Heihachiro Seiji, replikant, 27 lat, niezrzeszona, dziennikarka, M3.
Moje pierwsze wspomnienie jest przerażające.
Nie wiem, ile mogłam mieć lat. Nie wiem nawet, czy nie jest to tylko psikus wyobraźni. Przecież dzieci mają ją bardzo rozwiniętą, a wtedy na pewno byłam dzieckiem. Pamiętam, że lunęło. Nagle. Niespodziewanie znalazłam się na pozbawionym budynków i roślin obszarze. Za mną nic, przede mną nic. Biegnąc przed siebie w zabłoconej sukience natrafiłam na drewnianą chatkę na samym środku pustkowia i wydawała mi się wtedy najgenialniejszym miejscem na świecie. Znalazłam się w niej akurat, gdy niebo rozjaśniało od pierwszego złotego zygzaka, a grzmot poruszył ziemią.
Padłam na kolana, wycieńczona i przestraszona. Byłam mokra, zziębnięta i – jak to małe dziewczynki – chciałam do matki. Do ojca. Do kogokolwiek. Nawet do osób, których nie cierpiałam i które ciągnęłam w przedszkolu za włosy. Ale tej nocy nie było nikogo, a ja leżałam na samym środku ciemnego, jak sama noc, pomieszczenia i kuliłam się, próbując zachować resztki ciepła.
Burza szalała, trzęsąc całą konstrukcją. Bałam się, że niedługo wyrwie cały dom, a ja odfrunę razem z nim. Byłam przecież taka drobna, w dodatku zmęczona. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym nie ujrzała fotografii wewnątrz budynku. Z zapartym tchem przyglądałam się, jak z każdym błyskiem do pokoju wpada światło i rozświetla twarze naokoło mnie. Było ich mnóstwo, każda inna. Niektóre patrzyły prosto na mnie i miałam wrażenie, że przy następnym trzasku światła, oczy poruszały się, wodząc za mną pełnym pożądania wzrokiem.
Widziałam twarze białe jak kreda i czarne jak ebonit. Widziałam podłużne i bardzo krótkie. Z nosami jak u normalnych ludzi i z dziobami jak u ptaków. Dostrzegałam oczy szeroko rozstawione i blisko siebie. Niektóre wargi ułożone były w grymasie furii, inne rozchylały się, ukazując kły tak długie, że nie mam pojęcia, czy zmieściłyby się w buzi!, cała reszta, to ściągnięte w milczącym krzyku usta. A przez to, że lament wiatru wciskał się przez liczne szczeliny do środka, miałam wrażenie, że niesie ze sobą pomrukiwanie pełne żalu, chrobotanie pazurów, może nawet jęki i skomlenia?
Lęk walczył o pierwsze miejsce z zauroczeniem.
Czy to dziwne, że małe dziewczynki uwielbiają tak straszną scenerię? Fotografie były duże, niektóre trochę porozdzierane – pewnie przez czas, ale mnie to nie przeszkadzało. Nawet lepiej, że były tak wielkie – mogłam im się przyjrzeć, nie zmieniając pozycji.
Nie mogłam za to się ruszyć, naprawdę. Zimno przeżarło się do samych kości, wyłączyło moje kończyny, wpychając ołów w mięśnie. Leżałam więc, kompletnie nieruchomo, i przyglądałam się im, a one patrzyły na mnie. Były na ścianach i na suficie. Jedna leżała nawet na ziemi, ale daleko ode mnie, przy starym krześle. Dostrzegałam ledwie te ciekawskie ślepia, gdy znów przez okno wpadł błysk pioruna, będąc zbyt słabą, by podejść i podnieść fotografię z ziemi, zobaczyć z bliska chociaż jedną z uchwyconych na papierze postaci.
Czas wtedy nie istniał. Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam. W jednej chwili szeroko otwartymi oczami patrzyłam na otaczające mnie zdjęcia, w drugiej powieki przymknęły się, a ja padłam nieprzytomna. Obudziłam się rano. Burza dawno ustała, do wnętrza wlewały się ciepłe promienie letniego słońca. Widziałam drobinki kurzu tańczące w jasnych smugach.
Podniosłam się powoli z podłogi. Byłam cała ścierpnięta, ale nie dlatego, że tamtej nocy przemoczona i zmęczona padłam na ziemię. Dotknęło mnie uczucie, którego nie rozumiałam, któremu nie chciałam się poddawać, ale ono wciąż było. Omiotłam zaskoczonym wzrokiem pomieszczenie. Ściany były puste, przez dziurawy dach wślizgiwały się kolejne ramiona gorącego słońca, które muskało moją twarz tak łagodnie, że wydawało mi się to niemożliwe. Stałam jeszcze długo w pokoju, w którym nie było żadnych zdjęć, żadnych obrazów. Nie rozumiałam co się stało. A przecież byłam pewna tego, co widziałam przed snem! Mogłam opisać każdą z tych fotografii, zaznaczyć wszystkie szczegóły.
Czy stałam tam chwilę? Nie wiem. Jeżeli tak: dla mnie była wiecznością.
Pół nocy kurczowo trzymałam się myśli, że wystarczy przeczekać burzę, a z samego rana obejrzę dokładnie te dziwne, magiczne, te brzydkie i piękne rysunki, zdjęcia, obrazy. Czymkolwiek były. Ktokolwiek je stworzył. Wystarczyło jednak zamknąć oczy i otworzyć je na nowo. Jak po pstryknięciu palcami.
Stojąc tak pełna bezsilności raz jeszcze rozejrzałam się dookoła.
Było – nie ma.
Jak?
Fotograficzna pamięć to nawet za mało powiedziane. Seiji jest w stanie spamiętać wszystko, co tylko uzna za ciekawe. Numer telefonu, rysy twarzy, odcień koloru zapisany w HTML-u. Miejsca, ludzie, zdarzenia – utrwala to sobie automatycznie. Wystarczy mieć to "coś". Wystarczy być przydatnym.
Talent pisarski Już w podstawówce nauczyciele nagradzali ją słodyczami za kolejne "świetnie napisane!" opowiadanie. W szkole średniej była naczelną redaktorką i wtedy właśnie zrozumiała, że odkrywanie tajemnic szkoły to tylko szczyt potężnej góry lodowej. A gdyby więc pójść za ciosem, zabrnąć dalej? Świat nie kończy się na gmachu liceum. Świat jest ogromny. I ona to wykorzystała.
Sokole oko, które przejawia się przy niebotycznej umiejętności rozbrajania ludzi z ich powierzchownej skorupy. Heihachiro ma w sobie coś, co zmusza ją do drążenia, do rozkładania innych na czynniki pierwsze. Obserwuje ruchy dokładnie, analizuje gesty, zapamiętuje słowa. To sprawia, że niewiele jest w stanie się przed nią ukryć, a świetny wzrok i ciekawska natura tylko dopełniają swego.
Szybka i zwinna. Obie te cechy nabyła przez własne wścibstwo. Mało to ludzi biegło za nią ze strzelbą, gdy pstryknęła kolejne zdjęcie w trakcie zdrady? A skoro wciąż żyje, więcej – skoro wciąż wykonuje swoją pracę, to dowód na to, że ucieczki są jej wpisane w krew.
Wierzę w kosmitów.
Wierzę w wymordowanych.
Wierzę w ludzi. Tak, nawet w nich.
Kiedy byłam mała i trochę mniej rozwydrzona niż obecnie, mama często zabierała mnie na zakupy. Nie znosiłam bycia jej cieniem. Czuła się w swoim żywiole lawirując między stoiskami, przechodząc od sklepu do sklepu, a ja nudziłam się okropnie.
Za każdym razem musieliśmy też natrafić na jedną z jej znajomych. A miała ich setki, sama nie wiem dlaczego. Wtedy na dźwięk zdania: "poczekaj tu pięć minutek" robiło mi się niedobrze. "Pięć minut" zawsze okazywało się dłużącymi godzinami pełnymi katorgi dla kilkuletniej dziewczynki. Tego dnia nie było inaczej. W znużeniu rozglądałam się po otoczeniu, szukając czegokolwiek, co mogłoby mnie zainteresować i choć trochę zapchać marnowany czas.
Pierwszy raz znalazłam to bardzo szybko.
Po drugiej stronie ulicy zobaczyłam kilku mężczyzn w roboczych ubraniach. Stali przed wystawą, montując olbrzymią szybę. Ich ciała pojawiały się i znikały na przemian, ale za każdym razem ktoś zasłaniał mi to, co było wewnątrz pomieszczenia. Dostrzegałam tylko urywki, same fragmenty – tu kawałek słońca, tam szary człowiek na tle morza, mignęła mi sarna w biegu i samolot przecinający chmury.
Mama była tak zajęta rozmową, że nawet nie zauważyła, gdy zeskoczyłam z ławki i podeszłam bliżej. Szyba była już na swoim miejscu, najwidoczniej wstawianie jej dobiegło końca o wiele szybciej, niż byłam to w stanie przyswoić. A może to tylko mama za długo plotkowała, a ja – przywykła do godzin spędzonych na nicnierobieniu – ucieszyłam się, że ktoś postanowił się sprężyć.
Ledwie mężczyźni zniknęli za rogiem ulicy, a wystrzeliłam jak z mocno naciągniętego łuku. Przebiegłam przez jezdnię, ledwo przestrzegając wpojonej zasady nakazującej rozejrzenie się wpierw w lewo, potem w prawo i znów w lewo, a już dopadłam do szyby. Uderzyłam w nią wyciągniętymi dłońmi. Od razu poczułam chropowatą powierzchnię. Nie przypominała tego, co mieliśmy w oknach. Była nierówna i nie dało się niczego przez nią dostrzec.
A w środku było tyle obrazów!
Chciałam je zobaczyć najmocniej na świecie. Dlaczego wstawili więc szybę, przez którą nie da się nic zobaczyć? Zdezorientowana odsunęłam się na kilka kroków w tył i uderzyłam w coś miękkiego. Nim zdążyłam się odwrócić, poczułam znaną woń kwiecistych perfum i palce zakleszczające się na moich ramionach.
– Seiji, tu jesteś! – Głos matki wydawał mi się bardziej skrzekliwy niż zwykle. Szczebiotała. Pewnie tylko po to, by wypaść dobrze przy swojej dwusetnej przyjaciółce w rankingu rodzicielek. – Ile razy mam ci powtarzać, że nie wolno oddalać się od mamusi?
Wezbrał we mnie irracjonalny gniew. Przecież byłam dzieckiem. Dzieci się tak nie złoszczą. Musiałam być naprawdę inna, bo jak dzieci również nie reagowałam. Gdy kilkulatek czuje się źle – płacze. Gdy tknie go radość – śmieje się. Ja byłam wściekła, a jednak tego po sobie nie pokazywałam. Chwyciłam tylko mamę za dłoń i wskazałam drugą ręką prosto w szybę, pytając, dlaczego nic przez nią nie widać.
– Och, to? – Niesmak osiadł na moich ramionach ciężej, niż ręce kobiety zwącej się moją matką jeszcze kilka sekund temu. Patrzyła chwilę przed siebie, aż w końcu wydała z siebie coś na wzór mruknięcia. Była zniecierpliwiona. – To wystawa. Wiesz, kochanie, taka artystyczna. W środku są obrazy i zdjęcia, i inne takie głupstwa. Rozumiesz, prawda? Ta szyba to tylko jedna z wielu nieznaczących "sztuk". Teraz "sztuką" nazwiesz wszystko. To bardzo głupie, skarbie.
Ciągnąc mnie za rękę, ruszyła mnie z miejsca. Obejrzałam się jeszcze za siebie, a im bardziej się oddalałyśmy, tym wyraźniej widziałam, jak wzory pokrywające całą szybę, układały się w szklany obraz.
Kilka lat później, gdy poszłam do szkoły, gdy zaczęłam robić te wszystkie "bardzo głupie rzeczy", których moja matka nienawidziła, zrozumiałam, dlaczego byłam taka zafascynowana.
Wierzę w kosmitów, w wymordowanych i Boga. Wierzę też w ludzi. Nawet w nich. Choć są egoistyczni, puści i płytcy, to każdy posiada w sobie miliardy, setki miliardów obrazów, które chciałabym zobaczyć. Ale w życiu nie jest tak łatwo, a żadnej wystawy nie ogląda się za darmo. Dlatego wszystko to umieszczane jest w szklanych pomieszczeniach, a szkło zarysowane jest tysiącami wzorów wydrapanych paznokciami. To tylko opakowanie, dlatego można na nim wystrugać to, co się chce. Niektórzy wyżłobią w przeźroczystej konstrukcji kwiaty, letnie słońce, może chatkę na tle morza; inni pogrążą całą powierzchnię w mroźnych motywach płatków śniegu. Im więcej wartościowych obrazów, tym twardszego szkła się używa, tym więcej zniekształcających wzorów tworzy się na powierzchni, która je otacza; chroni przed niepożądanymi wzrokami. Wiedziałam, że w pomieszczeniach ze szkła znajdują się wspomnienia, które muszę zobaczyć. Wiedziałam, że to wszystko metafora. Że obrazy to prawda, emocje, minione lata. Że szkło to tylko powłoka, którą pokazuje się mijanym na ulicy nieznajomym.
Ale ja i tak kocham obrazy.
Kocham fotografię.
Bo kocham rozbijać szyby.
Używki. Konkretyzując – kawa. Bywa, że Seiji zarywa kilka nocy pod rząd, robiąc sobie tylko krótkie drzemki w etapach, w których organizm sam ściąga ją do Krainy Snów. W takich sytuacjach ciało przestaje normalnie funkcjonować, a ona sama potwornie słabnie. Znalezienie jej nieprzytomnej, przewieszonej przez drzewo sąsiada, to standard. Niejednokrotnie ściągano ją z murów albo wydłubywano spod ławek, gdy znów przeholowała, chcąc dorwać "niusa".
Obsesyjne zamiłowanie do dziennikarstwa. Seiji nie ma znajomych, nie ma życia towarzyskiego, nie ma innego hobby. Jej jedynym celem jest odkrycie prawdy. O matce z naprzeciwka. O sklepikarce. O nowym nabytku wojska. Ponoć pochodzi z M1. O psie sąsiadki. O własnej babci. Cały jej pokój, wszystkie zeszyty, nawet każda jej rozmowa sprowadza się tylko do jednego – do pisania artykułów, do robienia zdjęć do reportaży, do kolejnego wydania gazety wydawnictwa, w którym pracuje.
Ma na pieńsku z władzą, a szczególnie z jednym oszołomem, który się na nią uwziął. W pokoju przesłuchań kilkakrotnie błyskał jej światłem lampy prosto w twarz, próbując odwieść ją od kolejnej próby włamania się na cudzą posiadłość. Za każdym razem była wypuszczana. Wpierw z pobłażliwością, później dlatego, że stała się ostrożna i znalezienie na nią haka okazywało się niemożliwe. Teraz, widząc tego kiczowatego człowieczka z dziwnym akcentem bierze nogi za pas. Ale specjalnie dla niego nauczyła się słowa po polsku; spierdalaj!
Kurde, myślę nad tymi cholernymi słabościami. :I
Moje pierwsze wspomnienie jest przerażające.
Nie wiem, ile mogłam mieć lat. Nie wiem nawet, czy nie jest to tylko psikus wyobraźni. Przecież dzieci mają ją bardzo rozwiniętą, a wtedy na pewno byłam dzieckiem. Pamiętam, że lunęło. Nagle. Niespodziewanie znalazłam się na pozbawionym budynków i roślin obszarze. Za mną nic, przede mną nic. Biegnąc przed siebie w zabłoconej sukience natrafiłam na drewnianą chatkę na samym środku pustkowia i wydawała mi się wtedy najgenialniejszym miejscem na świecie. Znalazłam się w niej akurat, gdy niebo rozjaśniało od pierwszego złotego zygzaka, a grzmot poruszył ziemią.
Padłam na kolana, wycieńczona i przestraszona. Byłam mokra, zziębnięta i – jak to małe dziewczynki – chciałam do matki. Do ojca. Do kogokolwiek. Nawet do osób, których nie cierpiałam i które ciągnęłam w przedszkolu za włosy. Ale tej nocy nie było nikogo, a ja leżałam na samym środku ciemnego, jak sama noc, pomieszczenia i kuliłam się, próbując zachować resztki ciepła.
Burza szalała, trzęsąc całą konstrukcją. Bałam się, że niedługo wyrwie cały dom, a ja odfrunę razem z nim. Byłam przecież taka drobna, w dodatku zmęczona. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym nie ujrzała fotografii wewnątrz budynku. Z zapartym tchem przyglądałam się, jak z każdym błyskiem do pokoju wpada światło i rozświetla twarze naokoło mnie. Było ich mnóstwo, każda inna. Niektóre patrzyły prosto na mnie i miałam wrażenie, że przy następnym trzasku światła, oczy poruszały się, wodząc za mną pełnym pożądania wzrokiem.
Widziałam twarze białe jak kreda i czarne jak ebonit. Widziałam podłużne i bardzo krótkie. Z nosami jak u normalnych ludzi i z dziobami jak u ptaków. Dostrzegałam oczy szeroko rozstawione i blisko siebie. Niektóre wargi ułożone były w grymasie furii, inne rozchylały się, ukazując kły tak długie, że nie mam pojęcia, czy zmieściłyby się w buzi!, cała reszta, to ściągnięte w milczącym krzyku usta. A przez to, że lament wiatru wciskał się przez liczne szczeliny do środka, miałam wrażenie, że niesie ze sobą pomrukiwanie pełne żalu, chrobotanie pazurów, może nawet jęki i skomlenia?
Lęk walczył o pierwsze miejsce z zauroczeniem.
Czy to dziwne, że małe dziewczynki uwielbiają tak straszną scenerię? Fotografie były duże, niektóre trochę porozdzierane – pewnie przez czas, ale mnie to nie przeszkadzało. Nawet lepiej, że były tak wielkie – mogłam im się przyjrzeć, nie zmieniając pozycji.
Nie mogłam za to się ruszyć, naprawdę. Zimno przeżarło się do samych kości, wyłączyło moje kończyny, wpychając ołów w mięśnie. Leżałam więc, kompletnie nieruchomo, i przyglądałam się im, a one patrzyły na mnie. Były na ścianach i na suficie. Jedna leżała nawet na ziemi, ale daleko ode mnie, przy starym krześle. Dostrzegałam ledwie te ciekawskie ślepia, gdy znów przez okno wpadł błysk pioruna, będąc zbyt słabą, by podejść i podnieść fotografię z ziemi, zobaczyć z bliska chociaż jedną z uchwyconych na papierze postaci.
Czas wtedy nie istniał. Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam. W jednej chwili szeroko otwartymi oczami patrzyłam na otaczające mnie zdjęcia, w drugiej powieki przymknęły się, a ja padłam nieprzytomna. Obudziłam się rano. Burza dawno ustała, do wnętrza wlewały się ciepłe promienie letniego słońca. Widziałam drobinki kurzu tańczące w jasnych smugach.
Podniosłam się powoli z podłogi. Byłam cała ścierpnięta, ale nie dlatego, że tamtej nocy przemoczona i zmęczona padłam na ziemię. Dotknęło mnie uczucie, którego nie rozumiałam, któremu nie chciałam się poddawać, ale ono wciąż było. Omiotłam zaskoczonym wzrokiem pomieszczenie. Ściany były puste, przez dziurawy dach wślizgiwały się kolejne ramiona gorącego słońca, które muskało moją twarz tak łagodnie, że wydawało mi się to niemożliwe. Stałam jeszcze długo w pokoju, w którym nie było żadnych zdjęć, żadnych obrazów. Nie rozumiałam co się stało. A przecież byłam pewna tego, co widziałam przed snem! Mogłam opisać każdą z tych fotografii, zaznaczyć wszystkie szczegóły.
Czy stałam tam chwilę? Nie wiem. Jeżeli tak: dla mnie była wiecznością.
Pół nocy kurczowo trzymałam się myśli, że wystarczy przeczekać burzę, a z samego rana obejrzę dokładnie te dziwne, magiczne, te brzydkie i piękne rysunki, zdjęcia, obrazy. Czymkolwiek były. Ktokolwiek je stworzył. Wystarczyło jednak zamknąć oczy i otworzyć je na nowo. Jak po pstryknięciu palcami.
Stojąc tak pełna bezsilności raz jeszcze rozejrzałam się dookoła.
Było – nie ma.
Jak?
Fotograficzna pamięć to nawet za mało powiedziane. Seiji jest w stanie spamiętać wszystko, co tylko uzna za ciekawe. Numer telefonu, rysy twarzy, odcień koloru zapisany w HTML-u. Miejsca, ludzie, zdarzenia – utrwala to sobie automatycznie. Wystarczy mieć to "coś". Wystarczy być przydatnym.
Talent pisarski Już w podstawówce nauczyciele nagradzali ją słodyczami za kolejne "świetnie napisane!" opowiadanie. W szkole średniej była naczelną redaktorką i wtedy właśnie zrozumiała, że odkrywanie tajemnic szkoły to tylko szczyt potężnej góry lodowej. A gdyby więc pójść za ciosem, zabrnąć dalej? Świat nie kończy się na gmachu liceum. Świat jest ogromny. I ona to wykorzystała.
Sokole oko, które przejawia się przy niebotycznej umiejętności rozbrajania ludzi z ich powierzchownej skorupy. Heihachiro ma w sobie coś, co zmusza ją do drążenia, do rozkładania innych na czynniki pierwsze. Obserwuje ruchy dokładnie, analizuje gesty, zapamiętuje słowa. To sprawia, że niewiele jest w stanie się przed nią ukryć, a świetny wzrok i ciekawska natura tylko dopełniają swego.
Szybka i zwinna. Obie te cechy nabyła przez własne wścibstwo. Mało to ludzi biegło za nią ze strzelbą, gdy pstryknęła kolejne zdjęcie w trakcie zdrady? A skoro wciąż żyje, więcej – skoro wciąż wykonuje swoją pracę, to dowód na to, że ucieczki są jej wpisane w krew.
Wierzę w kosmitów.
Wierzę w wymordowanych.
Wierzę w ludzi. Tak, nawet w nich.
Kiedy byłam mała i trochę mniej rozwydrzona niż obecnie, mama często zabierała mnie na zakupy. Nie znosiłam bycia jej cieniem. Czuła się w swoim żywiole lawirując między stoiskami, przechodząc od sklepu do sklepu, a ja nudziłam się okropnie.
Za każdym razem musieliśmy też natrafić na jedną z jej znajomych. A miała ich setki, sama nie wiem dlaczego. Wtedy na dźwięk zdania: "poczekaj tu pięć minutek" robiło mi się niedobrze. "Pięć minut" zawsze okazywało się dłużącymi godzinami pełnymi katorgi dla kilkuletniej dziewczynki. Tego dnia nie było inaczej. W znużeniu rozglądałam się po otoczeniu, szukając czegokolwiek, co mogłoby mnie zainteresować i choć trochę zapchać marnowany czas.
Pierwszy raz znalazłam to bardzo szybko.
Po drugiej stronie ulicy zobaczyłam kilku mężczyzn w roboczych ubraniach. Stali przed wystawą, montując olbrzymią szybę. Ich ciała pojawiały się i znikały na przemian, ale za każdym razem ktoś zasłaniał mi to, co było wewnątrz pomieszczenia. Dostrzegałam tylko urywki, same fragmenty – tu kawałek słońca, tam szary człowiek na tle morza, mignęła mi sarna w biegu i samolot przecinający chmury.
Mama była tak zajęta rozmową, że nawet nie zauważyła, gdy zeskoczyłam z ławki i podeszłam bliżej. Szyba była już na swoim miejscu, najwidoczniej wstawianie jej dobiegło końca o wiele szybciej, niż byłam to w stanie przyswoić. A może to tylko mama za długo plotkowała, a ja – przywykła do godzin spędzonych na nicnierobieniu – ucieszyłam się, że ktoś postanowił się sprężyć.
Ledwie mężczyźni zniknęli za rogiem ulicy, a wystrzeliłam jak z mocno naciągniętego łuku. Przebiegłam przez jezdnię, ledwo przestrzegając wpojonej zasady nakazującej rozejrzenie się wpierw w lewo, potem w prawo i znów w lewo, a już dopadłam do szyby. Uderzyłam w nią wyciągniętymi dłońmi. Od razu poczułam chropowatą powierzchnię. Nie przypominała tego, co mieliśmy w oknach. Była nierówna i nie dało się niczego przez nią dostrzec.
A w środku było tyle obrazów!
Chciałam je zobaczyć najmocniej na świecie. Dlaczego wstawili więc szybę, przez którą nie da się nic zobaczyć? Zdezorientowana odsunęłam się na kilka kroków w tył i uderzyłam w coś miękkiego. Nim zdążyłam się odwrócić, poczułam znaną woń kwiecistych perfum i palce zakleszczające się na moich ramionach.
– Seiji, tu jesteś! – Głos matki wydawał mi się bardziej skrzekliwy niż zwykle. Szczebiotała. Pewnie tylko po to, by wypaść dobrze przy swojej dwusetnej przyjaciółce w rankingu rodzicielek. – Ile razy mam ci powtarzać, że nie wolno oddalać się od mamusi?
Wezbrał we mnie irracjonalny gniew. Przecież byłam dzieckiem. Dzieci się tak nie złoszczą. Musiałam być naprawdę inna, bo jak dzieci również nie reagowałam. Gdy kilkulatek czuje się źle – płacze. Gdy tknie go radość – śmieje się. Ja byłam wściekła, a jednak tego po sobie nie pokazywałam. Chwyciłam tylko mamę za dłoń i wskazałam drugą ręką prosto w szybę, pytając, dlaczego nic przez nią nie widać.
– Och, to? – Niesmak osiadł na moich ramionach ciężej, niż ręce kobiety zwącej się moją matką jeszcze kilka sekund temu. Patrzyła chwilę przed siebie, aż w końcu wydała z siebie coś na wzór mruknięcia. Była zniecierpliwiona. – To wystawa. Wiesz, kochanie, taka artystyczna. W środku są obrazy i zdjęcia, i inne takie głupstwa. Rozumiesz, prawda? Ta szyba to tylko jedna z wielu nieznaczących "sztuk". Teraz "sztuką" nazwiesz wszystko. To bardzo głupie, skarbie.
Ciągnąc mnie za rękę, ruszyła mnie z miejsca. Obejrzałam się jeszcze za siebie, a im bardziej się oddalałyśmy, tym wyraźniej widziałam, jak wzory pokrywające całą szybę, układały się w szklany obraz.
Kilka lat później, gdy poszłam do szkoły, gdy zaczęłam robić te wszystkie "bardzo głupie rzeczy", których moja matka nienawidziła, zrozumiałam, dlaczego byłam taka zafascynowana.
Wierzę w kosmitów, w wymordowanych i Boga. Wierzę też w ludzi. Nawet w nich. Choć są egoistyczni, puści i płytcy, to każdy posiada w sobie miliardy, setki miliardów obrazów, które chciałabym zobaczyć. Ale w życiu nie jest tak łatwo, a żadnej wystawy nie ogląda się za darmo. Dlatego wszystko to umieszczane jest w szklanych pomieszczeniach, a szkło zarysowane jest tysiącami wzorów wydrapanych paznokciami. To tylko opakowanie, dlatego można na nim wystrugać to, co się chce. Niektórzy wyżłobią w przeźroczystej konstrukcji kwiaty, letnie słońce, może chatkę na tle morza; inni pogrążą całą powierzchnię w mroźnych motywach płatków śniegu. Im więcej wartościowych obrazów, tym twardszego szkła się używa, tym więcej zniekształcających wzorów tworzy się na powierzchni, która je otacza; chroni przed niepożądanymi wzrokami. Wiedziałam, że w pomieszczeniach ze szkła znajdują się wspomnienia, które muszę zobaczyć. Wiedziałam, że to wszystko metafora. Że obrazy to prawda, emocje, minione lata. Że szkło to tylko powłoka, którą pokazuje się mijanym na ulicy nieznajomym.
Ale ja i tak kocham obrazy.
Kocham fotografię.
Bo kocham rozbijać szyby.
Używki. Konkretyzując – kawa. Bywa, że Seiji zarywa kilka nocy pod rząd, robiąc sobie tylko krótkie drzemki w etapach, w których organizm sam ściąga ją do Krainy Snów. W takich sytuacjach ciało przestaje normalnie funkcjonować, a ona sama potwornie słabnie. Znalezienie jej nieprzytomnej, przewieszonej przez drzewo sąsiada, to standard. Niejednokrotnie ściągano ją z murów albo wydłubywano spod ławek, gdy znów przeholowała, chcąc dorwać "niusa".
Obsesyjne zamiłowanie do dziennikarstwa. Seiji nie ma znajomych, nie ma życia towarzyskiego, nie ma innego hobby. Jej jedynym celem jest odkrycie prawdy. O matce z naprzeciwka. O sklepikarce. O nowym nabytku wojska. Ponoć pochodzi z M1. O psie sąsiadki. O własnej babci. Cały jej pokój, wszystkie zeszyty, nawet każda jej rozmowa sprowadza się tylko do jednego – do pisania artykułów, do robienia zdjęć do reportaży, do kolejnego wydania gazety wydawnictwa, w którym pracuje.
Ma na pieńsku z władzą, a szczególnie z jednym oszołomem, który się na nią uwziął. W pokoju przesłuchań kilkakrotnie błyskał jej światłem lampy prosto w twarz, próbując odwieść ją od kolejnej próby włamania się na cudzą posiadłość. Za każdym razem była wypuszczana. Wpierw z pobłażliwością, później dlatego, że stała się ostrożna i znalezienie na nią haka okazywało się niemożliwe. Teraz, widząc tego kiczowatego człowieczka z dziwnym akcentem bierze nogi za pas. Ale specjalnie dla niego nauczyła się słowa po polsku; spierdalaj!
Kurde, myślę nad tymi cholernymi słabościami. :I