rozmasować nasadę nosa. Łeb mu pękał. – Jestem wybitnie zajęty, Lina. Wybitnie.
Po drugiej stronie połączenia przez chwilę panowała cisza, ale gdy Celine wreszcie się odezwała, McCarty obudził się natychmiast.
– Mamy trupa, George. W recepcji.
Where does our fortunate future come?
– Na litość boską – szepnął George odnajdując telefon pod wczorajszymi notatkami. Spojrzał na wyświetlacz. Celine. Ta sama, która ustawiła mu ten przeklęty dzwonek.
– Nie mam czasu – rzucił na dzień dobry, przykładając aparat do ucha. Palce wolnej dłoni podważyły okulary, by mógł rozmasować nasadę nosa. Łeb mu pękał. – Jestem wybitnie zajęty, Lina. Wybitnie.
Po drugiej stronie połączenia przez chwilę panowała cisza, ale gdy Celine wreszcie się odezwała, McCarty obudził się natychmiast.
– Mamy trupa, George. W recepcji.